Rozdział 17

7.4K 644 132
                                    

NA WSTĘPIE CHCIAŁAM BARDZO PRZEPROSIĆ ZA BRAK DODANEGO ROZDZIAŁU WCZORAJ!!!

OPRÓCZ TEGO KOCHAM WAS! DZIĘKUJĘ ZA PRAWIE 3K WYŚWIETLEŃ! JESTEŚCIE NAJLEPSI! <3

Upadłam na plecy, a przez moje skrzydła przepłynęła niewielka fala bólu. Szybko się podniosłam, lecz mężczyzna zdążył już zamknąć drzwi. Usłyszałam szczęknięcie klucza.

Zaczęłam krzyczeć. Jak szalona kopałam i uderzałam pięściami drzwi. Chciałam się stąd wydostać, wrócić do Wilda. Zrobić cokolwiek.

Po kilku godzinach miałam wrażenie, że stracę głos, a z mojego gardła wydobywały się tylko ciche, zachrypnięte odgłosy. Z kostek moich dłoni ciekła krew, bo zdarłam sobie skórę od uderzania w drzwi. Usiadłam na podłodze pod drzwiami, a z moich oczu wciąż płynęły wodospady łez.

To przeze mnie Wild zginął. Dobry człowiek zginął wyłącznie z mojej winy. W mojej głowie szumiały jego ostatnie słowa: „Mia, nie damy rady. Ciebie nie zabiją, jesteś im teraz zbyt potrzebna. Nie to co ja. Ale pamiętaj, tak czy siak, wyjdziesz stąd, a ja teraz ci to załatwiłem. Pamiętaj, zawsze bądź gotowa. I trzymaj się jak najdalej od drzwi."

Trzymaj się jak najdalej od drzwi".

Gwałtownie się poderwałam z ziemi i podbiegłam na drugi koniec pokoju.

Zawsze bądź gotowa."

Będę gotowa. Nie ważne, co się wydarzy, kto tu przyjdzie i gdzie mnie zabierze. Będę gotowa.

-Przysięgam.-mruknęłam sama do siebie wpatrzona w sufit. Byłam pewna, że Wild mnie słyszy. Że mnie widzi. Czułam jego obecność, tak samo, jak obecność mamy. Czułam ich oboje.

Załamałam się. Zwinęłam się w kłębek w kącie i zaczęłam szlochać. Gardło mnie bolało za każdym wydanym przeze mnie odgłosem.

Byłam cała w krwi. Kleiłam się od niej. Miałam ochotę zwymiotować.

Nerwowo zaczęłam bawić się sklejonymi włosami, a w myślach przypominałam sobie piosenkę, która mnie uspokajała.

Never ever knew that this could be

My reality, oh whoa

All my years expecting tragedy

Crashing down on me, oh whoa

Within you, there's a light I could not fight

Even if I tried, oh whoa

Forever by my side, in this ride

We'll never let this die, oh whoa..."*

Gdy kilka razy to zaśpiewałam, moje serce się trochę uspokoiło. Przypomniałam sobie, jak nuciłam to sobie pod nosem podczas sprawdzianów w szkole. Pani od historii na mnie nakrzyczała, że śpiewam podczas lekcji, zabrała mi sprawdzian i wstawiła jedynkę do dziennika. Nie znosiłam tej baby.

Gdyby nie sytuacja, pewnie bym się uśmiechnęła.

Ciekawe, czy znajomi czasami o mnie myślą. I ciekawe, co myślą. Że nie żyję? Że potrącił mnie samochód? Że zostałam porwana? Raczej się tego nie dowiem.

Po jakimś czasie zorientowałam się, że nie ma dywanu w celi, a w powietrzu nie unosił się smród wymiocin.

Musiałam wstać, bo miałam wrażenie, że jeśli jeszcze chwilę tak posiedzę, to skamienieję. Podniosłam się i wyprostowałam. Uniosłam ręce nad głowę. Po chwili rozłożyłam skrzydła. Zamachałam nimi kilka razy. Delikatny powiew wiatru przetoczył się przez pokój. Niewielki uśmiech wkradł się na moją twarz.

Nagle usłyszałam jak ktoś zbliża się do drzwi, które po chwili zostały otwarte na całą szerokość. Stał w nich wściekły Tom.

Momentalnie złożyłam skrzydła i szeroko otworzyłam oczy. Tom był bardzo wściekły. Podszedł do mnie trzema długimi krokami. Stanął dosłownie kilka centymetrów przede mną.

Miał zaczerwienione oczy i opuchniętą twarz, jakby wcześniej płakał.

-Czas na karę.-powiedział lekko zachrypniętym, twardym głosem.

Przełknęłam ślinę. Zaczęłam drżeć ze strachu.

Dwóch mężczyzn w garniturach weszło przez drzwi celi. Tom zacisnął usta w cienką linię. Mężczyźni stanęli obok niego.

Nie odrywałam wzroku od Toma, jakby próbując zgadnąć, co mi zrobi. On nie odrywał nienawistnego wzroku ode mnie.

-Weźcie ją. Idziemy do pokoju numer osiemdziesiąt dziewięć.-powiedział Tom.

Mężczyźni spojrzeli na siebie, po czym skinęli głowami.

Co to za pokój? Co mi tam zrobią? Nigdy nie słyszałam o tym pokoju.

Faceci złapali mnie pod pachami i zaczęli wlec za sobą. Tom szedł przodem. Gdy wyszliśmy na korytarz poczułam metaliczny zapach krwi.

Ciągnęli mnie przez jakieś piętnaście sekund, po czym zaczęli mnie wlec po schodach. Skóra z nóg mi się zdzierała, ale nie byłam w stanie myśleć o bólu. Boże, co on mi zrobi?

Po kilku piętrach weszliśmy na kompletnie biały korytarz. Zero okien, zero brudu. Na suficie były podłużne lampy jaśniejące białym światłem. Ściany i podłoga były koloru śnieżnobiałego. Całokształt strasznie mnie raził w oczy.

Doszliśmy na sam koniec korytarza, gdzie znajdowały się podwójne, białe drzwi. Tom je otworzył, a mężczyźni przepchnęli mnie przez próg. Znalazłam się w długim na jakieś dwadzieścia metrów pomieszczeniu o ścianach koloru khaki. Cały pokój świecił pustkami, nie licząc słabych, podłużnych lamp na suficie. Po mojej prawej znajdowały się ciemnobrązowe drzwi.

Tom stanął plecami do mnie jakieś dwa metry przede mną. Oddychał głęboko. Po kilku chwilach się odwrócił i spojrzał na mężczyzn.

-High, trzymasz ją. Spring, ty idź po sprzęt.-przemówił twardym tonem głosu, po czym podwinął rękawy białego fartucha.

Mężczyzna o nazwisku Spring ruszył do ciemnobrązowych drzwi. High mocniej zacisnął dłoń na moim ramieniu i przeciągnął mnie jakieś 10 kroków wgłąb pomieszczenia. Wydawało mi się, że chce złączyć moje dłonie za plecami, ale przez moje skrzydła się mu to nie udało. Były zbyt szerokie, nawet złożone. Stanął za mną i złapał moje dłonie najbliżej siebie jak się dało. Spróbowałam jakoś wygodniej ułożyć skrzydła, ale mi na to nie pozwolił uderzając łokciem w lewe. Wywróciłam teatralnie oczami.

Tom patrzył się na mnie czekając, aż się uspokoję i nastanie cisza. Raczej się nie wydostanę z uścisku Higha, więc nie miałam zbyt wielkiego wyboru. Ustanęłam spokojnie i zaczekałam, aż Tom przemówi. Na moment odwrócił ode mnie wzrok, jakby zbierając myśli. Po chwili się odwrócił i tak stał.

Byłam przerażona, ale starałam się tego nie okazywać. Co tym razem wymyślili?

Po jakimś czasie z pomieszczenia obok wyszedł Spring. Trzymał pistolet w dłoni.



*Misterwives-No needed for dreaming


MutacjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz