Prolog

944 53 13
                                    

Całość w trakcie poprawek 

Rozdziały oznaczone symbolem "*" są rozdziałami czekającymi na poprawę. Za wszelkie niedogodności serdecznie przepraszam i życzę miłego czytania, jak zwykle! <3

O umówionej godzinie dwunastej mężczyzna czekał przed ekranem komputera na sygnał. Minęło już kilka tygodni, odkąd światem wstrząsnęła wiadomość o katastrofie humanitarnej ogromnych rozmiarów. Zgłoszenia zaginięć wpływały w ilościach niesłychanych do wszystkich jednostek policji na całym świecie. Media publikowały co dzień wstrząsające nagrania i wywiady. Ludzie codziennie karmili się sensacjami, podjudzając się nawzajem. W tym wszystkim były rodziny i bliscy ofiar, domagający się swoich praw. Większość z nich, niestety, mogła jedynie krzyczeć. Do obszarów objętych kwarantanną niechętnie wysyłano cywilów.

Pewnego dnia skontaktowano się z owym mężczyzną, chcąc uzyskać informacje o niejakiej Sethanie Conte. Zdziwiło go to, gdyż mało kto pytał z imienia i z nazwiska o osoby, które cały świat uważał za poległe w okrutnej katastrofie, a na ekranach wszystkich telewizorów i w głośnikach radiowych, zarówno ministrowie, politycy, specjaliści jak i osoby o zerowym wykształceniu (a czasem jeszcze mniejszej wiedzy) przekrzykiwały się co głośniej na temat tego, co zdaniem jednych wydarzyło się przypadkiem – a zdaniem innych celowo.

Zaproponowano mu ogromną kwotę w zamian za informacje o wyżej wymienionej dziewczynie. Zwykle to rodzina ofiary dopuszczała się łapówkarstwa, a tutaj sprawa wyglądała zupełnie inaczej. W trzech ratach kwota miała pojawić się na koncie mężczyzny, który już teraz wgapiał się na pięciocyfrową sumę pieniędzy dostarczoną przelewem z Istambułu. Liczył, że dziewczyna się odnajdzie, w końcu znali się od piaskownicy. Była mu bardziej bliska, niż chciałby to przyznać komukolwiek.

Dwie minuty po czasie zadzwonił telefon stacjonarny. Mężczyzna podskoczył ze strachu. Przecież na ten numer od dawien dawna nikt nie dzwonił. Odkąd zaczął swój nielegalny, narkotykowy biznes, zawsze ktoś kontaktował się z nim na jeden z jego pięciu numerów, ale nigdy na zapomniany, stacjonarny. Obawiał się najazdu policji w tak nieodpowiednim momencie.

Że też te pieniądze nie mogły wpłynąć do niego w gotówce...

Odebrał niechętnie, obawiając się kogo usłyszy po drugiej stronie. Odezwał się lekko zachrypnięty mężczyzna, o chrapliwym, ale melodycznym głosie. Wydawało mu się, że gdzieś już ten głos słyszał, jednak lęk przed wizytą DEA** był silniejszy, niż próba odnalezienia w głowie skojarzeń.

- Witam Pana, byliśmy umówieni na dziś, na rozmowę. Przepraszamy za małą zwłokę, szyfrowane połączenia między krajowe bywają zawodne... Czy przelew dotarł?

- Tak, pierwsza część z umówionych. – chłopak z niedowierzaniem spoglądał na ekran monitora. Zdjął telefon stacjonarny ze ściany i przesunął go bliżej biurka, na tyle na ile pozwalał mu kabel.

Usłyszał polecenie: „Proszę się wygodnie rozsiąść i szczegółowo opisać panią Sethanę."

- Sethana Conte, lat dwadzieścia dwa. Niewysoka, o śniadej karnacji, kasztanowo-rude włosy do połowy pleców, wpadające w lekki brąz. Wysportowana, ma kolczyk w pępku i kilka w uszach, Ma tatuaże: wilka, na lewym boku, od żeber po miednicę. Drugi tatuaż jaki pamiętam, to był cytat Jacka Londona na prawej łopatce, Mały karabin przy prawej piersi i jeszcze bransoletka z oczek łańcuszka i kwiatów na kostce u nogi, nie pamiętam której. Na nadgarstku ma polną koniczynkę. W dniu, w którym ostatni raz ją widziałem miała na sobie bordową rozpinaną bluzę, czarny top odsłaniający wysportowany brzuch, do tego czarne dresy i czarno-białe adidasy za kostkę. Miała czarną sportową torbę nike, taką na ramię.

Stay AliveWhere stories live. Discover now