~~~~47.~~~~

585 30 5
                                        

[Rozdział nie ma na celu obrazić Szanownych Pań. Niektóre fragmenty rozdziału są czysto śmiechowe, proszę ich nie brać do siebie. Autor]

Opadł ciężko na ziemię z głośnym jękiem. Obdrapał sobie trochę kolana, bo oczywiście nie miał żadnych długich spodni. Wampir wspaniałomyślnie ofiarował mu różne ubrania, ale dziś tak jakoś wyszło i skończył ubrany w niezbyt chroniące go fatałaszki. Choć niezbyt wiedział, w co powinien się ubrać, by sobie nóg nie obdrapać. Choć najważniejsze były buty. Te na szczęście dostał, może nie do końca mu pasowały, ale lepsze takie obuwie niż żadne.

Rozejrzał się dookoła, normując oddech. W pobliżu muru od zewnętrznej strony nie znajdowało się żadne drzewo w odległości jakichś dziesięciu metrów. Ewentualny powrót do rezydencji nie będzie wcale taki prosty.

Tylko czy ja chcę wracać? Przecież nikt mnie chyba nie goni. Nikt mnie nie widział. Mogę uciec. Nim wróci wampir, znajdę jakieś miasto i mu zwieje. Nie ma szans, aby mnie znalazł.

Przekonany, że dobrze robi, żwawo ruszył w stronę lasu. Miał nadzieję, że zmierza na południe, nie miał zamiaru się zgubił, nie miał pojęcia, jakie zwierzęta zamieszkiwały ten las. I nie chciał się z nimi bliżej zapoznawać.

Jak na złość deszcz nasilał się z każdą minutą. Odszedł nie dalej niż kilkaset metrów od muru. Gdy się obejrzał, wśród drzew majaczyły mu wieżyczki budynku.

Schował się pod gęstsze drzewo. Deszcz, który zaczął padać, nadal na niego padał, ale już mniej.

To nie był jednak dobry pomysł. Zresztą... jestem naiwny. Niemożliwe jest, żeby tylu ochroniarzy mnie nie widziało, jak daję nogę z ogrodu i hasam sobie beztrosko ku lasowi. Tym bardziej że gapili się na mnie jak popierdoleni. To oznacza tylko jedno. Wampir przewidział, że dam nogę i jakoś się zabezpieczył. Ma pewność odnalezienia mnie. A gdy mnie znajdzie...

Zadrżał na samą myśl. Z pewnością nie należał do masochistów, a zakładał, że wycieczka podobna do tej, którą właśnie sobie zafundował, będzie słono go kosztowała. Wampir pewnie się wścieknie i skurwysyńsko go zleje.

Nie. Musiał wrócić. Poza tym, iż cenił sobie własną skórę, to wcale nie miał pewności, że szybko trafi na miasto. Ten pojeb mógł przecież mieszkać pośrodku pustkowia. To by do niego w zupełności pasowało.

Zawrócił z bólem. W pewnym momencie nawet biegł. Próbował wdrapać się po cegłach na mur, ale gdy te stały się zupełnie śliskie, niemożliwością było tego dokonać. Zwłaszcza że mur nie posiadał wiele wystających cegieł. Praktycznie żadnych. Porządnie go wykonano.

Westchnął, zdając sobie sprawę, co musi zrobić. Truchtem pobiegł do głównej bramy. Przed nią stały wysokie typki ze spluwami gotowymi do strzału. Gdy tylko go zobaczyli, wycelowali w niego.

— Ej, ej! Bez takich! Co powie mój Pan, gdy mnie zastrzelicie? Nie chcecie chyba popsuć mu nowej zabawki, co? — próbował ich uspokoić. Podziałało.

Jeden z mężczyzn mruknął coś niewyraźnie pod nosem, coś, co brzmiało jak „cholerni gówniarze", ale otworzył mu bramę i wpuścił na teren ogrodu.

— I żeby nie było, ja nie specjalnie znalazłem się na zewnątrz. Tak jakoś samo wyszło. No wiecie, spadłem przez przypadek z drzewa i cała historia. Jak coś to powiedzcie to Panu. Nie chciałem zwiewać. Gdybym chciał, już by mnie tu nie było i...

— Zamknij się i zjeżdżaj stąd mały — warknął niemiło ochroniarz.

— Dobra już dobra typie. Bo ci żyłka w dupie pęknie. — Powłóczył się smętnie szerokim podjazdem ku zamkowi.

Slave Academy. Yaoi (18+)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz