#2 Deal z dealerem

454 34 6
                                    

Po skrupulatnym przeczytaniu wszystkich dostępnych artykułów wzięłam kartkę i długopis, po czym surfując po Internecie wypisywałam koszty związane z planowaną podróżą; Lot, hotel, bilety, ubrania, wyżywienie na miejscu, ewentualne przekwaterowanie, dodatkowe ubrania do ćwiczeń... W zastraszającym tempie zwiększały się liczby na kalkulatorze.

Gdy wcześniej, na jednej ze stron, wyczytałam, że te całe „igrzyska lekkoatletyczne" są tak naprawdę zawodami w Parkour, jeszcze bardziej się w to wkręciłam, a każdy następny artykuł utwierdzał mnie w przekonaniu, że naprawdę chcę tam pojechać. To byłaby wspaniała przygoda także dla Sophii. Podobnie jak ja, Sophia zawsze podziwiała traceur'ów. Była pod tym względem małą kopią mnie.

Według programu Igrzysk, drugiego dnia miał być przewidziany dzień na „starcia amatorów". Planowano wieczorny konkurs, w którym traucerzy-amatorzy mogli zmierzyć się z torem dla uczestników igrzysk. Przewidziane były też darmowe lekcje Parkour dla zainteresowanych.

Niestety z każdą następną cyferką na kartce zaczynałam wątpić, że ten wyjazd dojdzie do skutku – suma pieniędzy wydawała się rosnąć za szybko. Spojrzałam ze smutkiem na konto bankowe.

„Dwa tysiące dolarów" – powiedziałam sama do siebie – „wliczając do tego powrót... Przecież Amelia z Haroldem mnie zjedzą...!

Usłyszawszy kłapnięcie drzwi do domu, szybko zamknęłam laptopa. Nie sądziłam, że domownicy tak szybko wrócą. Po chwili w korytarzu słychać było okrzyk radości Sophii, która dostała wyróżnienie na zakończenie roku. Teraz biegła po schodach, wołając na całe gardło, że wreszcie ma wolne. Uradowana wpadła do mojego pokoju i rzuciła się na łóżko obok mnie. O mały włos nie zgniotła laptopa swoim drobnym, lecz ważącym ponad czterdzieści kilo ciałkiem.

- To gdzie jedziemy w tym roku? – zapytała z euforią w głosie, widząc kosztorys wycieczki.

- Jeszcze nie wiem, ale patrząc na ceny... to chyba siedzimy w domu – wzruszyłam ramionami.

- Ha! Dobry żart! – parsknęła siadając „po turecku" – Co roku tak mówisz, a jednak zawsze udaje nam się wyjechać.

- Nie tym razem. – mruknęłam. – Tam, gdzie planowałam się wybrać, raczej nie uda nam się pojechać. A szkoda...

- Wiesz... dzisiaj jak wracałam z tatą ze szkoły, widziałam taki wieeelki plakat – podkreśliła to pokazując rozmiary plakatu rozpiętością ramion – z takim wieeelkim stadionem i jeszcze większym napisem „Pierwsze Igrzyska Lekkoatletyczne w Harranie". Na tym plakacie były dwa bloki i pan skaczący z dachu jednego bloku na drugi. Może tam spróbujemy pojechać? Mama obiecała, że coś się nam dorzuci.

Dziewczyna opowiadała o tym tak entuzjastycznie, że aż miejscami brakło jej tchu. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem.

- Musimy porozmawiać jeszcze z Harrym, wiesz o tym? – powiedziałam przekornie, spoglądając na notes. Harold nienawidził, kiedy ktoś zdrabniał jego imię.

- Czyli... POJEDZIEMY?! – pisnęła zachwycona.

- Jestem za. – powiedziałam z uśmiechem, nie kryjąc radości. – ale cena...

- Jak dużo?

- Za dużo... - westchnęłam. – Prawie dwa tysiące dolarów.

- Kurwa mać... - powiedziała uderzając pięścią w materac.

- Młoda, hamuj się ze słowami... - skarciłam ją. – Jeśli dobrze to rozegramy, wycieczka jest nasza. Rozmawiałam rano z Amelią, prawdę mówiąc to ona podsunęła mi ten pomysł. Ale Harry...

Stay AliveWhere stories live. Discover now