*#16 Porządki

222 18 1
                                    


Widziałam już w życiu kilka morderstw, ale nie wiem jakim trzeba być psychopatą, żeby zrobić coś takiego. Widok zakrwawionej Jessie z wieloma ranami na twarzy i rękach, w dodatku przywiązanej do szafy był dla mnie wstrząsający. Nic nie pozostawiało wątpliwości, że to sprawka Rivery. Znakiem rozpoznawczym był fakt, iż kobieta miała między żebrami identyczny nóż, z jakim wychodziła jej morderczyni tamtego dnia.

Gdy już przestałam płakać zamknęłam drzwi i wyszłam. Najzwyczajniej w świecie wyszłam, jakbym nic nie widziała.
- Nie rób nic głupiego. - Usłyszałam za sobą głos Mike'a, jednak gniew, a zarazem rozpacz przejęły nade mną kontrolę. Nastał świt, więc żaden przemieniec mi nie zagrażał. Czułam się bezkarna. Podchodziłam do zombiaków i mordowałam ich, ścinałam głowy, łamałam kości, kopałam, niekiedy nawet wyzywałam.

Walka z zarażonymi pozwoliła mi się wyciszyć i wyzbyć negatywnych emocji. Nieco zmęczona podeszłam do Mike'a, który przez cały ten czas siedział na dachu jednego z budynków i obserwował całe zajście.
- Lepiej? - Zapytał.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo. - Powiedziałam wycierając rękawem z czoła zombiaczą krew.
- Moglibyśmy już iść? Jest prawie ósma, a ja chciałbym jeszcze dziś wybrać się po zrzut.
- Nie ma problemu, chodźmy. - Powiedziałam, po czym pobiegliśmy w stronę bazy.

***

Wchodząc zastaliśmy pochmurnego Nicka i zapłakaną Bridget. Siedzieli przy drzwiach do pokoju z telewizorem.
- Co się stało? - Zapytałam.
- Ivan... on się przemienił. Chcieliśmy go jakoś uspokoić, ale on zachowywał się jak wiral... krzyczał, biegał po całej bazie, a jego zęby kłapały, jak niszczarka do papieru. W pewnej chwili na mnie skoczył i chciał ugryźć...
- Ugryzł cię? - Zapytał Mike.
- Nie zdążył... przypadkiem skręciłam mu kark.
- A wy gdzie byliście? - Zapytał Nick.
- Chciałam pójść coś sprawdzić, ale Mike zdecydował, że nie puści mnie samej, więc poszedł ze mną. My... - To mówiąc głos mi się załamał.
- Znaleźliśmy Jessie w miejscu, gdzie poprzednio poszła Rivera. Sethana wszystko widziała. - Dokończył Mike.
- I? Jak się czuje?
- Ona... ona nie żyje, została brutalnie zamordowana. - Powiedziałam z trudem.
Zarówno Nick, jak i Bridget umilkli. Dopiero skrzypienie drzwi przerwało grobową ciszę. Przyszła Rivera
- Gdzie byliście? - Zapytała.
- W dupie. - Burknęłam chamsko i wybiegłam do pokoju, w którym zwykle przebywałam z Sophią.

Spojrzałam jeszcze raz na wciąż leżące tam ciało, na jej zielone, zapatrzone w nicość oczy, na rany...

Szybko wróciły wspomnienia. Dzień, w którym dowiedziałam się, że Amelia i Harold chcą mnie adoptować, liczne rozmowy z nimi, wspólne wyjścia, godziny spędzane z Sophią na budowaniu wieży z klocków, bieganie po schodach, zawiłe opowieści trzylatki, która wciąż nie umiała wymówić "r".

Nawet nie chciałam wiedzieć, co przeżywają Amelia i Harold. To musi być straszne, świadomość tego, że twoje dziecko nie żyje, lub pozbawia innych życia.

Idziesz po zrzut? - Zapytał Nick, wyrywając mnie z zamyślenia.
- Wybacz, ale nie jestem w stanie. Ten jeden raz chcę zostać w domu.
- Rozumiem. Nikt nie jest obojętny, gdy chodzi o śmierć przyjaciół. Weźmiemy Riverę, żeby cię nie drażniła.
- Dziękuję. Jutro postaram się z wami pójść.
Mężczyzna uśmiechnął się, a następnie wyszedł.

Przez pewien czas siedziałam przy Sophii wpatrując się w podłogę. Wsłuchiwałam się w szum wiatru, szelest liści i odgłosy zombiaków. Znów wróciłam do rozmyślań. Teraz krążyły one wokół moich świętej pamięci dzieci, Baxtera i Mike'a. Zastanawiałam się, czy Mike był dobrym ojcem dla Baxtera, czy Baxter byłby dobrym ojcem i wreszcie czy przez ten krótki okres czasu JA byłam dobrą matką. Do dziś pamiętam ten ponury, deszczowy dzień, w którym odbył się pochówek dziewczynek, tuż obok małej, granitowej płyty z pozłacanym napisem: Carol Waters.

Mój wzrok ponownie padł na ciało Sophii. Wiedziałam, że nie mogę się od tak pozbyć jej zwłok. Gdybym tylko miała możliwość załatwić jej pogrzeb, czułabym się lepiej, jednak wciąż byłam w pożeranym przez epidemię Harranie, a nie w Sydney, czy innym tego typu mieście.

Wpadłam na szalony pomysł, który zapoczątkowałam przepatrzeniem torby Sophii. Miała tam ubrania, szampon, pieniądze, pomadkę i dezodorant. Przełożyłam do mojej torby wszystko, oprócz ubrań. Wyjęłam czystą, białą bluzkę i ciemne jeansy należące kiedyś do dziewczynki, po czym na miarę możliwości starałam się ją przebrać. Związałam jej włosy w kucyk i zakryłam czerwoną apaszką ranę po strzale. Następnie zamknęłam drzwi i udałam się w miejsce, gdzie po konfrontacji z ludźmi Raisa zginął Kniff.

Idąc zauważyłam czarnowłosą kobietę mojego wzrostu, która nie dawała sobie rady z wiralem. Postanowiłam jej pomóc. Zadałam napastnikowi kilka ciosów, po czym padł na ziemię. Nie było to dla mnie trudnością.
- Bardzo ci dziękuję. Gdyby nie ty, pewnie by mnie zabił. - Odpowiedziała kobieta. Po rysach twarzy wnioskowałam, że jest Koreanką.
- Nie ma problemu. Cieszę się, że mogłam pomóc.

Po tych słowach opuściłam dziewczynę i zaczęłam szukać charakterystycznej, pomarańczowej skrzyni. Nie było to trudne, gdyż jej jaskrawy kolor odznaczał się w wysokiej trawie. Po niespełna minucie była już w moim posiadaniu.

W drodze powrotnej ciągnęłam zdobycz za boczną ściankę. Nie była zbyt ciężka, ale podniesienie jej w moim przypadku graniczyło z cudem.

***

Zmęczona dotarłam do bazy. Usiadłam na podłodze i napiłam się wody, po czym ostrożnie włożyłam ciało Sophii do skrzyni, z której wcześniej wyzbyłam się tekturowego pudełka po flarach, a spód wyłożyłam pozostałymi ubraniami dziewczynki.

W skrócie: Trumna nowoczesna. 

Pozostało już tylko wyciągnięcie skrzyni na dwór i zakopanie jej w jakimś "ustronnym" miejscu. Wyjęłam z szafy saperkę, a następnie ciągnąc "trumnę" rozglądałam się za jakimś wysokim drzewem.

Nie oddalałam się zbytnio od bazy, ponieważ miałam w planach jeszcze kiedyś odwiedzić to miejsce. Kilka metrów od mojego aktualnego miejsca zamieszkania rosła wysoka brzoza, która wydawała mi się dość charakterystycznym miejscem, bowiem o jedną z gałęzi był zaczepiony czerwony spadochron.

Zaczęłam kopać. Było to dość męczące, gdyż podłoże usiane kamieniami nie współpracowało z przystosowaną do walki saperką. Ponadto "pochówek" w samo południe letniego dnia nie wydawał się prostym zajęciem, szczególnie, że nikt wcześniej nie wymyślił, aby pozostawić w okolicy koparkę.

Po niespełna dwóch godzinach udało mi się wykopać na tyle głęboki dół, żeby pomieścił skrzynię. Rzecz jasna nie obyło się bez towarzystwa zombiaków. Zapach rozkładającego się truchła sprawiał, że lgnęły w moją stronę, niczym pszczoły do ula, zapewne w poszukiwaniu jedzenia.

Pozbyłam się ostatniego zarażonego i ostrożnie wepchnęłam "trumnę" do wydrążonego przeze mnie zagłębienia, po czym zaczęłam zasypywać skrzynię ziemią.

- Co ty tutaj robisz? - Krzyknął niespodziewanie Mike.
- Mike, cholera jasna, czy ty zawsze musisz mnie straszyć? - Fuknęłam.
- Więc, co robisz? - Zapytał ironicznie.
- Bawię się w grabarza.
- ŻE CO?
- Gówno. A teraz nie stój jak cieć, tylko pomóż mi to zasypać. - Odparłam wściekle. Zmęczenie powoli przekładało się na agresję.

Czynność ta nie trwała długo i już po chwili całość była okryta brunatną ziemią.
- Podaj mi nóż. - Powiedziałam.

Mike wyciągnął w moją stronę dłoń z bronią. Wzięłam ją i wspinając się na drzewo ucięłam kawałek spadochronu i ułamałam gałąź. Obwiązałam materiałem brzozę i spojrzałam na moje dzieło. Zadowolona kucnęłam nad plamą ziemi wśród trawy i położyłam na środku pozyskany chwilę wcześniej badyl. Bez słowa spoglądałam na chwiejącą się pod wpływem wiatru trawę.
- Idziemy? - Zapytał.

Wstałam i wytrzepałam ręce z ziemi. Poprawiłam kucyk i ostatni raz popatrzyłam na "nagrobek". Po moich policzkach pociekło kilka łez.

Witam was i przychodzę z rozdziałem :)
Troszkę długo go nie było, ale uznajmy to za "podtrzymanie polsatowego klimatu"
Życzę wam miłego wieczoru w niemiły poniedziałek ❤

Stay AliveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz