24. | o leonidasie, królu sparty i kaczuszek(przy okazji wyścig tuż tuż)

202 16 212
                                    

jeżeli lubicie słuchać muzyki do czytania to polecam delicate od taylor bo katowałam to w kółko pisząc to :>

rozdział 24

 Beckendorf nie żartował. Dzieciaki Hefajstosa naprawdę miały swój ukryty bunkier.

Zanim po raz pierwszy zawitałam do jego progów, z tyłu głowy tkwił mi obraz wojskowego schronu wykonanego z kamienia o metalowej klapie i zapasie zgrzewek z wodą pod sam sufit. Całość gotowa ochronić przed katastrofą atomową oraz zemstą Afrodyty, po tym bezrefleksyjnie spojrzysz w oczy swojej ukochanej i rzeczesz, iż jest najcudowniejszą kobietą, jaką widziała historia. Bogowie są potężni, natomiast ich ego przypomina budowlę wykonaną z zapałek. Moim zdaniem nie działało to korzystnie na ich image. Słuchając niektórych historii z ich udziałem, zamiast budzących respekt lub wręcz strach istot, widziałam bandę rozwydrzonych nastolatków, którym gdzieś na wczesnym etapie rozwoju wpojono fałszywie wyidealizowany obraz samych siebie i od tamtej pory byli przekonani, że świat należy do nich.

Tymczasem zastaliśmy najzwyczajniejszy w świecie warsztat. Znacząco mniejszy od kuźni czy domku numer 9, ale odpowiednio zaopatrzony, aby przez te pozostałe do wyścigu trzy dni pozwolić nam pracować nad rydwanem w ukryciu. Zależało nam, aby cały projekt pozostał tajemnicą, tak aby rywalizujące z nami drużyny nie zdołały przygotować się na asortyment broni i pułapek, jakie przygotowaliśmy. My natomiast zdobyliśmy informacje o wszystkich. Każda drużyna posiadała swoją karykaturalną postać mojego autorstwa w naszym zeszycie, pod którą znajdowały się notatki, na które składały się głównie trudne do zinterpretowania dla osoby z zewnątrz bazgroły.

Usiadłam na uginającym się od nadmiaru rupieci stole, ponieważ w środku brakowało jakichkolwiek krzeseł. Poprzedziło to zmęczone westchnięcie. Aby dostać się do środka, należało pokonać ładną trasę, a że właśnie zaczynał się czerwiec, pogoda stawała się coraz parniejsza. Kilka kropel potu zapewne ochrzciło linię moich włosów, dlatego sięgnęłam do kieszeni po swój mini wiatrak, nakierowując go z ulgą na twarz.

— I to ty jesteś tą, która się zmęczyła? — sarknął Luke, pochylając się, aby odstawić na ziemię przeniesione wiadra z farbą.

Wyścig odbyć miał się już następnego południa i pozostali w większości zakończyli prace. Ostatnie trzy dni spędziliśmy, udając, że wiemy cokolwiek o konstruowaniu oraz posługiwaniu się narzędziami. Do magistrów inżynierii nam daleko, lecz dzięki wspólnej nazwijmy to zaradności, jakoś udało nam się coś wytworzyć. Na pochwałę zasługuje fakt, że doszło jedynie do dwóch wypadków. Raz szyłam głęboko rozciętą dłoń Luke'a, a następnie opatrywałam własne oparzone przedramię, które wciąż zakrywał świeży bandaż. Wracając, pozostało nam jedynie odpowiednio go umalować. Po to te puszki z farbą.

— Sam zdecydowałeś, że będziesz grać rolę wielbłąda — przypomniałam przemądrzale.

Nie odpowiedział, ponieważ miałam rację. Z jawną litością wykorzystałam to, że dzieli nas jedynie metr i nakierowałam wiatraczek na jego twarz. Przypadkowo zwiększyłam jednak moc. Skrzywił się pod naporem chłodnego powietrza, a jego włosy poderwane zostały do góry. Wyraz jego twarzy z dodatkiem tej fryzury spowodował, że zachłysnęłam się śmiechem.

Jak zwykle cierpliwie poczekał, aż do końca się wyśmieję, nie drgała mu przy tym nawet powieka, co jedynie potęgowało moją uciechę. W końcu jednak mięśnie mojego brzucha ścisnęły się w ten sposób po raz ostatni, a uśmiech częściowo ustąpił.

— Czy jest jeszcze możliwość zmiany partnera?

Nawet nie tknął swoich rozwianych włosów. Dopadła mnie silna potrzeba przywrócenia ich do poprzedniej pozycji. Żeby ją zatrzymać, zajęłam się stukaniem paznokciami w blat stołu.

𝙜𝙤𝙙𝙨 𝙖𝙣𝙙 𝙢𝙤𝙣𝙨𝙩𝙚𝙧𝙨 - luke castellanWhere stories live. Discover now