Rozdział 13

9.1K 662 148
                                    


Nic. Kompletnie nic nie czułam. Kiedy się obudziłam, miałam wrażenie, jakbym po prostu mrugnęła.

Obudziłam się w mojej celi na dywanie. Chciało mi się wymiotować. Było mi strasznie duszno. Miałam wrażenie, że zaraz się uduszę. Tutaj brakowało tlenu. Było okropnie. Chyba zaraz umrę. Czemu tu nie ma okna?! Wiedziałam dlaczego, no ale dlaczego?!

Moje oddechy były płytkie i urywane. Po chwili ten piękny dywan wypełnił się moimi wymiocinami. Ten piękny, czerwony, puchaty dywan. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że się do niego przywiązałam. Trochę to dziwnie musiało brzmieć, bo jak można się przywiązać do dywanu?

Po kilku chwilach poczułam palący ból u dołu brzucha. Bałam się to sprawdzić. Ogółem cały czas miałam zamknięte oczy. Otworzyłam je tylko po to, żeby zobaczyć, gdzie byłam.

Miałam na sobie opatrunek i wciąż brudne bokserki. Poczułam, że bandaż nie oplata miejsca bólu. Znaczy oplatał, ale nie to, co akurat mnie bolało najbardziej. Mój wzrok powoli tam powędrował. Miałam jakieś 7 szwów. Bolało mnie i jeszcze w dodatku zaczęło swędzić. Nie mogłam się nawet podrapać. Zamknęłam oczy. Powoli usiadłam i przeczołgałam się do ściany, żeby się oprzeć. Gdy to zrobiłam od razu pożałowałam. Teraz ból eksplodował w moich plecach. Krzyknęłam i się odsunęłam. Poczułam się, jakby ktoś mi wpychał ostry kij w plecy.

Po chwili nie wiedzieć czemu, przypomniałam sobie, dlaczego nazwa CPH-4-tych niebieskich kryształków wydawała mi się być znajoma. Kiedyś był taki film-Lucy. O kobiecie, która zostaje wykorzystana w przemycie tych narkotyków. Jacyś ludzie jej to wszyli do brzucha-dokładnie jak mi. U niej woreczek się rozerwał, a u mnie sam się rozpuści. O ile już się to nie stało. Lucy zyskała nadprzyrodzone zdolności. Jej mózg zaczął pracować w coraz większym procencie. Zyskała nadprzyrodzone zdolności.

Muszę się tego pozbyć. Wiem, co się z nią stało pod koniec filmu i nie chcę, aby ze mną stało się coś podobnego, albo i gorszego. Nawet nie wiedziałam, że ten narkotyk istnieje, a teraz mam go w sobie.

Moje serce zaczęło galopować jak szalone. Wszystko mogło pójść nie tak. To mogło mnie zabić, co w sumie byłoby lepsze niż bycie tutaj, ale nie chciałabym tak umrzeć. Przez nieudany eksperyment. Tak nie może się stać. Na razie dostałam niewielką dawkę. Pewnie jakieś 5 gramów. To nie mogło mi wiele zrobić. Pewnie tylko sprawi, że rozwój skrzydeł się przyspieszy. I jeszcze nie wiadomo jak z moimi płucami.

Powoli podniosłam cztery litery i na moment otworzyłam oczy, żeby zobaczyć, gdzie jest lustro. Wisiało na ścianie po mojej prawej. Na ślepo ruszyłam w jego stronę. Gdy po chwili znalazłam się przed nim, otworzyłam oczy i nie zamierzałam ich zamykać przez najbliższe kilka minut. Musiałam je zobaczyć. Powoli zaczęłam odwijać ciasny bandaż. Im więcej warstw zdjęłam, tym bardziej byłam przerażona. Bandaż był przesiąknięty krwią. Po chwili miałam odruch wymiotny, gdy do mojego nosa dotarł metaliczny zapach. Spróbowałam się uspokoić. Jeszcze chwila i zobaczę jak to wygląda. Wzięłam kilka głębokich oddechów, po czym wykonałam ostatni ruch ręką, a bandaż opadł na podłogę.

W moje wilgotne plecy jak zwykle uderzył chłód. Stanęłam tyłem do lustra i przekręciłam głowę tak, żeby je zobaczyć. Znów miałam odruch wymiotny. Po plecach ciurkiem spływała mi krew. Z obydwóch szpar, z których było widać dokładnie rozerwane mięśnie i całą resztę, wyrastały kości. Były porośnięte gdzieniegdzie zakrwawionymi piórami. Wyglądały jak połamane. Wyglądały, jakbym sobie wsadziła dwa uwalone krwią badyle urwane z drzewa i obkleiła piórami. Otworzyłam szeroko oczy. Wyglądało to okropnie.

Po mojej twarzy znów zaczęły lecieć łzy, ale nie z powodu bólu. Z powodu tego, że już chyba wiem jak skończę. Umierając w męczarniach. Nigdy już mi nie będzie dane zobaczyć taty, babci, mojej przyjaciółki... Nikogo. Umrę jako nieudany eksperyment dwóch chorych psychicznie ludzi. Umrę jakbym była nikim. Nikogo już nie obchodzi mój los. A najgorsze jest to, że jak mnie zabraknie, to Will znajdzie sobie kolejną osobę do zniszczenia. Zabicia. Znajdzie kogoś innego i będzie torturował, jak mnie. Tylko po to, żeby stać się sławnym w świecie nauki.

Wiem, że mój koniec prawdopodobnie niedługo nadejdzie.

Ale i tak muszę spróbować. Mój plan. Wypali, albo nie.

Na ślepo podeszłam do łóżka. Leżała na nim nowa koszulka i mój naszyjnik ze strzałą.

„Już niedługo."-pomyślałam. Kilka dni, żeby nie wzbudzić podejrzeń.

Sięgnęłam po czarną bokserkę i naciągnęłam ją na nagie plecy, bo sama nie dałabym rady założyć sobie banaża. Koszulka była tak uszyta, że „skrzydła" były na widoku. Nie ocierała się o nie, więc mogłam znieść noszenie jej. Po chwili sięgnęłam po naszyjnik i go założyłam bez patrzenia.

W pomieszczeniu unosił się smród wymiocin. Będzie trzeba komuś powiedzieć. Taki cudowny dywan...

Byłam ciekawa, czy jestem w stanie poruszać „skrzydłami". Skupiłam się i spróbowałam, ale nic nie poczułam. Wciąż pozostawały nieruchome. Po jeszcze kilku próbach poddałam się i uznałam, że to głupie. Pokręciłam głową i usiadłam na łóżku.

Było mi zimno. Przykryłam się kołdrą pod samą brodę. Leżałam na boku, ale niestety materiał ocierał się o moje plecy, co sprawiało mi ból. Nieco zsunęłam kołdrę, tak, żeby nie dotykała tych zakrwawionych, piórzastych kości. Wiedziałam, że całe łóżko zaraz będzie brudne od krwi, która wciąż ciekła po moich plecach, ale nie obchodziło mnie to.

Chciałam tylko odpocząć. To wszystko mnie wykańczało. Zaczęłam obgryzać paznokcie ze zdenerwowania, a łzy same leciały. Nie chciałam o tym myśleć, ale nie mogłam się powstrzymać. Mogłam niedługo umrzeć. Moje życie wisi na włosku, a ja nie mogę nic z tym zrobić. Prawie nic. Jedynym wyjściem z sytuacji jest mój plan, który w sumie jeszcze nie jest zbyt dopracowany.

Leżałam kilka godzin w całkowitym bezruchu. Oczy miałam zamknięte i pewnie wyglądałam, jakbym spała, bo brałam głębokie wdechy i tak dalej, ale ja czuwałam. Nie mogłam zasnąć. Chciałam, ale nie mogłam.

W którymś momencie ktoś mi przyniósł jedzenie, ale nawet nie chciało mi się wstać i zjeść. I tak bym nic nie przełknęła. Nawet nie otworzyłam oczu, żeby sprawdzić kto to był. Leżałam tak dobrych kilkanaście godzin. Potem mój brzuch już nie wytrzymał. Wstałam i na moment otworzyłam oczy, żeby zlokalizować położenie papki. Jakieś dwa metry na lewo. Zrobiłam dwa duże kroki, na ślepo (jak ostatnimi czasy) wzięłam tacę i ruszyłam z powrotem do łóżka. Usiadłam i zaczęłam powoli jeść.

Smród w pomieszczeniu był nie do wytrzymania. Jutro grzecznie poproszę o wyrzucenie dywanu. Może chociaż raz spełnią moją prośbę bez żadnego „w zamian za...", w co szczerze wątpię.

Kiedy zjadłam i wypiłam kubek wody odłożyłam tacę z naczyniami przy drzwiach i z powrotem się położyłam. Jakoś nie miałam dzisiaj ochoty liczyć zagłębień w tych czterech ścianach. Gdy już się ułożyłam, zaczęłam się bawić moim naszyjnikiem. Przypominałam sobie wspólne chwile z tatą. Różne biwaki, wygłupy, oglądanie Gwiezdnych Wojen i podobnych filmów... To było coś. Dałabym wszystko, żeby przeżyć jeszcze przynajmniej jeden taki dzień Jestem ciekawa, czy tata o mnie myśli. Jak się czuje. Co robi. Czy poznał kogoś. Chciałabym, żeby był szczęśliwy. Nie wiem, czy to mu się uda, ze względu na to, co przeżył.

Po pewnym czasie w całkowitej ciszy, zaczęłam słyszeć dziwny dźwięk. Jakby coś się przesuwało. Nawet nie wiem, jak można to ująć. Ciche trzeszczenia, pstrykania... po chwili poczułam, jak „skrzydła" mnie mrowią. Chyba zaczynałam mieć w nich czucie. One wydawały te dźwięki?

Czemu nie mogę już umrzeć? Dlaczego to wszystko się tak dłuży? Czy mama ma jakiś plan? Jeśli tak, to na razie nie zapowiada się zbyt dobrze.

Nagle przeszył mnie ostry ból w płucach i skrzydłach.



Przepraszam, za brak dodanego rozdziału wczoraj ;-;

Pozdrawiam <3 Kocham was :*

MutacjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz