Riven
Cisza. Głucha przepełniona niczym cisza. Puste białe ściany. Pokryte niczym, a z bliska bijące chłodem. Rośliny spokojnie żyjące w moim pokoju domagały się wody czy choćby światła. Jednak nie miałem na to siły. Leżałem już od ponad półtorej godziny w łóżku wgapiając się w sufit.
Nawet nie wiedziałem, że minęło tyle czasu. Wybudziłem się jak ze snu na jawie. Nie pamiętałem nawet myśli sprzed minuty przez co zestresowałem się. Z całych sił zacisnąłem powieki, by wymazać niektóre wspomnienia krążące po mojej głowie. W pięści zwinąłem z całych sił prześcieradło, aż wyciągając je z boków materaca.
Moja klatka piersiowa unosiła się w zawrotnym tempie, a głowa zaczęła mnie pobolewać. Nie wytrzymywałem. Nie pamiętałem nawet dnia tygodnia, ani ile czasu spędziłem w łóżku. A może i dni? Kurwa. Znowu nachodziło. W jednej chwili rujnowało to co zdążyłem zbudować.
Ręką szukałem telefonu, by sprawdzić czy ktoś czegoś ode mnie chciał. Środa. Jebana środa. Minęły trzy dni. Ja z tych trzech dni nie pamiętałem kompletnie nic oprócz dzisiejszego poranka. Było mi duszno. Gniłem od środka i nikt nie mógł tego dojrzeć.
A teraz leżałem pod skrawkiem szarego materiału, który nie przypominał nawet kołdry. Próbowałem się uspokoić, brać na spokojnie wdechy i rozmasowywać głowę. Do kuchni po tabletki miałem daleko, bo musiałbym zejść, aż na sam dół. Byłem pewien, że moje nogi nie dałyby rady pokonać takiej odległości.
Minęła chyba kolejna godzina, a nie poczułem się choćby odrobinę lepiej. Coraz częściej traciłem przytomność na kilka krótkich minut. Wyłączał mi się film. Tak jakby ktoś kliknął spację. A ja nie miałem siły przycisnąć jej ponownie.
Nadszedł ten moment. Strachu. Poczucia braku kontroli nad swoim ciałem. Ledwo co udało mi się wstać z łóżka, a wokół moich nóg na podłodze pojawiły się czerwone plamy. Nie widziałem na oczy nic, kierowałem się do łazienki na ślepo. Z całej siły uderzyłem w włącznik światła i runąłem o kafelki. Straciłem równowagę. Moja dłoń, którą przystawiałem do twarzy w całości pokryła krew lecąca z mojego nosa. Kiedy chciałem przyłożyć ją ponownie do twarzy poczułem odruch wymiotny. Czym prędzej usadowiłem się obok sedesu.
Wylewająca się z moich ust czerwona ciecz wstrząsnęła moim ciałem. Tak działo się zawsze i nagle. Nie umiałem przewidzieć tej chwili. Nadchodziło tak szybko. Oparłem się o zimne płytki i odliczałem, aż zacznę widzieć więcej, niż tylko rozmazany obraz. Z całej siły trzymałem się boku sedesu, aby nie stracić równowagi. Rozbitej o kafelki głowy, bym nie przeżył.
Pot lał się strumieniami z moich pleców i odczuwałem o wiele mocniej zimno łazienki. Bolała mnie każda kość, kawałek skóry. Ale jeszcze dawałem radę oddychać.
.......sześć, siedem, dziewięćdziesiąt osiem, dziewięćdziesiąt dziewięć, sto.
Nadal bez zmian, a dłonie trzęsły mi się tak samo. Wyplułem resztki krwi, modląc się by były ostatnie. Jak najszybciej spuściłem wodę.
Sto jeden, sto dwa, sto trzy, sto cztery...
Mój oddech powoli spowalniał, a głowa przestała tak pulsować. Nie mogłem uwierzyć, że nadal byłem w moim domu. Tak samo bezpieczny jak i nie. Te cztery ściany dodawały mi otuchy podczas takich dni, ale nie wierzyłem w ich skuteczność.
Sto dwadzieścia pięć, sto dwadzieścia sześć, sto dwadzieścia siedem.
Oddech powrócił, zauważyłem zarys mebli w łazience, a dreszcze zniknęły. Jestem bezpieczny. Jestem już sam, tamto odeszło. Nie wróci, bo należy do przeszłości. A ona już się wydarzyła i nie powróci.
![](https://img.wattpad.com/cover/347719496-288-k396558.jpg)
VOCÊ ESTÁ LENDO
Little White Wings
RomanceOna córka płatnego agenta od zawsze szkolna na zabójczynie w jednej ze specjalnych szkół. On syn najgorszego płatnego zabójcy w stanie od zawsze zamknięty w czterech ścianach z dała od świata myjący dłonie we krwi. Ich drogi się skrzyżują. Wspólna...