Rozdział 16

7.2K 624 71
                                    

Chciałam podskoczyć ze szczęścia, ale dobrze, że tego nie zrobiłam. Nie ruszyłam się nawet o milimetr.

Rzuciłam ukradkowe spojrzenie na tyły. Moje mięśnie zesztywniały. Will wpatrywał się we mnie, jakby czekając, aż coś powiem lub zrobię. Nic nie zrobiłam, ani nie powiedziałam.

-Mia.-powiedział stanowczym tonem głosu.-Podejdź teraz do mnie z własnej woli, a ominie cię kara. I tak ze mną nie wygracie. Nigdy się wam to nie udało i nie uda. Nigdy.

W jego głosie wyczułam nutkę niecierpliwości.

Powoli odwróciłam się w jego stronę.

-A ja nigdy nie zamierzam podejść do ciebie z własnej woli. Wolałabym, żeby dzikie zwierzęta pożarły mnie żywcem.

Will wyglądał, jakby chciał się roześmiać, ale się powstrzymał.

-Mia, mówię poważnie, to się źle skończy.

-Może tak, może nie. Trudno. Nie obchodzi mnie to.-powiedziałam twardym głosem, i byłam z siebie dumna, że nie drżał.

To, co mówiłam było prawdą. Uda się lub nie. Trudno. Muszę spróbować.

Już wiedziałam, że nie poddam się bez walki.

Will mrugnął, po czym otworzył usta, żeby coś powiedzieć. Nie dałam mu na to szansy i wycelowałam w niego pistoletem. Zerknęłam na Wilda. Wciąż stał w bezruchu, jakby się zaciął. Dźgnęłam go łokciem, a on się otrząsnął. Ponownie wycelował pistoletem w Willa. Miałam wrażenie, że zaraz coś się stanie. Może i się stanie.

Will zaczął mówić, lecz przerwał mu pierwszy wystrzał ze strony Wilda. Kula chybiła o dosłownie milimetry, ponieważ Will rzucił się w bok. Po upływie ułamka sekundy się podniósł i wystrzelił. Kula trafiła w okno za nami. Pojawiła się na nim mała rysa.

Że co?! To szkło musi być mega mocne.

Powróciłam wzrokiem do Willa i Wilda. Doktorek się na mnie patrzył. Wild chciał szybko przeładować pistolet i skorzystać z dezorientacji przeciwnika. Niestety Will w miarę szybko się opanował. Rzucił się na Wilda i zaczęła się bójka.

Próbowałam się ruszyć, żeby coś zrobić, ale nie potrafiłam. Moje stopy jakby wrosły w ziemię. Musiałam pomóc Wild'owi. Nie ważne, co może się stać.

Wycelowałam pistolet w Willa, co było trudne, bo mężczyźni cały czas się szamotali i ruszali. Wild przez moment patrzył na mnie, jakby się zorientował, że chcę coś zrobić. Szybko pokręcił głową i wskazał wzrokiem okno.

Kazał mi uciekać.

Kiedy unieruchomił Willa i zaczął go okładać pięściami, zamiast ruszyć do okna i uciec, jak mi kazał, wycelowałam pistoletem w Willa.

Nacisnęłam spust.

Odrzuciło mnie do tyłu. Prawie upadłam, ale po chwili złapałam równowagę.

Rozdzierający krzyk przeszył korytarz. Spojrzałam w stronę mężczyzn. Na podłodze było mnóstwo krwi. Przez moment nie byłam w stanie nic zobaczyć. Mój wzrok się zamazał, ale po chwili wrócił do swojej nadnaturalności.

W samym środku kałuży krwi leżał Will wijący się w konwulsjach bólu. Przyciskał dłoń do swojego ramienia.

Trafiłam.

Wild momentalnie się podniósł i podszedł do mnie.

-Zwijamy się.- powiedział pospiesznie. Skinęłam głową, bo nie byłam w stanie nic powiedzieć.

Nagle usłyszałam krzyki i szybkie kroki u dołu schodów. O nie. O mój Boże.

Moje serce waliło jak szalone.

Wild rzucił mi przepraszające spojrzenie. Po chwili wyjął z kieszeni telefon. Zaczął pisać do kogoś SMSa.

-Co ty robisz?-zapytałam zdziwiona.

Wild wysłał SMSa, po czym spojrzał mi w oczy.

-Mia, nie damy rady. Ciebie nie zabiją, jesteś im teraz zbyt potrzebna. Nie to co ja. Ale pamiętaj, tak czy siak, wyjdziesz stąd, a ja teraz ci to załatwiłem. Pamiętaj, zawsze bądź gotowa. I trzymaj się jak najdalej od drzwi.

Nic z tego nie rozumiałam.

-Co chcesz przez to po...-nie dokończyłam zdania. Przerwał mi je wystrzał z pistoletu. Po policzku Wilda potoczyła się samotna łza. W jego koszuli powoli tworzyła się czerwona plama. Upadł na ziemię.

-NIE!!!-krzyknęłam.

O Boże... To moja wina. Umarł przeze mnie. Niewinny człowiek został postrzelony przez...

Z naprzeciwka dobiegł do mnie chory śmiech. Spojrzałam w tamtą stronę. Leżący na ziemi Will trzymał w dłoni pistolet. Chichrał się i patrzył mi w oczy.

-Mówiłem, że nie wygracie.-powiedział uśmiechnięty.-Nie ze mną.

Zanosił się śmiechem, a ja z obrzydzeniem oderwałam od niego wzrok. Upadłam na kolana obok Wilda. Miał otwarte oczy i wpatrywał się w sufit. Już nie oddychał. Odszedł.

Sięgnęłam ręką do jego powiek i zamknęłam jego niebieskie oczy.

Po moich policzkach ciekły łzy, które kapały na jego przesiąkniętą krwią koszulę.

Śmiech i pojękiwanie Willa stały się odległe. Słyszałam tylko bicie mojego serca, oraz szloch rozdzierający mi duszę.

To przeze mnie zginął niewinny człowiek, który bezinteresownie chciał mi pomóc. Człowiek, który bezinteresownie chciał uratować mi życie. Człowiek, który mógł mieć rodzinę, dzieci, kochających bliskich, leżał teraz martwy przy moich kolanach. I to przeze mnie. To moja wina.

Po jakimś czasie ktoś złapał mnie pod pachami i odciągnął od Wilda. Zaczęłam się wyrywać. Nie wiedziałam kto mnie trzyma i nie chciałam wiedzieć. Chciałam tylko być przy mężczyźnie, który stracił przeze mnie życie, próbując mnie uratować.

Do ciała Wilda podeszło dwóch rosłych facetów w garniturach. Jeden złapał go za ręce, drugi za nogi. Chcieli go wynieść.

Zaczęłam krzyczeć, żeby go zostawili, żeby nic mu nie zrobili, chociaż w sumie nie wiem, po co to robiłam.

Łzy zamazywały mi wzrok.

Byłam ciągnięta po podłodze, a po chwili zostałam wrzucona do mojej celi jak przedmiot.

sTk"

MutacjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz