Rozdział 25

2.2K 139 22
                                    

Rozdział 25
- Gratuluję pani awansu – odezwał się kpiącym głosem, gdy w drzwiach Wielkiej Sali mijał McGonagall. Pełniącą obowiązki dyrektora Hogwartu.
- Nie ma czego, panie Potter. Profesor Dumbledore wróci niebawem. –
- Nie. Nie po dowodach, jakie ma minister. Może się pani zdziwić, co działo się pod jego przywództwem. Wielu może się zdziwić, mam tylko nadzieję, że pojawi się na procesie, bo chętnie obejrzę jego minę.
- Czy mogę wiedzieć skąd ta obawa, że może się nie pojawić? –
- Ma dużo szpiegów, może dowiedzieć się o dowodach, stawiam nawet sześć do jednego, że się nie pojawi.

***
Dick
***
Dwie maski upadły w ciemnym zaułku niedaleko Pokątnej. Zaraz za nimi upadły ciała. Kolejne pary pojawiały się już od niemal trzech tygodni. Za każdym razem dwójka śmierciożerców, a po nich dwójka szpiegów, albo osób ubranych jak śmierciożercy. Za każdym razem osłony były łamane w najprymitywniejszy sposób, czysta moc, żadnej finezji. I za każdym razem zero śladów, zero dowodów, wskazujących na jakąkolwiek osobę, która mogłaby być za to odpowiedzialna.
***
Dick
***
- Dziś zabiorę was na wycieczkę – oznajmił Harry. – Polecimy spotkać się z śmierciożercą. Nikim z wewnętrznego kręgu, ale to wy macie go złapać.
***
Dick
***
- Poszło im nieźle – stwierdziła Cho kilka godzin później.
- Gorzej niż źle – uznał Harry, a Nevill, Hermiona, Lavender, Olivier, Melody skrzywili się.
Wszyscy siedzieli w Komnacie Tajemnic, gdzie od jakiego czasu przesiadywali, gdy kończyły się lekcje, albo zajęcia dodatkowe. Skrzaty powiększyły salon i dostawiły kilka dodatkowych sypialni, a że każdy z wewnętrznego kręgu Pottera, miał osobistego skrzata, z oddziałów Wiki, mogli aportować się po zamku, przy zachowaniu ostrożności.
- Nie było tak źle – powiedziała Wiki, przeglądając notatki. – Nie każdy jest maniakalnym zabójcą, bez poczucia moralności, jak ty.
- Albo ty.
- Ja jestem skrzatem, mam inną moralność niż ludzka. Dla mnie zabicie człowieka niewiele różni się od zabicia przez ciebie komara.
- Zabawne,  ale nie jest to moralność rasy, tylko twoja – odpowiedział. – Nie jestem zły – dodał patrząc na grupę. - Wiki ma rację, nie każdy potrafi zmusić się do zabijania, albo wyciągania informacji torturami. Nie zawiedliście mnie – powiedział, co wywołało na ich twarzach rozluźnienie. – To, że zabiliście by ratować życie było bardzo dobre, zawsze należy wybierać życie. Informacje, które mógł posiadać nie były, aż tak istotne.
Nie chodzi o to, że Potter był psychopatą jak Voldemort każącym za niepowodzenia. Po poznaniu wizji i planów Harrego grupa samoistnie zaczęła otaczać go podziwem i lojalnością, jaką wcześniej okazywała mu Cho.
- Lavender, jak się czujesz?
- Lepiej niż sądziłam, że będę i to mnie martwi.
- Dasz sobie radę. Odebranie komuś życia zawsze zostawia ślad, ty uczyniłaś świat lepszym. Dopóki martwi cię to, że powinnaś coś czuć jest dobrze – odpowiedział z uśmiechem. – Dopóki sądzisz, że możesz zmienić się w potwora, jesteś bezpieczna. Moment, w którym będzie ci wszystko jedno jest niebezpieczny.
***
Dick
***
- Gdzie zamierzasz spędzić Święta? –
- Myślałem, czy zostać w zamku, by wkurzać Dumbledora, ale nie wiem dla kogo było by to bardziej uciążliwe. –
- Nie chcę, żebyś siedział sam na Grimmaud. Może pojedziesz ze mną i moimi rodzicami, w tym roku, zaplanowali narty we Włoszech. –
- Pomyślę, ale nie byłbym sam.  Połowa naszej gwardii, będzie spędzać czas na Grimmaud, albo w innych miejscach, w których będą ćwiczyć. Jest Remus, Tonks. Jestem też zaproszony do Cho, Melody, a nawet Nevilla. Choć z tego ostatniego zrezygnuje, ze względu na bliskość rudzielców.
- Jedź ze mną – poprosiła.
- Może, pomyślę – odpowiedział. – Ale nie chciałbym zrazić twoich rodziców tym, że razem sypiamy, a tym bardziej rzucać na nich confundusa.
***
Dick
***
-  Harry, nie byliśmy pewni, czy się pojawisz. Wchodź, nie stój na zimnie  – ojciec Hermiony, mimo zaskoczenia niezapowiedzianą wizytą, wyciągnął przyjaźnie dłoń. – Miałeś dobrą podróż? –
- Cała przyjemność po mojej stronie. Zwarzywszy, że wyruszyłem minutę temu, nie mogę narzekać na drogę – zaśmiał się, ściskając dłoń.
- No tak, wasze cudowne metody podróży. Zdawało mi się jednak, że jeszcze nie wolno wam się aportować, w tym wieku? – Zapytał, prowadząc go do salonu, gdzie Hermiona czytała książkę, a jej matka oglądała jakiś przewodnik.
- Zasadniczo ostatnimi czasy, mam gdzieś co mi wolno. Społeczeństwo czarodziejów oczekuje ode mnie tak wiele, że nie odważyli by się mnie oskarżyć – musiał przerwać wyjaśnienia, bo Hermiona skoczyła na niego by się przytulić. - Poza tym dostałem kilka specjalnych uprawnień od Ministra Magii – dodał.
- Uczciwie. Staramy się śledzić informacje w waszej prasie – Howard zmienił ton na nieco twardszy. – Dobrze, że nie wydajesz się, byś chciał kłamać.
- Nie ma to większego znaczenia, gdybym skłamał, mógłbym wam zmodyfikować pamięć i wejść jeszcze raz – zażartował, witając się z matką Hermiony. – Ała. To był żart
- Mało śmieszny – stwierdziła Hermiona. – My jesteśmy już po śniadaniu i za półgodziny mamy autobus na wyciąg. Masz narty?
- Nie jestem pewny, czy to dobry pomysł.
- Daj spokój nawet wielki Harry Potter może się ośmieszyć na nartach. Możesz się zapisać na szkółkę z małymi dziećmi.
- Widzę, że zamierzasz czerpać z tego prawdziwą radość.
- Tak.
***
Dick
***
- To było ciekawe doświadczenie – stwierdził przyjmując od matki Hermiony ciepłą herbatę. – Choć mogłaś mi powiedzieć wcześniej o deskach Snowboardowych – dodał z wyrzutem do brązowo włosej. Siedzieli wszyscy w domku Grangerów i grzali się przy kominku.
- Mogłam, ale było by ci za łatwo – odparła Gryfonka opierając głowę na jego ramieniu.
Faktycznie jazda na nartach okazała się znacznie trudniejsza niż przypuszczał, po tym jak zobaczył zjeżdżających mugoli. Po niemal dwóch godzinach spektakularnych upadków i trzykrotnym skręceniu kostki, oraz połamaniu narty Hermiona wspomniała, że może łatwiej było by mu jeździć na desce, z racji jego nawyków do sterowania miotłą.
Miała rację, choć oczywiście miotła nie przypominała deski, ale jednak sterowanie jednym kawałkiem deski było o niebo łatwiejsze.
- Mnie zaskakuje jakim cudem wstałeś po tym upadku, kiedy złamałeś nartę – zapytała pani Granger.
- Magia. Skręciłem kostkę i chyba złamałem żebro, ale można to bardzo szybko wyleczyć.
- Ale takie coś powinno wymagać wielu lat nauki, by wiedzieć jak przemieścić kości i…
- Niekoniecznie. Ciało wie jak ma funkcjonować. Moja przyjaciółka, która nie jest ekspertem, ale rozumie magię, lepiej niż większość czarodziejów, uważa, że magia lecznicza w pewien sposób odczytuje z organizmu, jak powinien być zbudowany i doprowadza go do tego stanu – wyjaśnił Potter.
- Ma to swoje ograniczenia – wtrąciła Hermiona. – Magia działa po najmniejszej linii oporu, więc składając kości, może uszkodzić mięśnie. Oczywiście potem ja naprawi, ale jest to niepotrzebny ból.
***
Dick
***
W przeddzień śniadania bożonarodzeniowego alarmy zawyły w całym ministerstwie. Ktoś sforsował blokady antydeportacyjne w Atrium. Nie trwało to długo, ale nikt, kto przebywał wtedy w atrium i na balkonach nie przeżył. Jedynym co pozostało po napastnikach to dwie maski śmierciożerców. Ułożone starannie na twarzy posągów. Jedna na twarzy skrzata, druga czarodzieja.
***
Dick
***
- No cóż. Wysłuchaliśmy już zeznań świadków, a oskarżony nadal się pojawił – oznajmił przewodniczący Wizengamotu. – Z braku jakiejkolwiek linii obrony, oraz jednoznacznych dowodów prezentujących, oskarżonego podczas rzucania niewybaczalnego zaklęcia Impero, oraz nielegalnych zaklęć Zapomnienia uznaję go winnym. Jednak zawieszam postępowanie, do czasu sprowadzenia oskarżonego, sąd uznaje jego prawo do obrony. Proszę zaprotokołować, że do oskarżonego zostanie wysłana sowa, z wezwaniem na następne przesłuchanie lub informację o powodach nieobecności. Jeśli w ciągu tygodnia nie dostaniemy wieści, zostanie powołany oddział aurorów, który doprowadzi oskarżonego, przy użyciu dowolnych metod. – Uderzył drewnianym młotkiem w stół. – Zamykam posiedzenie sądu.
***
Dick
***
- Co u ciebie? – Zapytał, pojawiając się bezgłośnie na tyłach domu w okolicach Lincoln.
- Harry? – zapytała zaskoczona Lavender - Co ty tu robisz? I jak ona miała na imię?
- Maissie – odpowiedział i przytulił dziewczynę. – Hermiona nadal jeżeli na nartach, a ty mnie zaprosiłaś. Pomyślałem, że możemy pójść na spacer, albo coś w tym stylu.
- Jak przebiłeś się przez zaklęcia ochronne? – Zapytała. – Nie to, że nie cieszę się, ale myślałem, że postawiłam tarcze lepiej.
- Są bardzo dobre, ale do Hogwardzkich wiele im brakuje.
- No dobrze. Chodźmy na spacer. Powiem tylko rodzicom, że wychodzę.
***
Dick
***
- To o co naprawdę chodzi?
- Wydaje ci się, że mnie znasz? – zapytał rozbawiony. – Wiki powiedziała mi, że szukasz tego drugiego.
- Szpiegujesz mnie! – Krzyknęła odsuwając się od niego.
- Wiki. Ona ma obsesję, a tym razem wyszło z tego coś dobrego – odpowiedział spokojnie. – Nie jesteś gotowa. Była was piątka, a ledwo sobie poradziliście. Sama zginiesz.
- To mam zrobić. Nie dam mu się wymknąć. –
- Ja też. Ale musisz zadziałać na zimno. Musisz mnie słuchać, a nie działać w emocjach.
- A co z moją wolnością.
- Oczywiście, że jesteś wolna. To ty zdecydujesz co zrobisz. To co powiedziałem, odnosi się do sytuacji, w której przeżyjesz.
***
Dick
***
- I jak? Czujesz się lepiej? – Zapytał, ale po braku odpowiedzi dodał.  - Nie. Nie sądzę by tak było, to było coś co trzeba było zrobić, ale nie sprawiło ci to satysfakcji.
- Dobrze – machnął dłonią i zaraz pojawiły się dwa patronusy, ale nie były błękitne jak zwykle, a stworzone z czarnego dymu.
Czekali w milczeniu, aż pojawił się błękitny orzeł.
- Czekam – powiedział głosem Cho.
- Powiadomiłem twoich rodziców, że dziś nie wracasz – wyjaśnił Lavender. – Idziesz do Cho. Ja musze wracać do Włoch. Stworku, weź ją do Cho.
***
Dick
***
- Coś ty zrobił! – Wrzeszczał patronus Cho. – Mam nadziję, że zdajesz sobie sprawę, jak zaryzykowałeś, i przekaż tej cholernej skrzatce, że ma u mnie równie mocno przesrane, co ty, za to, że cię nie powstrzymała.
- Co zrobiłeś? – Spytała ciszej Hermiona, gdy patronus się rozwiał.
- Nie powstrzymałem Lavender, gdy chciała uporać się z swoimi demonami. Nie chciała słuchać, więc sprawiłem, że przeżyła.
***
Dick
***
- No więc młody Blacku, chciałbyś pewnie dowiedzieć się, co jest z tobą nie tak?
- Dlaczego nadal mam w sobie dodatkową część duszy, ale nie regeneruję się mój rdzeń? Nadal moje ciało regeneruje się w nieludzkim tempie, ale nie naprawia się mój magiczny rdzeń?
- Bo nie masz w sobie – odpowiedział rozbawiony duch.
- Co masz na myśli? –
- Och, tylko tyle, że naprawa ciała, to pozostałość po Horcruksie, ale jako tako, nie masz go już w sobie – William Black śmiał się niczym szaleniec. – Jesteś Charłakiem, i niewiele może to zmienić. Jedyna nadzieja dla ciebie to utrzymanie moich dementorów.
- Nie przeszkadza mi życie bez magii.
- Tak to sobie tłumacz. A gdybym ci powiedział, że jest metoda na to, byś odzyskał magię, bez mocy z mojego źródła.
- Mogę cię wysłuchać.
- Sama wiedza ma cenę – odpowiedział duch natychmiast poważniejąc.
- Jaką cenę?
- Zajdziesz mi ciało.
  - Dlaczego?
- Bo jesteś nieudacznikiem i nie odbudujesz rodu Blacków.
***
Dick
***
- Nie mówisz poważnie? – Zapytała z przerażaniem Hermiona.
- Całkiem poważnie. Potrzebuję żywego smoka, by wchłonąć jego rdzeń i tym samym użyć jego magii, do odbudowania tego połącznia z moja magią.
- Dam radę złapać ci smoka, ale nie wiem co zamierzasz dalej – wtrąciła Wiki, nim Hermiona zdążyła otworzyć usta.
- Dobrze. Im silniejszy okaz, tym lepiej. Dobrze by było, by była to agresywna, waleczna rasa.
- Rogogon Węgierski.
***
Dick
***
- Harry… Jesteś pewny?
- Tak, Cho.
***
Dick
***
- Ktoś sforsował zabezpieczenia deportacyjne szkoły – oznajmił auror, wchodzącej do biblioteki dyrektorce.  – Jedno wiemy na pewno. Nasze czary detekcyjne działają. Mimo, że nie wykryto złamania osłon, zaklęcie lokalizujące bezbłędnie wykryło, wszystkich z uprawnieniami, do przebywania w zamku i przekazało aurorom, gdzie jest intruz.
- Nie spodziewaliście się tylko, że ktoś może pojawić się w środku zamku – dodał cynicznie Snape.
- Podpowiem wam. To był Potter. – dodał.
- Skąd ta pewność Severusie?
- Widziałaś tamtą ścianę? – Wskazał gestem głowy połamane regały.
Dyrektorka przyjrzała się jej dokładnie. Regały zdawały się układać w celowy sposób, a nie przypadkowy wybuch, ale nie mogła zrozumieć sensu w tym widoku.
- Popatrz na odbicie w jednym całym oknie – wyjaśnił. – Musisz znaleźć dobre miejsce, ale powinno ci się udać.
Z regałów układało się jedno słowo „Potter”.
- To nie musi oznaczać, że to on jest za to odpowiedzialny.
- Nie, ale wyczuwam tu tą, czarną mgłę, która otacza go od czasu walki z Voldemortem.
***
Dick
***
- Ostatni raz proszę cię. Nie rób tego.
***
Dick
***
- Widziałaś Harrego? – Spytała Cho.
- Nie od czasu jak odszedł z Wiki – odpowiedziała Hermiona. – Trzy dni temu.
- Ona też się od tego czasu nie pojawiła.
***
Dick
***
Smok leżał spokojnie przykuty do skały.
- Skąd go wzięłaś? –
- Czy to ważne? – Odpowiedziała Skrzatka. – Ważne, że dostaniesz co chciałeś.
Harry ruszył w kierunku zwierzęcia, nie zwolnił nawet, gdy ten wzniósł łeb.
- Nie jestem wrogiem – powiedział. – Żal mi ciebie, ale potrzebuję twojego rdzenia, twojej magii. Gdybyś mógł to przeżyć, albo gdyby istniała inna metoda – mówił ze smutkiem.
Smok zaryczał i wyciągnął łuskowaty łeb w jego stronę. Sekundę później zionął ogniem, ale Pottera otoczyła Czarna mgła.
Rogogon wydawał się, niezwykle zdumiony faktem, że ktoś przetrwał jego atak.
- Nie jest to łatwe, ale nie mam wyjścia – mówił dalej zielonooki dobywając sztyletów.
Smok zaatakował najeżonym w kolce ogonem, ale chłopak zniknął. Pojawił się pod gardzielom smoka, gdzie wbił jedno z ostrzy i zniknął ponownie, gdy gad targnął łbem.
Patrzył na targające się w konwulsjach zwierzę.
- Przekonajmy się ile warta jest wiedza Williama – powiedział w stronę skrzatki i wbił drugi sztylet w swoje serce.
Zanim jego oczy pochłonął mrok dostrzegł, że kawałek obok niego, Wiki wbiła trzeci z kompletu sztylet w swoją klatkę piersiową. Tego nie było w planie.

Mr. Harry Potter is a D.I.C.KWhere stories live. Discover now