Rozdział 11

8.7K 699 132
                                    

Mrugnęłam jeszcze kilka razy, po czym drugą ręką rozwarłam szerzej powiekę. Strzykawka niebezpiecznie jakby wisiała w powietrzu przy moim lewym oku. Zawachałam się. Przełknęłam ślinę i wbiłam końcówkę igły w sam środek źrenicy, a bynajmniej taką miałam nadzieję. Bolało. Nacisnęłam tłoczek strzykawki, aby połowa zielonego płynu znalazła się na miejscu. Oko zaczęło mnie piec, szczypać i miałam wrażenie, że zaraz wybuchnie. Nie, nie wypłynie, nie wyschnie, ale wybuchnie. Szybko wyjęłam strzykawkę i zamknęłam oko, krzycząc z bólu. Zanim się rozmyśliłam, wstrzyknęłam drugą połowę płynu do drugiego oka i taki sam rodzaj bólu w nim eksplodował. Chyba trafiłam. Gdy skończyłam, mocniej zacisnęłam oczy.

Strzykawka wyleciała mi z dłoni, a ja runęłam na ziemię, wijąc się w konwulsjach bólu. Krzyczałam, piszczałam, ale łzy, nie ciekły z moich oczu. Jakby ten płyn je wstrzymywał. Pragnęłam, aby to już się skończyło. Żeby było już po wszystkim. Chciałam zemdleć, ale nie mogłam. Nie wiem dlaczego, ale wciąż nie mdlałam, ani nie umierałam, a to byłaby najlepsza rzecz, jaka by mnie mogła teraz spotkać. Nie mogłam nic zrobić, oprócz wicia się i krzyczenia.

Nagle moje wrzaski stały się jakby odległe. Przytłumione. Wiedziałam, że wciąż krzyczę, ale tego nie słyszałam. Jakby ktoś mi włożył zatyczki do uszu. I to bardzo dobre zatyczki.

Nagle moje oddechy stały się krótkie i urywane. Przestałam krzyczeć. Oczy przestały pulsować bólem. Jedynie mnie mrowiły, lecz wciąż ich nie otwierałam. Nadal bałam się, że nie minęło te siedem minut, chociaż mam wrażenie, że minęła cała wieczność. Po krótkiej chwili, poczułam, jak po moim policzku płynie łza. Znaczy... chyba to była łza. Nie byłam pewna. Sięgnęłam drżącą dłonią do twarzy i starłam ją z powierzchni twarzy. To musiała być łza.

Po dłuższej chwili do moich uszu dobiegł dźwięk przekręcanego zamka, a następnie otwieranych drzwi. Will lub Tom. Kroki. Położył dłonie na moich ramionach i delikatnie mnie uniósł. Po kilku sekundach siedziałam oparta o jedno z luster. Potem poczułam przypływ tępego bólu w plecach.

-Mia?-zapytał Tom.

-Tak?-odpowiedziałam, wciąż z zamkniętymi oczami.

Tom odetchnął głęboko, po czym powiedział:

-Myślałem, że zemdlałaś i całość nie wyszła, lub że umarłaś, czy coś.

„Uwierz mi, chciałabym spełnić twoje drugie zmartwienie."-pomyślałam.

Minęło trochę czasu, zanim Tom mnie puścił. Słyszałam, jak czegoś szuka, najprawdopodobniej po kieszeniach. Chwilę później przemówił spokojnym, pewnym głosem.

-Otwórz oczy.

„No chyba nie."-pomyślałam i pokręciłam głową nic nie mówiąc. Nie ma mowy, żebym otworzyła oczy.

-Otwórz oczy.-powtórzył trochę ostrzej.

Miałam ochotę splunąć mu w twarz, która jak podejrzewałam, znajdowała się po mojej prawej.

-Otwórz oczy, albo sam to zrobię. I uwierz mi, nie będę się cackał z ostrożnością i zasadami BHP.

-A tylko spróbuj.-powiedziałam ostro.

-Mia, ja tylko chcę sprawdzić, czy się udało. Czy wszystko poszło zgodnie z planem, a ty mi to utrudniasz. Moja cierpliwość się kończy.

No proszę, proszę. Wdał się w ojca. A ja kiedyś myślałam, że mimo wszystko, jest dobrym człowiekiem. Nie jest. Przekonałam się o tym chwilę później, gdy wystrzelił rękoma w stronę mojej twarzy.

Mocniej zacisnęłam powieki, zaczęłam piszczeć i uderzać go dłońmi, próbując przy okazji się odsunąć. Nie dałam rady, a Tom po chwili przycisnął mnie do ziemi swoim ciałem tak, że nie mogłam się ruszyć, a on miał wolne ręce. Wyjął coś z kieszeni i po chwili przycisnął dłonie do mojej twarzy. Usłyszałam pstryknięcie i zorientowałam się, że to, co wyjął z kieszeni, a wcześniej szukał, to latarka. Zwyczajna latarka.

I tak się bałam. Nigdy nie wiadomo, co się stanie. Wciąż zaciskałam powieki. Mrowienie oczu nie ustawało, ale w sumie sama byłam ciekawa, co się stanie, gdy otworzę oczy. Ale strach w moim przypadku, był silniejszy od ciekawości. Uparcie nie otwierałam oczu. Postanowiłam, że nie dam się tak łatwo.

Wciąż walczyłam, ale nietety nie wytrzymałam długo. Nie ma co się oszukiwać. Tom był silniejszy ode mnie. Wiedziałam, że zaraz tak czy siak otworzę oczy. Głośno wciągnęłam powietrze.

-Dobrze. Otworzę oczy.-powiedziałam drżącym głosem.

-No nareszcie.-odpowiedział, ale chyba powiedział to do siebie.

Wzięłam jeszcze kilka głębokich wdechów, a do mojej głowy wpadł pomysł.

-Ale chcę coś w zamian.-mój głos już tak nie drżał, jak przed chwilą.

-Co chcesz?-zapytał, a jego głos świadczył o tym, że nie za bardzo miał ochotę się ze mną cackać.

-Na trzynaste urodziny dostałam od taty naszyjnik ze strzałą. Chcę go odzyskać.

Tom zaczął się głośno śmiać.

-Tylko tyle?-znów się zaśmiał, ale wyraz mojej twarzy wciąż był niewzruszony.-Myślałem, że będziesz chciała czegoś... Nie wiem, bardziej potrzebnego?

-Chcę tylko mój naszyjnik. I tyle. Nic więcej.

Wciąż rozbawiony Tom po krótkiej chwili namysłu, rzekł:

-Dobra, dostaniesz swój głupi naszyjnik, a teraz otwieraj oczy.

Chciałam coś jeszcze dodać, ale uznałam, że lepiej nie ryzykować. Bez naszyjnika mój plan nie wypali. Że też na to wcześniej nie wpadłam!

Jeszcze przez kilka chwil się nie ruszałam, po czym delikatnie rozchyliłam powieki. Do moich oczu od razu dobiegło rażące światło. Tom świecił mi małą, niebieską latarką. Mrugnęłam kilka razy i głośno zaczerpnęłam powietrza. Światło mocno raziło w oczy, ale po kilkunastu sekundach się do niego przyzwyczaiłam i się ogromnie zaskoczyłam. Odzyskałam ostrość widzenia, lecz nie tak zwyczajnie. Spróbowałam się rozejrzeć po pokoju. Wciąż czułam mrowienie w oczach, ale o nim zapomniałam, gdy się podniosłam i zaczęłam patrzeć dookoła mnie. Nie ważne, gdzie spojrzałam, wszystko widziałam z niewyobrażalną dokładnością. Na moment skupiłam wzrok na małym, latającym paprochu, znajdującym się na drugim końcu pokoju. Widziałam jego nierówności i wszystkie zakrzywienia.

Potem spojrzałam się na Toma, który już się nie śmiał, ale widać było, że jest z siebie zadowolony. Zaczęłam się dokładnie przyglądać jego twarzy. Miał ciemno-brązowe oczy. Jego źrenice co chwilę zmieniały objętość, co mnie zaczęło fascynować. Miał krótkie, ciemne rzęsy. Kilkudniowy zarost dziwnie wyglądał na jego twrazy. Nie wiem, ile miał lat, ale odkąd tutaj byłam, trochę się zmienił. Gdy pierwszy raz go widziałam, wydawał się mieć około dwadzieścia pięć lat. Musiałam się trochę mylić, bo teraz wygląda na jakieś czterdzieści. Zmarszczki i nieliczne blizny znaczyły jego twarz. Jak człowiek może się tak zmienić przez cztery lata?

Po chwili oderwałam od niego wzrok i znowu zaczęłam się rozglądać. Widziałam wszystko. Rzeczy, które znajdowały się centymetry i metry ode mnie. W tym dokładnie zobaczyłam moje odbice, w lustrze po drugiej stronie pokoju.

Zdawałam się być martwa z wyglądu. Byłam wychudzona, strasznie blada, a jedyne, co dawało mi pewność, że żyję, to tępy ból pleców, oraz to, że oddycham. Cała reszta mogła być iluzją, ale nie to.

Po kilku chwilach wpatrywania się w całokształt mojego ciała, spojrzałam w moje podkrążone oczy. Zmieniły kolor.







Z góry przepraszam za późne dodanie rozdziału. 

MutacjaWhere stories live. Discover now