Rozdział pierwszy - Shintarou

2.6K 291 85
                                    

Niebo za oknem było pochmurne. Deszcz padał już chyba od jakiegoś czasu, sądząc po sporych kałużach, które utworzyły się na ulicy i tuż pod oknem mojego gabinetu. Do tej pory nie miałem czasu wyjrzeć na zewnątrz, pacjenci przychodzili jeden po drugim, a ja nie miałem ochoty robić sobie przerwy.

Ostatni pacjent wyszedł kilka sekund temu. W końcu miałem chwilę dla siebie. Zostawiłem okulary na biurku, wziąłem do ręki kubek zimnej już kawy i stanąłem przy oknie, wyglądając przez nie na ruchliwą ulicę. Z moją wadą wzroku nie byłem w stanie zobaczyć zbyt wiele, zwłaszcza, że zaczynało już się ściemniać, jednak mimo to dostrzegałem słabe zarysy przejeżdżających szosą samochodów i kolorowe plamy tańczące na chodniku, z całą pewnością będące parasolkami przechodniów.

Uniosłem kubek do ust i upiłem łyk zimnego, gorzkiego napoju. Skrzywiłem się nieco, jednak zmusiłem się do przełknięcia jeszcze kilku kolejnych łyków. Chociaż z o wiele większą przyjemnością wypiłbym słodzoną kawę, to wiedziałem dobrze, że gorzka jest w stanie znacznie efektywniej postawić mnie na nogi.

Jeszcze tylko trójka pacjentów i w końcu będę mógł wrócić do domu i porządnie się wyspać. Jakie to szczęście, że udało mi się wziąć kilkudniowy urlop. Porzucenie szpitala i przeniesienie się do prywatnej kliniki było dobrym pomysłem, miałem nieco mniej obowiązków i, przede wszystkim, stresu na głowie, ale mimo to wciąż od czasu do czasu musiałem robić sobie przerwę od pracy.

Kiedy w moim gabinecie rozległo się ciche, jakby niepewne pukanie do drzwi, z westchnieniem powróciłem do biurka, odkładając kubek kawy obok siebie.

– Proszę!- rzuciłem, przetarłszy pospiesznie twarz dłonią i założywszy okulary.

Drzwi uchyliły się nieznacznie, do środka zajrzała głowa młodego, czarnowłosego mężczyzny. Rozejrzał się niepewnie po gabinecie, a kiedy napotkał mój nieco sceptyczny wzrok, uśmiechnął się do mnie nerwowo, przekraczając próg i cicho zamykając za sobą drzwi.

– Dzień dobry, panie doktorze – przywitał się.

– Dzień dobry – odparłem, poprawiając swoje okulary. Wskazałem mężczyźnie miejsce naprzeciwko mojego biurka.- Proszę usiąść.

Mój pacjent podszedł bliżej i usiadł na krześle. Sprawiał wrażenie nieco zagubionego, jakby był u lekarza po raz pierwszy w życiu. Przydługie czarne włosy zaczesane miał do tyłu, zielone oczy wciąż przesuwały się to na prawo, to na lewo. Uniosłem lekko brwi, wyciągając dłoń po trzymaną przez niego białą kopertę. Przez chwilę patrzył na mnie bez zrozumienia, a potem podążył za moim wzrokiem, zaśmiał się nerwowo i w końcu mi ją podał.

– To moja pierwsza wizyta u pana – wybąkał.

– Rozumiem.- Sprawnym ruchem otwarłem kopertę i wyjąłem z niej podłużną książkę będącą kartoteką pacjenta. Okazała się być zupełnie pusta, także na okładce. Zmarszczyłem nieco gniewnie brwi, chwytając w dłoń długopis. Powinna się tym zająć recepcjonistka, a nie ja.- Jak się pan nazywa?- zapytałem, szykując się już do zapisania znaków.

– Takao Kazunari. Piszę się znakami „taka", jako „wysoki" i...

Poderwałem głowę właściwie już w momencie kiedy usłyszałem z jego ust „Takao", jednak mężczyzna dopiero po chwili zauważył moje spojrzenie i urwał. Z początku sądziłem, że się przesłyszałem, ale...

Przyjrzałem mu się raz jeszcze. Twarz rzeczywiście wydawała się znajoma, kolor włosów również ten sam, choć były nieco dłuższe i przede wszystkim inaczej uczesane niż tego Takao, którego znałem. Ale przecież oczy zupełnie się nie zgadzały. Oczy Kazunariego powinny być stalowoniebieskie, bądź, w zależności od światła, ewentualnie szaroniebieskie... a nie zielone, jak moje.

15 minut ||Midorima x Takao||Where stories live. Discover now