Wyznanie

1.3K 124 23
                                    

- Może najpierw poinformujesz mnie, do czego potrzebne ci jest tyle pieniędzy? - Ciel wpatrywał się we mnie lekko przymrużonymi oczami zza biurka.
- Nieważne - odpowiedziałam.
- Gdyby było to prawdą, nie miałabyś potrzeby prosić mnie o przysługę - zauważył, opierając brodę na dłoni. Gest ten miał wyrazić wyższość, którą odczuwał podczas tej rozmowy. - Czyżbyś miała jakiś problem?
Coraz bardziej wściekła, jeśli to w ogóle możliwe, wpatrywałam się w siedzącego naprzeciwko osobnika, próbując powstrzymać rosnącą chęć mordu. ,,Problem" miałam i to od dłuższego czasu, a odkąd wezwałam demona, mam wrażenie, że zaczął się rozrastać, zyskując coraz to większą potęgę. Ewoluował z widma przeszłości i depresji na toksyczne zauroczenie, w efekcie którego zyskałam jedynie zrzędliwego ,,opiekuna", ciążę i brak perspektyw. Tak to przynajmniej postrzegałam.
- Tak, a odkąd cię poznałam, pojawia się ich coraz więcej! Wpadłam! I jak? Cieszysz się? - krzyknęłam na jednym oddechu.
- W co wpadłaś?
- W doła - powiedziałam sarkastycznie, by zaraz wyjaśnić. - Jestem w ciąży, drugi miesiąc. Kasy potrzebuję na aborcję.
- Nie mogę ci jej dać - odpowiedział z krzywym uśmiechem na ustach.
- Co? Niby dlaczego?
- Wydałaś rozkaz, abym za wszelką cenę przywrócił rodowi świetność. Jakiś potomek jest do tego potrzebny.
- Ale ja jestem za młoda! - daremnie protestowałam.
- Skoro już zaszłaś, to najwyraźniej nie byłaś.
- Dlaczego mi to robisz? - Na skraju łez wpatrywałam się w jego oczy, bezowocnie próbując znaleźć jakiekolwiek ślady uczuć.
- Nie rozumiem, do czego zmierzasz. Jestem tu po to, by wykonywać twe rozkazy, pani - odpowiedział chłodno.
- W takim razie gratulacje. Będziesz tatusiem.
Wściekła wyszłam z gabinetu, trzaskając za sobą drzwi najmocniej, jak tylko potrafiłam. Byłam zagubiona, jeśli można tak to nazwać. Z jednej strony czułam strach na myśl o przyszłości, z drugiej jednak ulgę związaną z tym, że nie musiałam podejmować samodzielnie decyzji o pozbawieniu życia nienarodzonej istoty. Jedyne, czego byłam pewna, to upokorzenie, jakiego doznałam ze strony młodego demona. Szybkim krokiem przemierzałam korytarz za korytarzem, nie przywiązując szczególnej wagi do otoczenia. Z zamyślenia wyrwało mnie dopiero zderzenie z czymś twardym, a gdy odzyskałam równowagę odkryłam, że ową ,,rzeczą", w którą uderzyłam, był w rzeczywistości Sebastian.
- Przepraszam - powiedziałam.
- Nic nie szkodzi, panienko. To ja powinienem był przeprosić - lekko skinął głową.
- Idziesz teraz do Ciela?
- Zgadza się - mówił spokojnym głosem.
- W takim razie nie przeszkadzam - spróbowałam go wyminąć, kiedy wpadłam na dość dziwny pomysł. - Masz może coś ostrego przy sobie?
- Owszem - odparł, nie ruszając się z miejsca. Mogłabym przysiąc, że w jego głosie pojawiła się nutka ekscytacji.
- Mógłbyś mi to pożyczyć? - spytałam nerwowo.
Kamerdyner wyjął z kieszeni naostrzony nóż, po czym bez słowa mi go podał. Przyjęłam go, zrobiłam krok w tył, wypuściłam powietrze z płuc i skierowałam ostrze w moją stronę. Po chwili wahania przejechałam metalem po wewnętrznej stronie dłoni. Z rany momentalnie pociekła szkarłatna ciecz.
- Jak pachnie moja dusza? - wyciągnęłam rękę przed siebie w kierunku demona. Spytany chwycił ją i przysunął bliżej twarzy. Po chwili zdjął białą rękawiczkę, wytarł trochę krwi z mojej ręki i skosztował, na czego widok nieznacznie wykrzywiłam twarz w zniesmaczeniu.
- Jest lepsza niż poprzednio - wyjaśnił. - Na swój sposób idealna.
- To żmija! - szepnęłam pod nosem na myśl o pewnym osobniku siedzącym właśnie w swoim gabinecie. Spróbowałam wyrwać dłoń z coraz to mocniejszego uścisku demona, lecz, jak się z resztą spodziewałam, napotkałam opór. Zdziwiona spojrzałam w świecące oczy bruneta, skierowane na ranę. Jak zahipnotyzowany wpatrywał się w nią, nie zwracając uwagi na otoczenie. - Sebastian, to zaczyna boleć. Sebastian, zostaw mnie!
Dopiero, gdy podniosłam głos, otrząsnął się. Udając, że nic się chwilę temu nie stało, lekko się ukłonił i oddalił.
Pobiegłam prosto do pokoju, a gdy tylko drzwi się za mną zamknęły, osunęłam się na ziemię, zakrywając twarz dłońmi. Wydarzenia dzisiejszego dnia pomogły mi przypomnieć sobie coś bardzo ważnego, o czym zdaje się zdążyłam zapomnieć. Istoty, z którymi żyję pod jednym dachem nie są ludźmi. To demony, które nigdy nie zrozumieją, co to znaczy miłość, prawdziwa przyjaźń czy bezinteresowna pomoc. Nastawione na liczne zyski, potrafią idealnie udawać, że kogoś kochają, utrzymywać, że o niego dbają, ale nigdy nie jest to prawdą - zawsze mają jakiś ukryty cel.
A ja głupia ośmieliłam się wierzyć, że jest inaczej. Po pokoju rozniósł się mój histeryczny śmiech. Śmieszna, bezradna, naiwna i głupia. Sama nie wiem już, czy słowa te, tak trafnie opisujące mnie samą, wypowiedziałam na głos. Demon się we mnie zakochał? Też mi coś, on tylko ,,doprawiał" moją duszę. Czy nie chce, abym popełniła największy błąd mojego życia? Nie, to tylko źle wydany przeze mnie rozkaz, dzięki któremu zyskał okazję, by mi dokuczyć.
W całej tej sytuacji najbardziej żal mi dziecka. Mimo że jeszcze nawet nie przyszło na świat, ja - jego własna, nieodpowiedzialna matka - próbowałam je zabić. Jaką, pozbawioną wszelkich wyższych uczuć osobą muszę być? Na pewno niegodną reprezentowania rodu takiego jak Phantomhive, chociaż patrząc na to przez pryzmat Ciela, można odnieść zgoła inne wrażenie. W życiu pozostała mi tylko jedna rzecz, którą mogę dobrze zrobić. Dokonam zemsty, pomszczę moją zszarganą dumę i odejdę z tego świata. Zaraz po tym, jak urodzę to dziecko.
Gdy w końcu uspokoiłam emocje, wstałam i z wysoko podniesioną głową wyszłam z pomieszczenia. W drodze do drzwi frontowych usłyszałam ciekawą rozmowę Ciela, więc przystanęłam, by posłuchać. W innych okolicznościach nie zrobiłabym tego, ale jak się ma podsłuchanie jednej rozmowy do tak licznych i okrutnych kłamstw?
- Tak, mam już tego dosyć - usłyszałam głos zza drzwi. - Ten cały teatrzyk może się w końcu zakończyć, nie będzie już z niego żadnych korzyści. Udawanie zakochanego głupca jest istotnie bardzo denerwujące.
- Czy to aby na pewno dobry pomysł? - dopytywał Sebastian, którego, w przeciwieństwie do jego pana, cała sytuacja bardzo bawiła.
- Nie widzę przeciwwskazań.
- Idę do miasta - przerwałam im tę jakże porywającą dyskusję. - Nie czekajcie z kolacją.
- Chyba nie masz zamiaru zrobić niczego głupiego? - zatrzymał mnie głos Ciela, gdy już stałam z powrotem w holu.
- To, co robię, jest moją prywatną sprawą - oznajmiłam.
- Czyżby księżniczka się obraziła? - zachowywał się jak rozpieszczony bachor.
- Nie zapominaj, kim jest ta księżniczka - zaakcentowałam.
Z tymi słowami wyszłam z rezydencji, więcej się za siebie nie oglądając. Kierowałam się do miejsca, gdzie zawsze czułam się mile widziana. Weszłam do jednej z klatek na osiedlu pełnym szarych, ponurych bloków. Po chwili stanęłam przed drewnianymi drzwiami i wcisnęłam dzwonek, w przejściu ukazała się twarz Wiktorii, która na mój widok lekko się uśmiechnęła.
- Wejdź - przywitała się, wpuszczając mnie do środka. Ściągnęłam buty i przywitałam się z jej rodzicami, po czym usiadłyśmy na tapczanie w pokoju szatynki. - Co się dzieje?
- Aż tak bardzo to widać? - uśmiechnęłam się niemrawo.
- Oj, bardzo - zza ściany odezwał się głos młodszego brata Wiktorii, który uwielbiał nas przedrzeźniać. Pod tym względem bardzo przypominał moje własne rodzeństwo, w którego cudowne odnalezienie wierzyłam przez dość długi czas. W tym momencie nie miałam jednak ochoty na taką zabawę. Moja mina wyrażała chyba więcej niż tysiąc słów, gdyż przyjaciółka zaproponowała, byśmy wyszły na zewnątrz.
Dochodził wieczór, więc niebo skąpane było w promieniach zachodzącego już słońca. Rozkwitnięte, dzikie kwiaty rosnące na trawniku pomiędzy blokami były ledwo widoczne na tle suchej od długich upałów trawy. Spacerując leniwie pomiędzy blokami, wzrok wbity miałam w kawałek nieba, widoczny pomiędzy ogromnymi budynkami.
- Więc... Chcesz powiedzieć o co chodzi? - zaczęła niepewnie Wiktoria, łamiąc tym samym ciszę, która towarzyszyła nam od samego wyjścia z mieszkania.
Skinęłam lekko głową, po czym powoli opowiedziałam wszystko, począwszy od wizyty u królowej, a skończywszy na dzisiejszej rozmowie demonów. Dziewczyna wysłuchała wszystkiego cierpliwie. Od czasu do czasu kiwała głową lub rzucała pytania retoryczne, wyrażające raczej jej stosunek do podjętych przeze mnie decyzji. Kiedy skończyłam, nie potrafiła ukryć już zbulwersowania.
- Jak on śmiał! Czy szacunek do samego siebie jest aż tak rzadko spotykany? Już nie wspominając o tym, że to, co zrobił tobie, przechodzi ludzkie granice!
- Ciszej, bo wszyscy nas usłyszą - spróbowałam ją uspokoić.
- I co teraz zrobisz? - spytała już spokojniej.
- Ja - zająknęłam się lekko. - Ja chyba urodzę to dziecko, później dokonam w końcu tej nieszczęsnej zemsty. Kiedy umrę, przynajmniej skończy się to wszystko...
- A co z dzieckiem? - spróbowała nakłonić mnie do zmiany decyzji. - Nie uważasz, że to, co teraz mówisz, jest samolubne?
- Znajdę mu dobrą rodzinę i każę Cielowi doglądać go. Będzie miał tam o wiele lepiej niż z taką matką jak ja. Dzięki sklepom będzie mieć pieniądze, zadbam także, by wiedział kim jest.
- Lepiej jednak mieć matkę niż pieniądze. - Udałam, że nie usłyszałam tej ostatniej uwagi i szłam dalej.
Żadna z nas nie odzywała się, więc dość duży kawałek drogi przebyłyśmy, wsłuchując się w rozmowy ludzi przechodzących obok. Odbywałam wewnętrzną walkę, zastanawiając się czy poprosić przyjaciółkę o przysługę, za którą najprawdopodobniej nie będę w stanie się odwdzięczyć.
- Mam pytanie - zaczęłam w końcu.
- Taak? - Czułam na sobie jej wzrok, pomimo iż patrzyłam na chodnik.
- Są wakacje, jeszcze z miesiąc i tak pomyślałam, że może się zaczęłaś nudzić... Dobra, przejdę może do rzeczy. Chodzi o ty, że ciężko mi teraz będzie wytrzymać samej z dwoma demonami, więc pomyślałam, że może ktoś, kogo lubię, pomógłby mi się przyzwyczaić do tego na nowo. Byłaś pierwszą osobą, o której pomyślałam. Znaczy, to tylko taki pomysł, więc jeżeli nie chcesz, to się nie obrażę ani nic...
Po mojej chaotycznej przemowie nastała chwila ciszy, którą przerwał śmiech Wiktorii.
- No jak o mnie chodzi, to nie ma problemu. Gorzej z rodzicami, ale jakoś ich przekonam. W końcu są wakacje! I bądź pewna, że ten mój krótki pobyt tam naprawdę poprawi ci humor.
Skończyła z pewną siebie miną i dłońmi opartymi na biodrach. Jej niebieskie oczy niemal iskrzyły z podekscytowania, a brązowe włosy rozwiewał wiatr. Patrząc na nią, oczami wyobraźni wyobrażałam ją sobie jako główną bohaterkę jednej z tych mang, których tak wiele czyta.
- Dziękuję - szepnęłam, uśmiechając się lekko.
- Nie ma za co. Poczekaj na mnie, idę się spakować i poprosić rodziców - zaczęła już biec w stronę klatki, lecz po paru krokach odwróciła się z powrotem w moją stronę. - To trochę potrwa, więc się nie zdziw.
Chwilę po tym, jak drzwi się za nią zatrzasnęły, dało się słyszeć podniesione głosy dochodzące z otwartego okna. Mogłabym przysiąc, że ktoś pytał o to ,,gdzie jest biała koszulka". Czekałam pod blokiem, aż około półgodziny później, zobaczyłam dziewczynę taszczącą ze sobą wielką torbę. Nawet nie posądzałam Wiktorii o posiadanie takowej.
- Prowadź - zażądała, uśmiechając się.
- Tego - wskazałam na jej bagaż - nie damy rady donieść nawet na drugą stronę ulicy.
- Nie lekceważ mnie - udała obrażoną. - Zresztą, jak masz lepszy pomysł, to proszę, możesz mi go wyjawić. Jeżeli odkryłaś teleportację, to ja chętnie skorzystam.
- Zaczekaj chwilę. - Zadzwoniłam po Sebastiana i podałam dokładny adres. Po chwili na parkingu pojawił się ten sam samochód, którym podjeżdżał do szkoły. Kamerdyner bez najmniejszych oznak zniecierpliwienia umieścił walizkę w bagażniku, po czym udaliśmy się do rezydencji.
Do posiadłości weszliśmy w dość miłej atmosferze, jeżeli można to tak nazwać. Rozmowę podtrzymywała Wiktoria, starając się na różne sposoby wciągnąć nas do dyskusji.
- Zaprowadzę do pokoju - zaproponował jej kamerdyner, na co dziewczyna uśmiechnęła się i rzuciła jakiś tekst typu ,,no ja myślę". Kiedy oddalali się korytarzem, wciąż mogłam słyszeć ich rozmowę.
Po raz kolejny spotkaliśmy się na późnej kolacji. Odniosłam wrażenie, że podczas tej chwili przed posiłkiem szatynka i kamerdyner zdążyli się do siebie w pewien sposób zbliżyć.
- I tak jak już mówiłam, on stwierdził, że mój pomysł jest bezsensu i lepiej zrobić tak, jak od początku było w planie. Wiesz, jaka byłam zła? Przecież to on chciał, że bym go zmieniła - opowiadała Wiktoria, podczas gdy Sebastian z lekkim uśmiechem rozkładał na stole jedzenie.
- Bo on już tak ma - zbyłam ją, nie wiedząc, co innego miałabym odpowiedzieć.
W tym momencie do jadalni wszedł Ciel, który usiadł u szczytu stołu, uprzednio powitawszy się z gościem. Nic dziwnego, że wiedział o jej przybyciu, zważywszy na fakt, że nawet bez wyczulonych zmysłów demona, słuchać ją było w całym domu.
- Cóż, nareszcie widzę, kto robi tyle hałasu - spróbował dopiec niebieskookiej.
- Cóż - powtórzyła, naśladując jego ton - nareszcie spotykam sławnego pana ,,jestem cholernym dupkiem".
Coś mi podpowiada, że jej wizyta nie będzie przebiegała spokojnie...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Tradycyjnie, przepraszam za długą nieobecność. Dziękuję za komentarze i gwiazdki oraz sam fakt, że o czytacie <3





Anioły śmierci (Kuroshitsuji fanfiction)Where stories live. Discover now