13. Prawie runęłam

94 5 0
                                    

Elodie

Na same jego słowa moje dłonie zacisnęły mi się mocniej na obręczy balustrady. Momentalnie zrobiło mi się tak ciemno przed oczami, że widziałam siebie spadającą z piętra.

Kurwa, znowu tracę kontrolę nad sobą. Ale co mam zrobić innego, jeśli sam jego widok wzbudza we mnie dziwne uczucie, nawet nie wspominając o o tym oddechu muskającym moje ciało.

- Wiedziałem, że szybko stąd nie uciekniesz. – odparł cichym głosem znajdując się tuż za mną. – Oboje najwidoczniej chcemy tego samego wystarczająco mocno.

- Wydaje mi się, że to ty tak bardzo mnie pragniesz, że nie dajesz rady żyć beze mnie w pobliżu. – rzekłam stanowczym głosem.

Jego ciało było przyciśnięte do mojego, aż czułam zarys jego mięśni na moich plecach. Ułożył dłonie na poręczy zamykając mnie w pułapce. Zapewne gdybym tylko chciała dałabym radę się z niej uwolnić, lecz moja kontrola prysła.

- Zgodzę się z tobą, ale najpierw będę musiał również tobie pokazać jak na ciebie działam. – jego głos był cichy, wręcz tajemniczy. Jak zagadka, którą stał się dla mnie już od naszego pierwszego spotkania.

Jego dłoń powędrowała wzdłuż mojego nagiego uda, na którym nadal znajdowała się ta przeklęta podwiązka. Wcześniej przez emocje nie poczułam zimnego sygnetu na jednym z jego palców. Sunąc nim po mojej odsłoniętej skórze poczułam jak wszystkie moje włoski stanęły dęba.

- Od zawsze należałem do osób, które trzymały się wcześniej wypowiedzianego słowa. - słowa Rivena odbiły się od mojego ucha jak jedna z melodii. – Powiedz jedno słowo, a spełnię daną ci wcześniej obietnicę.

Wiem, że nie powinnam. Tak jak poprzednio chciałam z całych sił kopnąć go w jaja, tak teraz stałam się cholernie uległa. Gdyby tylko kazał mi usiąść, zrobiłabym to bez zawahania.

Kurwa, tak bardzo to nie byłam ja.

Elodie Torres nigdy nie słuchała nikogo. Tym bardziej żadnego mężczyzny, który miał na nią zachciankę. Aż do teraz. Znajdując się w jego rękach zapominałam kim jestem.

Stawałam się cholernie słaba.

I tak z każdym naszym kolejnym spotkaniem moje skrzydła pozwalały, byś właśnie ty się nimi zaopiekował po ciężkim locie. Wiedziały, że wyłącznie w twoich ramionach będą mogły odetchnąć. Sama również to wiedziałam.

Ale nigdy nie pomyślałam o konsekwencjach stary mojej czujności. Zapomniałam, że stojąc obok ciebie reszta świata od tak nie wyparuje. Każdy problem zawsze pozostanie problemem. Moim. Nikogo więcej.

- Kazałam ci się wcześniej postarać. Nie pozwolę, abyś myślał o mnie jak o zwykłej dziewczynie gotowej wpaść w twoje ramiona. Mam swój umysł i potrafię z niego korzystać.

Ten śmiech, pełen uczucia odbił się od otaczających nas białych ścian.

- Nic się nie zmieniło. – nie dawałam sobie rady z jego chrypą, która mimo tego, że mnie rozpalała to także niszczyła. – Ale nie martw się, potrafię zadbać o kobietę i spełnić każdą jej prośbę.

Nic się nie zmieniło.

Tylko co takiego miało się zmienić? Czy to obłędne wino, które popijałam pół godziny temu na dole z najdroższego kieliszka mogło jeszcze na mnie, aż tak działać? To wina jebanego trunku, że nie rozumiałam kompletnie o czym on do mnie mówił.

Potarł swoim policzkiem o mój owiewając go ciepłym powietrzem. Ta cholerna lawenda wręcz przenikała przeze mnie i napełniała swoją lekkością. Lecz dla mnie była ciężarem, który ledwo co unosiłam na moich barkach. To on działał na mnie zarówno jak ciężar, ale również jak świeże lekkie powietrze.

Little White WingsWhere stories live. Discover now