07. | jak zostać wiewiórką? *skuteczny poradnik*

168 13 70
                                    

rozdział 7

Upadłam na ziemię, przyciskając rękę do ciała.

Krew zaczęła przeciekać mi przez palce, którymi usiłowałam zatamować głębokie rozcięcie. Pieczenie nabierało na sile, promieniując wzdłuż całego ramienia.

— Czy ty oszalałeś?!

Usłyszałam wściekły krzyk Harriet.

— Powiedziałaś, że jest całkiem niezła. Nie umiała nawet sparować prostego uderzenia!

— To dziecko, kretynie!

Nie zrobiło mi się słabo na widok skóry oraz ubrania pokrywającego się szkarłatem. Dzień wcześniej naoglądałam się go tyle, że nie niemal się uodporniłam. Zachwiałam się jedynie z bólu, podczas próby podniesienia się ma nogi. Tak, wstawałam. Towarzyszącą mi dwójkę do reszty pochłonęła kłótnia. Zamiast czekać na ich reakcję, zacisnęłam zęby i powlokłam się w jedno z miejsc, do którego drogę pamiętałam doskonale.

Wpatrywałam się w ranę przez całą drogę. Jej widok pomagał mi sobie wmówić, że wcale nie jest taka głęboka. Draśnięcie, nic więcej. Cholernie krwawiące draśnięcie. Przekroczyłam próg namiotu, pełniącego funkcję obozowego szpitala. Harriet nie ruszyła za mną, albo uznając, że sobie poradzę, albo nie zauważając nawet mojego odejścia. Gniew działał na ludzi oślepiająco. Pozornie nieistotne sprawy nagle wspinały się na sam szczyt priorytetów, kiedy te faktycznie ważne umykały bokiem.

Rozejrzałam się po namiocie, spodziewając się zobaczyć gdzieś uzdrowiciela, lecz ten okazał się pusty. Zanim zdążyłam zakląć, przypomniałam sobie niesamowite kompetencje Fenixa. Nie mógł mi pomóc bardziej, niż potrafiłabym zrobić to sama. Pomijając wszelką ironię, rana prezentowała się poważnie. Na tyle, aby uznać, że potrzebowała szycia. Tego wolałam się nie tykać, znałam jednak coś, co pomagało zmniejszyć każde obrażenie.

Niezawodne lekarstwo obozowego uzdrowiciela oczywiście znajdowało się tuż pod ręką. W końcu korzystał z niego na okrągło. Przysiadłam na jednym z łóżek, pociągając łyk nektaru z termosu. Pilnowałam, aby nie przesadzić z ilością, zdając sobie sprawę z możliwych skutków. Skutku, konkretnego. Pierwszy raz tak naprawdę poczułam jego smak. Biała czekolada, idealnie słodka oraz eksplodująca smakiem na języku. Ciężko było kontrolować porcję.

Rozcięcie zaczęło goić się na moich oczach. Fragmenty skóry sklepiły się ze sobą momentalnie, jakbym obserwowała cały proces przez mikroskop z jakąś przyspieszającą funkcją. Pokręciłam głową, nie dowierzając, jakie to proste.

Na przedramieniu pozostała mi węższa i przede wszystkim lżej krwawiąca rana. Wymagała tylko odpowiedniego zabezpieczenia — dzięki zapamiętaniu, gdzie Fenix ukrywał kluczyk do szafki z lekami, już po chwili zaopatrzyłam się w gazę oraz bandaż. Przemywając ranę, zaczęłam myśleć o Axelu. Ciężko było określić czy zranił mnie celowo, czy naprawdę sądził, że będę w stanie się obronić. W zasadzie to nie interesowało mnie, jak to wyglądało z jego perspektywy. Liczyła się ta lekceważąca postawa, jaką obrał po fakcie. Kiedyś potrafiłam mścić się za mniej istotne kwestie. Nauczycielka skończyła ze stłuczoną kością ogonową, a wredna koleżanka ze ściętymi włosami.

Brakowało mi weny. Jego niemalże łysa czupryna odbierała mi pole do popisu. Oraz naszła mnie myśl, że zadzieranie z nim skończyłoby się czymś poważniejszym niż rozcięte przedramię. 

Zawiązałam starannie opatrunek i przyjrzałam mu się z uznaniem. Decyzja została podjęta. Axel będzie mógł spać spokojnie, bez strachu o swoje włosy.

Przez pewien czas.

Trochę śmieszył mnie fakt, że niecałe cztery godziny później trafiłam tam podobnie, z poważnym skaleczeniem na dłoni. Ogrodnictwo z dzieciakami Demeter szło mi całkiem przyzwoicie, dopóki nie rozerwałam jednej z już niemal zagojonych ranek na dłoniach o różany cierń. Grupowa odesłała mnie, abym opatrzyła ranę i przy okazji zaszła do ich domku w celu przyniesienia jej ulubionej haczki. Ponownie więc spotkała mnie okazja do pobawienia się w medyka oraz jedna do zwiedzenia z bliska Domku 4. Spodziewałam się większego gustu do dekoracji wnętrz po ich mieszkańcach, po tym jak przez piętnaście minut kłócili się o to, czy dwa kwiaty o różnokolorowych płatkach mogą rosnąć obok siebie, czy nie będzie to zaburzało proporcji grządki, a jeżeli tak, to które powinni posadzić z lewej, a które z prawej strony. Czy może je wymieszać?

𝙜𝙤𝙙𝙨 𝙖𝙣𝙙 𝙢𝙤𝙣𝙨𝙩𝙚𝙧𝙨 - luke castellanWhere stories live. Discover now