Rozdział 21

7K 681 94
                                    

Z dedykacją dla:

gogulek

OLAF153

JulaLou

ManWithoutIdeas

parasolka44

sylwiaewa

Meverenva

Luna131213

fallen1love

PrincesHotChocolateX

KajaGreenhaven

Malwa_Yume

Emiljax

SKelaS

kmos12

best_night_hunter

ZosiaDziamarska

Szyszunia_Szyszeczka

KochamJacki

PolakGra

Aarikka

celaena02

marciakkk123

SaraWojciechowska9

Sereczek

Sweet_Rosemarry

Confringo13

Leżałam na brzuchu pod gruzami, a dookoła nie było nic. Same gruzy. I ciemność.

Ciężko oddychałam. Dziwiłam się, że jeszcze żyłam. Nie mogłam ruszyć głową.

Czułam ból w całym ciele, ale głównie w głowie. Głupie łomotanie wśród ciszy dookoła było irytujące.

Spróbowałam się poruszyć, lecz się okropnie bałam. Każdy, nawet najmniejszy ruch mógł spowodować, że gruzy mnie jeszcze bardziej przygniotą. A wtedy już na pewno zginę.

Co się właśnie stało? Nie wiem. Jak się stąd wyplączę? Tym bardziej nie wiem.

Czy umrę?

Po chwili zorientowałam się, że mogę ruszyć lewą ręką, mimo bólu jaki w niej czułam.

Delikatnie się podparłam na niej. Musiałam się obrócić, żeby zacząć działać. Tlen może mi się skończyć, a o ile mi wiadomo, to gruzy go nie wytwarzają. I w moim przypadku nie przepuszczają.

Wow, jak wiele możliwości. Zginę przez uduszenie, lub przez przygniecenie. Świetnie.

Pomyślałam o moich skrzydłach i po chwili się zorientowałam, że się nimi owinęłam. Jak w taki kokon. Przynajmniej dzięki temu chyba nie doznałam jakichś poważniejszych obrażeń.

Opuściłam lewą rękę. Delikatnie wysunęłam jedno, a potem drugie skrzydło. Jakimś cudem nic się na mnie nie posypało.

Zaczęłam się przekręcać. Głęboko oddychałam i próbowałam się nie dezorientować strachem. Niestety nie byłam w stanie myśleć o niczym innym.

Wzięłam kilka głębokich wdechów, po czym spróbowałam się poruszyć. Każdy zły ruch mógł mnie zabić. Przekręciłam delikatnie głowę, żeby zobaczyć jak to wygląda. Miałam przyciśnięte plecy i nogi, a nad moją głową jakimś cudem utworzył się łuk. Ale nie wyglądał zbyt stabilnie. Miałam wrażenie, że się delikatnie trzęsie. Głośno przełknęłam ślinę.

Skoro miałam uwięzione nogi i plecy, to raczej niewiele mogłam zrobić, ponieważ jeśli bym się poruszyła, to całość by się na mnie zawaliła. Super.

Byłam już przepocona. Czułam się jak w trumnie. Dosłownie.

Skupiłam się. Moja głowa zaczęła pulsować bólem. Myśl, Mia, myśl! Minęło kilka minut, a w mojej głowie nadal pustka. Moje myśli były zagmatwane. Miałam kompletny bałagan w głowie. Wszystko było mgliste i niewyraźne.

Jakiś czas później poczułam mrowienie w głowie, a ucisk na moich plecach i nogach się zmniejszył. Gruzy zaczęły się unosić.

Moja głowa bolała coraz mocniej, podczas gdy ucisk się zmniejszał. Niewiele myśląc szarpnęłam się, aby wydostać nogi, przez które przepłynął ostry ból. Mimo to nie zwracałam na niego uwagi.

Podparłam się dłońmi. Przed moimi oczami rozgrywała się dziwna scena. Gruzy, które się na mnie zawaliły, teraz po prostu wisiały w powietrzu. Zaczynały się trząść z czasem, kiedy ja traciłam równowagę głównie przez ból głowy.

Miałam gruzy na wyciągnięcie rąk. Wisiały kilka centymetrów nade mną. Zaczęłam je rozgarniać. Cegła po cegle. W chwili, gdy nade mną utworzył się otwór o średnicy mniej więcej mojego ciała, głowa po prostu mi pękała.

Nad sobą widziałam niebo. Zachmurzone, ale wciąż niebo.

Już się nie skupiałam na „utrzymaniu" gruzów w powietrzu. W jednym momencie całość runęła na ziemię. Kilka mnie uderzyło po ramionach i skrzydłach, lecz nie zwróciłam na to uwagi. Ból mnie rozrywał, lecz teraz było mi to obojętne. Od lat nie widziałam nieba. Chmur. Od lat nie oddychałam świeżym powietrzem.

Dookoła rozciągał się las, a ja stałam jakieś sto metrów od pierwszych drzew. Gruzy rozciągały się przynajmniej przez kilometr wzdłuż i wszerz. Cały zamek. Całe laboratorium. Po prostu wybuchło. Dookoła nie było żywej duszy. Gdzieniegdzie widziałam jakieś resztki przedmiotów, ale oprócz tego nic. Jak to się stało? Nie wiem.

Nie wiem.

Spojrzałam na siebie. Byłam cała w krwi i brudzie. Gdy spojrzałam na moją lewą nogę miałam ochotę zwymiotować, a ból przypłynął ze zdwojoną siłą. Kość była złamana. A złamanie było otwarte.

Uświadomiłam sobie, że skrzydła są całe, nie licząc brudu który zajął ich każdy centymetr kwadratowy, lecz w tym momencie nie było to moim największym zmartwieniem.

Jeszcze raz się rozejrzałam po okolicy. Nikogo nie było. A mój wzrok działał bez zarzutów. Nie wiem, jak ja to przeżyłam, z tylko z jedną poważniejszą raną. Prawdopodobnie jedną. Mniejsza z tym. Musiałam stąd pójść, zanim ktoś tu przyjdzie.

Nie mogłam iść. Nie z tą nogą. Moim jedynym wyjściem były skrzydła. O nie.

Niepewnie rozłożyłam je na całą szerokość. Trochę nimi pomachałam, żeby chociaż trochę otrzepać je z kurzu. Delikatny wiatr owiał moją twarz. Miłe uczucie.

Zacisnęłam dłonie w pięści. Skupiłam się. Zaczęłam mocno machać skrzydłami. Za każdym machnięciem kurz się wzbijał w powietrze.

Z wybiegu raczej byłoby mi łatwiej się wybić, lecz niezbyt mogłam to zrobić.

Udało mi się oderwać kilka centymetrów od ziemi. Właśnie się zorientowałam, że latanie to będzie chyba najcudowniejsza rzecz, jaka mnie spotka. Nie licząc tego, że wymaga to trochę wysiłku, lecz może się przyzwyczaję. Dalej machałam skrzydłami i z każdą chwilą znajdowałam się wyżej. Dzięki temu prawie zapomniałam o okropnym bólu nie tylko fizycznym, ale i psychicznym. Z każdą sekundą zapominałam o wszystkim.

Moje chwilowe szczęście zostało przerwane przez męski i nieznajomy mi dotąd głos wykrzykujący moje imię.


MutacjaWhere stories live. Discover now