Narodziny

1K 97 17
                                    


Ociężale usiadłam na fotelu w salonie. Położyłam rękę na ogromnym brzuchu. Byłam dopiero w czwartym miesiącu ciąży, lecz dziwnym zrządzeniem losu, którego mój lekarz nie był w stanie wyjaśnić, wyglądałam jakbym za niedługo miała rodzić. Osobiście podejrzewam, że ma to związek z pochodzeniem dziecka, które przecież tylko w połowie jest człowiekiem. Cała ta sytuacja odbiła się na moim zdrowiu - organizm nie nadążał za tak szybkim dorastaniem małej (lub małego), przez co z dnia na dzień opadałam z sił i nawet leki nieznanego pochodzenia, które dostarczał Sebastian, działały coraz słabiej. Choć poród do niedawna wydawał mi się przerażający, aktualnie marzyłam o tym, by w końcu do niego doszło. Wiele na ten temat przeczytałam i odkryłam, że dzisiejsza technologia pozwala na użycie znieczulenia, dzięki czemu nie będę czuła bólu.
- Panienko. - Sebastian pojawił się przede mną i położył na stoliku tacę z herbatą i jakimiś ciastkami.
- Dziękuję - powiedziałam z uśmiechem. Momentalnie wsypałam do filiżanki kilka łyżek cukru, bo pojawiła się u mnie nagła miłość do słodyczy, jak zresztą u większości ciężarnych.
Wieczorem, zaraz po zrobieniu kilku mało wymagających ćwiczeń skierowanych do kobiet w ciąży, wzięłam kąpiel i położyłam się spać. Niemal udało mi się zasnąć, gdy poczułam kopnięcie. Powoli usiadłam i z nostalgicznym uśmiechem pogładziłam miejsce, w którym dziecko dało o sobie znać, po czym wyszeptałam kilka słodkich słów skierowanych do płodu. Gdy znów spróbowałam zasnąć, poczułam o wiele mocniejszy niż zazwyczaj skurcz. Zdusiłam krzyk, ale ból nie ustępował.
- Za szybko - mamrotałam pod nosem, tak jakby to miało coś pomóc. - To jest za szybko.
Gdy ból niespodziewanie urósł, nie zdołałam już pozostać cicho. Padłam z powrotem na łóżko, a z mojego gardła wydarł się niesamowicie głośny krzyk. Czułam się, jakby coś zgniatało mi od środka organy. Poprzez niewyobrażalne męki niemal nie zauważyłam jak w pokoju pojawiły się dwa demony. Z troską patrzyli na mnie, kiedy raz po raz prosiłam ból, by zniknął, aby ktoś go ode mnie zabrał. Po chwili wahania położyli mnie na czymś twardym i z tego pomocą znieśli na dół.
- Kiedy przybędzie? - spytał nerwowo Ciel.
- Jest już w drodze - odparł Sebastian i poszedł w głąb domu, by po krótkiej chwili powrócić z kimś u swojego boku. Łzy zniekształcały mi obraz, więc nie potrafiłam przyjrzeć mu się dokładniej.
- To już - powiedział skrzeczący głos, po czym wydał serię komend do demonów. Ciel stanął za moją głową i przyłożył mi do twarzy wilgotną chustę tak, aby zakrywała zarówno nos jak i usta. Poczułam, że ból znika, a ja sama tracę siłę, by chociażby unieść palec. Ulga była tak wielka, że gdyby nie wyczerpanie pewnie rzuciłabym się mojemu wybawcy na szyję. Po chwili na moją twarz prysnęła krew. Czyżby moja własna? Świat wydawał się coraz to bardziej odległy, pole mojego widzenia zwężało się. Po chwili nie byłam już niczego świadoma.
Następnego dnia obudziłam się w swoim łóżku. Bezwiednie sięgnęłam ręką w miejsce, gdzie jeszcze do niedawna znajdował się mój brzuch i napotkałam nicość. Wszystkie wydarzenia wczorajszej nocy wróciły do mnie. Szybko usiadłam, chcąc jak najszybciej dotrzeć do mojego dziecka, ale ostry ból bijący od dopiero co zszytych ran na brzuchu uniemożliwił mi to.
- Nie rzucaj się tak, bo dłużej będziesz zdrowieć - skarcił mnie głos Ciela. Spojrzałam w stronę, z której doszedł dźwięk i zobaczyłam stojącego w kącie pokoju chłopaka.
- Gdzie ono jest? - spytałam głosem, który określić można by było jako żałosny. - Chcę je zobaczyć.
Demon przyglądał mi się chwilę, jakby oceniając moją poczytalność, po czym bez słowa wyszedł. Wrócił, trzymając w rękach małe zawiniątko. Podał mi noworodka i wrócił na swoje miejsce pod ścianą.
- To chłopiec - poinformował mnie.
- Jest piękny - szepnęłam, czując pojedynczą łzę spływającą mi po policzku. Przyglądając się niebieskim oczkom mojego synka, delikatnie położyłam dłoń na jego główce i przygładziłam krótkie, ciemne włosy. - Jak go nazwiemy?
Nie spodziewałam się odpowiedzi i przez dłuższą chwilę jej nie otrzymałam. Wpatrując się w małego, starałam się wymyślić jakieś pasujące do niego imię.
- Vincent - powiedział w końcu Ciel. Kiedy spojrzałam na niego, stał tyłem do mnie i spoglądał przez okno, niewidzącym wzrokiem wpatrując się w horyzont. Uśmiechnęłam się.
- Niech i będzie Vincent.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Przepraszam, że tak długo nic nie dodawałam, ale miałam nawał obowiązków a jednak potrzeba trochę czasu, by przepisać cały rozdział.

Pewnie niektórzy zadadzą pytanie ,,Dlaczego ten jest taki krótki?" Otóż wersja w moim zeszycie jest o co najmniej stronę dłuższa. Czytając to jednak podczas przepisywania zdałam sobie sprawę, że nigdy nie ostrzegłam przed możliwymi brutalnymi scenami itd. Myśl o tym, że ktoś o słabszych nerwach może to czytać sprawiła, że trochę pozmieniała, a Zuzanna straciła przytomność o wiele szybciej, niż w pierwotnej wersji. Przepraszam tych, którzy woleliby przeczytać... Barwniejszy opis tego porodu, ale taką podjęłam decyzję.

Kolejna sprawa - jak zauważyliście, musiałam, po prostu MUSIAŁAM dodać chociaż jedno zdanie na temat Gwiezdnych Wojen, bo z filmu zadowolona byłam aż do ostatnich sekund. Aż pokazały się napisy końcowe i odkryłam, że nie dodali postaci dla której tam poszłam. Strasznie zła byłam! Ale ogólnie bardzo mi się podobał i nie rozumiem tych wszystkich narzekań fanów :/

 Dziękuję za gwiazdki, komentarze i zadręczanie mnie pytaniami kiedy dodam, bo dzięki temu zdałam sobie sprawę, że ludzie naprawdę to czytają <3



Anioły śmierci (Kuroshitsuji fanfiction)Where stories live. Discover now