14. | szermierka ponad szydełkowanie

160 14 148
                                    

słuchałam dwóch piosenek w pętli pisząc ostatnią scenę, space song i fourth of july, polecam.

rozdział 14

Po tym, co spotkało Dove, uważnie patrzyłam pod swoje stopy.

Znacząco nas tym spowalniałam. Wybaczcie, nie marzyła mi się roztrzaskana kostka.

— Wiem, że się wlokę, ale nawet nie próbuj mnie pośpieszać — uprzedziłam, kiedy idący przede mną Luke po raz któryś z kolei zerknął przez ramię.

— Upewniam się, że się nie odłączasz — wytłumaczył. — Wydajesz się jakaś nieprzekonana.

Całkiem słuszna uwaga.

— Ostatnim razem, kiedy porzuciłam swoje stanowisko podczas bitwy o flagę, wszyscy patrzyli na mnie jak najgorszą przez dobry miesiąc — parsknęłam, przypominając sobie szczególnie zachowanie T i doszukiwanie się spisku w każdym zachowaniu moim czy braci Hood. Na Travisa uwzięła się szczególnie.

— Nie wydajesz mi się kimś, kto by się tym szczególnie przejmował.

W zasadzie to się nie przejmowałam, nie do tego stopnia, żeby się zamartwiać. Bo się nie zamartwiałam, warto zaznaczyć. Po prostu nad czymś intensywnie zastanawiałam, co zwykle powodowało u mnie mrukliwość. Mogącą zostać mylnie odczytaną jako właśnie nieprzekonanie, niechęć, gburostwo. Pochwalcie się swoją interpretacją.

Ostatnimi czasy bacznie, lecz z zachowaniem dyskrecji, przyglądałam się Luke'owi w czasie posiłków. I byłam prawie pewna, że nigdy nie składał żadnej ofiary. Prawie, ponieważ zawsze jakimś cudem udawało mu się umknąć sprzed moich oczu. Wstawał od stolika jakby nigdy nic, po czym udawało mu się tak zaplątać między tłumem, że nieustannie przegapiałam ten moment, w którym powinien wrzucić jedzenie do ognia.

Okej, może nie był to żaden obowiązek jak na przykład sprzątanie domku przed inspekcją, ale wydawało mi się co najmniej osobliwe. Zawsze starałam się nie wpychać nosa w nie swoje sprawy, ale czasem on wpychał się sam, pomimo moich wyraźnych i jawnych sprzeciwów. Zwyczajne zapytanie się o to, byłoby prostsze niż zabawa w szpiega, lecz pamiętałam, jak zareagował poprzednim i jedynym razem, kiedy wyciągnęłam ten temat. No i nie miałam nawet do tego odpowiedniej okazji, nie spędzaliśmy ze sobą szczególnie dużo czasu. Jak już, to w towarzystwie, a nie chciałam o tym wspominać w obecności kogokolwiek. Tak łatwo byłoby sprowadzić mnie do roli wymyślającej sobie samej problemy i teorie wariatki. Choć niewykluczone, że właśnie nią byłam.

— Wiesz, jak uda nam się zdobyć flagę, nikt nie będzie na to zwracał większej uwagi — zauważył Luke.

— Jeśli nam się uda.

— Uda.

— Co za pewność siebie.

— Wolę określenie wiara w możliwości.

Po tych słowach przystanął, przyglądając się naszemu otoczeniu.

— Teraz powinniśmy być ciszej. Sztandar jest za pięścią Zeusa, udało nam się go zauważyć.

Nie skradałam się tak dobrze jak on, ale usiłowałam uczynić moje kroi jak najlżejszymi i trudnymi do wychwycenia, nawet sprawnym uchem. Znajdowaliśmy się na lekkim uniesieniu terenu, częściowo ukryci przez roślinność. Dyskretnie wychyliłam głowę — przed stosem kamieni, noszącym nieadekwatną nazwę (z której to coś niby wygląda jak pięść), stała dwójka szermierzy z przeciwnej drużyny, w uzbrojeniu oraz stanie pełnej gotowości.

— Dwójka synów Aresa — rozpoznałam szeptem.

— I dzieciaki Apolla — dodał, wskazując w kierunku okolicznych drzew. — Całkiem dobrze ukryte, ale jak się dobrze przyjrzysz, zobaczysz, jak wystawiają głowy.

𝙜𝙤𝙙𝙨 𝙖𝙣𝙙 𝙢𝙤𝙣𝙨𝙩𝙚𝙧𝙨 - luke castellanWhere stories live. Discover now