8. Barcelońskie przygody

19 2 0
                                    

U boku Nathaniela dzielnie szłam do zaludnionej części Hiszpanii, myśląc że jest to nasza dzielnica. Mylne były moje przypuszczenia, to była jakaś osada. Będąc już blisko nie wytrzymałam fizycznie jak i psychicznie, padłam na kolana nie ubolewając że wybrudzę sobie jasny dres który już i tak był wybrudzony a jego zapach przesiąkł stęchlizną. Cicho załkałam a twarz schowałam w dłoniach, Nath od razu uklęknął tuż obok mnie.

- Halo, Ross co się stało? - przejął się i objął dłońmi moje ramiona.

- Ja.. nie dam rady, Nathan. Nie dam rady - jęknęłam.

- O co chodzi? Iskierko, proszę powiedz mi. - założył mi ramię na plecy i przytulił moją skroń do swojej.

- Jestem dla ciebie ciężarem - dusiłam się łzami - Jestem twoim pieprzonym problemem, mogłam po prostu tam zostać, a teraz przeze mnie zawalisz stu... 

- Csii.. Iskierko - przerwał mi - Studia nie są dla mnie tak ważne jak ty.

Nie oponowałam więcej tylko przytuliłam twarz do jego bluzy, od razu mnie ciaśniej objął i musnął wargami moje włosy.

- Idziemy dalej? - wyszeptał.

- Ja chyba nie dam rady. - powiedziałam niepewnie ochrypłym głosem.

Nathaniel wypuścił mnie z objęć, wstał na równe nogi i podniósł mnie tak by nieść mnie w swoich ramionach. Teraz to czułam się serio jak niepotrzebny balast na jego barkach, ugh. Doszliśmy do małego sklepiku który obłożony był czerwoną cegłówką, wyglądało to bardzo klimatycznie z gruntowymi kwiatkami obok budynku.

- Chyba nam się udało. - powiedział.

- A znasz to miejsce? - zapytałam cicho.

- Nie - pokręcił przecząco głową - Ale każdy ratunek jest dobry.

- Mhm. Mam nadzieję że się uda. - odparłam.

Nathan powoli odstawił mnie na ziemię i objął ramieniem. Po czym powoli weszliśmy do małego klimatycznego budynku.

- Dzień dobry - powiedzieliśmy równocześnie rozglądając się po powierzchni małego jakby osiedlowego sklepiku.

- Dzień dobry - zza lady wstała przemiła pani o platynowych włosach, na oko sześćdziesięcioletnia. Jej głos oddawał ciepło i troskę - W czym mogę pomóc? Wyglądacie na zmęczonych. Szczególnie ty - przeniosła czułe spojrzenie na mnie.

- Chcielibyśmy dostać się do Barcelony. - zaczął Nate - w którą stronę mamy się kierować?

- Kochani! - kobieta pisnęła łapiąc się za głowę - jeśli wy na pieszo chcecie dostać się do Barcelony, musicie poświęcić 3 godziny drogi.

Oparłam ciężką od myśli głowę na ramieniu mojego przyjaciela, on natomiast przytulił mnie mocniej do swego boku.

- A możemy.. gdzieś tutaj wypożyczyć jakiś pojazd? - zapytał niepewnie. 

- Musicie się kierować do tamtego budynku - kobieta wskazała palcem na piętrowy dom który był w nieco opłakanym stanie. - tam mężczyzna sprzedaje różne pojazdy po taniości, ale uwaga - uniosła palec wskazujący ku nam - on ma ciężki charakter.

- Dobrze, dziękujemy. - odpowiedział Nathan i gdy mieliśmy się odwracać kobieta nas zatrzymała.

- Poczekajcie! - sięgnęła po dwa papierowe kubeczki i nalała do nich wody mineralnej podając nam je - Dbajcie o nawodnienie. Jak wam na imię dzieciaczki? - uśmiechnęła się ciepło.

Oboje sięgnęliśmy po kubki, ja od razu przykleiłam wargi do jego brzegu i upiłam dwa łyki płynu.

- Ja jestem Nathaniel - przyłożył wolną dłoń do klatki piersiowej, a następnie wskazał na mnie - a to.. - zawahał się - moja przyjaciółka.

- Rosalie - uśmiechnęłam się delikatnie. - a pani jak na imię? - zapytałam.

- Gwen - odparła.

- Miło nam było panią poznać - powiedziałam.

- Mi również, jesteście bardzo uprzejmymi dzieciaczkami. - uśmiech nie schodził jej z twarzy - ale może już powoli się zbierajcie, żeby się nie ściemniło.

Pokiwaliśmy głowami i odwróciliśmy się - do widzenia - powiedzieliśmy znowu równo i wyszliśmy.

Odeszliśmy kilka kroków dalej, od razu wypijając wodę od Pani Gwen. Urocza kobieta. Szliśmy do tego budynku w którym jakiś człowiek sprzedaje pojazdy.

- Czemu się zawahałeś jak przedstawiałeś mnie tej kobiecie? - przerwałam niepewnie ciszę.

Bo.. -  westchnął - ta relacja wygląda mi nieco inaczej niż.. przyjaźń. - spuścił wzrok na ziemię - Pamiętam naszą obietnicę z dzieciństwa ale no.. - urwał.

- Co masz na myśli? To ja coś źle robię? - dopytywałam.

- Nie iskierko, nie masz się o co obwiniać - poczochrał dłonią moje i tak już skołtunione włosy. - Popatrz już jesteśmy - zmienił temat.

Mhm - pokiwałam głową lekko zaciskając palce na jego rękawie.

Podeszliśmy do budynku, popatrzyliśmy po sobie. Serio. Co to za rudera? Na betonowych ścianach powstały zacieki, szyby w oknach były jakieś popękane a przed wejściem była wyłożona najtańsza kostka (każdy kafelek był z innej parafii!). Weszliśmy do środka, nie było to duże pomieszczenie, panował tam okropny syf, kurz leżał na kurzu.

- Dzień dobry - powiedział stanowczo Nathaniel. W momencie gdy ja lekko skinęłam głową.

- Witajcie dzieciaki - podszedł do nas zgarbiony mężczyzna z gęstą ciemną brodą, włosy zgolone miał na zero. Gdy wyszczerzył się w uśmiechu od razu błysnął jego złoty ząb. - Co was tutaj sprowadza? Wy nie w szkole?

- Nie, tak się składa że nie - odpowiedział Nathan - Potrzebujemy jakiegoś motocyklu. Ma Pan coś tańszego? - zapytał.

- Tańszego to pojęcie względne chłopcze - pokręcił głową z rozbawieniem. Ludzie co to był za buc! - Ale coś się znajdzie. - odwrócił się i zniknął za kolorową kotarą. 

Z Nathanielem wymieniliśmy spojrzenia, znaliśmy się tak dobrze że wiedzieliśmy nawzajem jakie emocje czuliśmy bez słowa.

- Najtańszy motocykl mam za $50. - wszedł ponownie za ladę - chętni?

Nathaniel puścił moje ramię i zaczął grzebać po kieszeniach. Ostatecznie wyjął jakieś banknoty i drobne i przystąpił do liczenia.

- Mam $42.50 - zacisnął drobne w garści - A potrzebujemy wrócić szybko do Barcelony. Moja przyjaciółka została porwana w to miejsce - odetchnął - ..i chciałbym ją jak najszybciej stąd zabrać a to podobno kawałek drogi.

- Myślisz że mnie weźmiesz na litość? - parsknął prześmiewczo, po chwili poważniejąc - No dobra młody, jeśli Ci tak bardzo zależy to..

- To co? - przerwał mu chłopak, a w oczach pojawiła mu się iskra nadziei że, da się coś jeszcze zrobić.

- Nie przerywaj - facet zmarszczył brwi i uniósł ku niemu palec wskazujący -Musicie iść do tamtej jaskini.. groty.. jamy - cmoknął z irytacją - no w tamto miejsce, nieważne - wskazał ręką na jakieś usypisko z kamienia - i zdobędziecie dla mnie rubiny.

Pokiwaliśmy głowami. I wyszliśmy.

 Jeny. Mam już dosyć.

 A miało być tak pięknie.

  Nie tak wyobrażałam sobie Barcelońskie przygody.





Uniwersyteckie PerypetieWhere stories live. Discover now