6. Chlew

12 1 1
                                    

Rozchyliłam powieki, leżałam na plecach wgapiając się w sufit, który nie był sufitem w moim mieszkaniu. Był ciemnoszary z pleśnią w kątach, podparłam się na łokciach by podnieść się do pozycji siedzącej. Pomieszczenie w którym się znajdowałam było bardzo małe, ciemne, zaniedbane i śmierdziało stęchlizną - niczym chlew. Momentalnie zaszkliły mi się oczy, na wspomnienie wczorajszego spaceru i dlaczego się tutaj znalazłam. Poklepałam się po kieszeniach dresowych ocieplanych spodni, gdy poczułam że nie ma w nich mojego telefonu aż się we mnie zagotowało. Wstałam z płaskiego, obdartego i pożółkłego materaca wprost na betonową posadzkę, podbiegłam do masywnych drzwi i zaczęłam w nie walić pięściami z całych sił.

- Otwierać! - krzyknęłam, a moja twarz nabrała intensywnie czerwonej barwy. Moja złość osiągnęła apogeum.

Moje krzyki nic nie pomagały, wychodziło na to że ta cholerna klitka jest dźwiękoszczelna. Odepchnęłam się od drzwi i wskoczyłam na grubą rurę przy podłodze i szarpnęłam się do góry, aby spojrzeć przez wąskie okienko umieszczone przy suficie. Zajebiście, znajdowałam się w jakimś pożal się Boże lesie, a raczej środku lasu. Wiedziałam że nic nie zrobię, położyłam się na tym twardym materacu, bo był to jedyny mebel w tej dziupli i bawiłam się troczkami bluzy. Niemalże za chwilę dopadła mnie nostalgia. Zwinęłam się w kulkę leżąc na boku i zanosiłam się łzami, po dłuższym czasie gdy już tylko cicho łkałam udało mi się zasnąć. 

***

Obudziłam się, nie wiedziałam czy przespałam resztę poprzedniego dnia, całą noc i jest już nowy dzień czy zaledwie kilka godzin. Wiedziałam jedynie, że klitka w której się znajdowałam zaczęła się wychładzać, mój ocieplany dres nie dawał rady ogrzewać mojego ciała. Oplotłam się ciasno ramionami, a kolana podciągnęłam pod drżącą brodę. Co chwila zdarzyło mi się pociągnąć nosem, nie wiem czy ze względu na to zimno, czy po obfitym wylewaniu łez i szlochaniu. Moja skóra już nie była tak pięknie opalona i miękka, była sucha z nadmiaru wilgoci w pomieszczeniu i sina z oziębienia. Po niecałych dwóch godzinach usłyszałam kliknięcie zamka w drzwiach, moje spojrzenie od razu wystrzeliło w górę. W progu stanął ten mężczyzna którego ostatni raz widziałam w parku. Zamknął za sobą drzwi i usiadł na jednej z tych wystających grubych rur.

- Dzień dobry, iskierko - zaczął, z nutą drwiny w głosie szczególnie przy wypowiadaniu ostatniego wyrazu.

- Zimno tutaj - bez żadnego powitania bo ten typ nie zasługiwał na nie, powiedziałam prosto z mostu czego potrzebuję (no nie powiedziałam, ale dałam sygnał).

- Oh - wstał i wyszedł na chwilę, za moment wrócił z grubym pledem w dłoniach, zamknął za sobą ponownie drzwi i podał mi nakrycie po czym znowu usiadł na tych samych rurach - Proszę.

Skinęłam głową i od razu chwyciłam gruby koc i narzuciłam go sobie na plecy, owijając się dookoła. Od razu poczułam nagły prąd ciepła ale także, smród stęchlizny i dymu nikotynowego. 

- Porozmawiajmy, jak się nazywasz? - mężczyzna hipnotyzował mnie wzrokiem - ja nazywam się Harvey - rzucił oschle.

- Dlaczego mnie Pan tu zabrał? - podniosłam głos, dumnie unosząc podbródek.

- A ty wiesz młoda damo że, nie odpowiada się pytaniem na pytanie? - zmrużył oczy i posłał mi delikatny uśmieszek.

- Właśnie Pan to sam zrobił - wycedziłam przez zęby.

- Ale tobie, księżniczce, iskierce czy myszce nie przystoi nie podzielać zasad Savoir Vivre - odparł.

- I proszę oddać mój telefon i nie czytać moich prywatnych korespondencji! - dźgnęłam palcem wskazującym w stronę tego człowieka a brwi mi się nastroszyły.

- Porozmawiajmy - zmienił temat, jakby nie słyszał co do niego przed chwilą powiedziałam - lepiej mieć to już za sobą, po rozmowie będzie tylko lepiej - wyszczerzył pożółknięte, krzywe zęby w uśmiechu.

Westchnęłam - niech będzie - rzuciłam prędko.

- Jak się nazywasz? - ponowił pytanie z satysfakcją w głosie.

- Ros.. - odchrząknęłam - Rosalie Malone - zniżyłam ton głosu nie spuszczając wzroku ani na sekundę z Pana Harveya.

- Mhm.. dobrze - pokiwał głową masując zarost - Jak się tutaj znalazłaś, w Barcelonie?

- Studiuje tutaj - bąknęłam.

- Gdzie? - ciągnął.

- Medycynę na Uniwersytecie Barcelońskim.

- Leekaarkaa.. - przeciągnął, tonem typowego zboczeńca.

Zmrużyłam oczy nie spuszczając wzroku z tego psychola, nic się na to nie odezwałam.

- Mam jeszcze ostatnie - mężczyzna podrapał się po brodzie - zasadnicze pytanie.

- No jakie? - zacisnęłam mocniej pled wokół siebie.

- Co ty robiłaś sama o tak późnej godzinie w Central Parku?

- Wyszłam na spacer -zmarszczyłam lekko brwi - chciałam poznać okolicę - warknęłam.

Pan Harvey się zaśmiał kpiarsko - No dobrze - odparł, po czym wstał i podszedł do mnie patrząc mi się w oczy.

- O co chodzi? - zadarłam głowę do góry by spojrzeć w oczy temu człowiekowi. Moja irytacja w mig się zmyła z mojej twarzy, a na jej miejsce wszedł strach.

Położył mi dłoń na ramieniu i uklęknął obok materaca - Będzie dobrze - pokiwał lekko głową a za moment błysnął zębami w uśmiechu.

O nie.



Uniwersyteckie PerypetieHikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin