Rozdział trzynasty - Shintarou

1.4K 226 74
                                    

Od mojej ostatniej rozmowy z Takao minął ponad tydzień, a ja czułem się zupełnie tak, jakby zniknął na kolejnych pięć lat. Kiedy dzwoniłem do niego kilka dni wcześniej, by umówić się na kolejną jego wizytę, nie odebrał ani za pierwszym, ani za drugim, ani za trzecim razem, tym samym niemal doprowadzając mnie do kolejnego ataku serca. Z początku obawiałem się, że znienawidził mnie do tego stopnia, iż nie chce mnie więcej widzieć, ale nie mogłem tak po prostu poddać się i przestać naciskać na terapię. Napisałem mu więc wiadomość, na którą, dzięki bogom, odpisał po dwóch godzinach, informując, że przyjedzie.

Chyba sam powinienem zacząć chodzić na jakąś terapię...

Martwiłem się o Kazunariego. Nie mogłem mu tego powiedzieć, bo z całą pewnością by się zezłościł – widziałem już irytację w jego oczach, kiedy rozmawialiśmy o jego rodzicach. Pod pewnym względem miał rację – był dorosłym mężczyzną i potrafił o siebie zadbać, nie potrzebował niańki do opieki... ale jednocześnie ci, którzy tak bardzo go kochali, nie byli w stanie od tak przestać się o niego troszczyć.

I co z tego, że minęło pięć lat od wypadku? Co z tego, że od tamtej pory był ostrożny i nic więcej złego się nie zdarzyło? Kiedy dziecko się poparzy, matka zawsze będzie ostrzegać go przed ogniem – dlaczego ja miałem postępować inaczej? Takao był największym szczęściem w moim życiu, a od teraz każdy brak kontaktu z nim przyprawiał mnie o ból głowy.

Nad tym nie można panować. Można to stłumić, zdusić w sobie i cierpieć katusze, byle nie wypuścić na światło dzienne wszystkich trosk i zmartwień... ale nie można ich wyłączać i włączać, kiedy nam się podoba.

Takao miał się zjawić o godzinie piętnastej, jednak dzwonek do drzwi rozległ się o trzynastej czterdzieści. Nie spodziewałem się go zobaczyć, więc poszedłem otworzyć w samych spodniach dresowych i z ręcznikiem przewieszonym przez nagie ramiona. Akurat skończyłem brać odświeżający prysznic po ćwiczeniach.

Od tamtej pory zawsze sprawdzam w wizjerze, kto przyszedł.

– Cześć, Midorima!- Kazunari przesunął spojrzeniem po mojej klatce piersiowej, uśmiechając się lekko i unosząc nieznacznie prawą brew.- Przeszkadzam?

– N-nie, ja...- Odruchowo przesunąłem się bardziej za drzwi, rumieniąc się z zażenowania.- Miałeś przyjść za godzinę...

– Ano, wybacz, że wpadam tak bez uprzedzenia – rzucił lekko, unosząc dłonie, w których trzymał piłkę do koszykówki.- Masz teraz czas? Zastanawiałem się, czy nasza terapia może odbyć się dzisiaj na świeżym powietrzu.

– Chcesz zagrać?- bąknąłem z zaskoczeniem.

– Chcę, żebyś nauczył mnie grać – skorygował, uśmiechając się szeroko.- Jeśli jesteś teraz zajęty, to pójdę na boisko sam i spróbuję chociaż potrenować rzuty do kosza, a potem do mnie dołączysz.

– Nie, ja...- Odchrząknąłem, poprawiając okulary i zapraszając go gestem do środka.- Proszę, wejdź. Wysuszę tylko włosy i się przebiorę.

Kazunari przekroczył próg i zdjął swoje adidasy. Rzeczywiście, gdy mu się tak teraz przyjrzałem, był ubrany odpowiednio do gry, czy chociaż zwykłych ćwiczeń; miał na sobie krótkie spodnie ponad kolana oraz prosty T-shirt. Dodatkowo na głowę założył opaskę z materiału, którą odgarnął włosy z czoła.

– Przyznam szczerze, że mnie zaskoczyłeś...- mruknąłem, zamykając za nim drzwi i podając mu domowe kapcie.- Nie sądziłem, że tak bardzo spodoba ci się koszykówka.

– Wiesz, trochę o niej czytałem, no i wyszperałem w Internecie informacje na temat Pokolenia Cudów. Artykuły brzmiały jak wyrwane ze świata Harry'ego Pottera, ale pochodziły z wiarygodnych źródeł, więc trudno uważać je za bajki. Poza tym jedno cudo widziałem na własne oczy – dodał z uśmiechem, znów przesuwając spojrzeniem po moim nagim torsie, a następnie odwracając głowę.

15 minut ||Midorima x Takao||Where stories live. Discover now