8. To się nie skończyło...

155 8 1
                                    

Elodie

Musiałam znowu brać w tym udział. Wyjeżdżając nigdy nie zostawię przeszłości za sobą, jedynie pozwolę jej podróżować wraz ze mną. Zawsze będzie tuż za mną, śledząc mój kolejny krok.

Usiedliśmy wspólnie na łóżku Axela w dziwnej, niekomfortowej ciszy. Jakoś nigdy nie miałam okazji, by być w jego pokoju.

Ściany jak i samo wnętrze pogrążone było w szarościach. Naprzeciwko łóżka stała jego ukochana gitara, na której grał od wczesnego dzieciństwa. Miłość do niej pozostała. Na ścianach wisiały nasze wspólne zdjęcia z najlepszego dla nas okresu w życiu i jego ulubionego zespołu. Na biurku porozwalane były różne papiery, segregatory, kilka kubków jak na studenta medycyny przypadło. Pokój był mniejszy od mojego, a do tego posiadał większy balkon. Co moim zdaniem było niesprawiedliwe. Zazdrościłam mu go cholernie.

Spojrzałam na niego kątem oka. Jego szczęka była mocno zaciśnięta, a palce na zmianę poluźniały się na kolanie. Stresował się i to bardzo i pewnie był zły na innych. A może i na mnie? A gdyby nie przyjeżdżanie tu nie stanowiło dla niego problemu? Jeśli nie chciał się z czymś ze mną dzielić to nigdy tego nie robił. Najwidoczniej, aż do tej chwili.

- Kiedy rok przed moją wyprowadzką oddaliłem się od biznesu ojca ten uznał, że nie przeżyje sam. Myślał o mnie jak o głupim dzieciaku, które nie znało świata. – zaczął nie patrząc na mnie. - Z jednej strony jak miałem znać coś od czego trzymał mnie z dala jak psa na smyczy. Nasze relacje stały się przez tamten czas jak pracownika i szefa, a nie ojca i syna.

Pamiętałam moment w domu, kiedy słychać było tylko krzyki i dźwięki stłuczonego szkła. Nie raz podczas śniadania wpychał pod nos Axela stertę papierów jak swoim ludziom. Właściwie nigdy za nami nie przepadał, lecz z wiekiem zapomniał o szacunku w naszą stronę. Czasem byliśmy dla niego powietrzem, czasem i trucizną, której nie chciał wdychać. Zbywał nas przez machnięcie dłonią, a okres po śmierci matki wspominam jeszcze gorzej.

Pierwsze kilka miesięcy spędzał zamknięty w swoich czterech ścianach z dala od innych. Pewnie pracownicy cieszyli się z chwili spokoju na jaką im nieświadomie pozwolił. Dom nigdy nie był tak pusty i cichy jak przez tamten czas.

Lecz wszystko co dobre szybko się skończyło. A dokładniej kiedy usłyszałam trzask drzwi i po chwili dźwięk odbezpieczania broni.

Padł strzał.

I kolejny.

Tak przez następne dni, gdy cisza stała się drogą, wręcz ciężką do usłyszenia melodią. Chronioną przez każdego jak skarb. Z chęcią płaciłabym miliony by ją usłyszeć. Nawet gdybym na końcu została z niczym.

Słowa pełne rozczarowania, wyrzuty kierowane do mnie za brak profesjonalizmu podczas zajęć obciążały mnie. Dostawałam dodatkowe godziny na sali wraz z Levim, by ćwiczyć. Moment, w którym nie czułam już rąk nigdy nie będzie się równał z pustką w środku. Wypełniała mnie każdego dnia z każdą kolejną minutą. Sama również jak to na córkę przystało przeżywałam śmierć matki. Nie mogłam się podnieść przez dobry rok, kiedy zdałam sobie sprawę, że jedyne światło w moim życiu przestało świecić. A ojciec tylko gasił małe płomyki, które zauważałam na mojej drodze. Był jak podmuch zimnego wiatru na rażący ogień.

Lecz kiedy oboje zaczęliśmy się mu przeciwstawiać przez kolejne lata staliśmy się pionkami. To on grał nami jak chciał. My czekaliśmy na pozwolenie na zaczerpnięcie oddechu, złapanie bezpiecznego brzegu.

- Gdy się wyprowadzałem powiedział mi jedno zdanie, które zapoczątkowało problemy w moim nowym życiu tutaj. Nie wiedziałem, że przegrałem bitwę nawet nie zaczynając walczyć.

Little White WingsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz