3

2.8K 139 2
                                    

Siedząc w pokoju, chciałam odebrać sobie życie. Ja, Nicole Margaret Carter strzeliłam samobója. Na samą myśl przygryzałam wewnętrzną część policzka aby się nie rozpłakać. Wyjęłam zapalniczkę i kolejnego papierosa. Normalnie nie palę ze względu na grę, ale dziś nie widzę powodu żeby tego nie robić. Przed oczami miałam obraz siebie siedzącej na ławce i stojącego nade mną trenera. Nie po raz pierwszy na mnie krzyczał, ale po raz pierwszy doprowadził mnie do płaczu. Kręciło mi się w głowie. Powiedział, że gdybym powiedziała, że źle się czuję zmieniłby mnie i to by się nie wydarzyło, że to co się stało to tylko akt mojej głupoty i samolubstwa. Później pytania Stephanie i Ashley: Czy wszystko w porządku? Potrzebujesz lekarza? Słysząc to byłam jedynie bardziej wściekła i przestraszona. Nigdy wcześniej nie czułam takiej odrazy do samej siebie.

Chwilę później usłyszałam trzaśnięcie drzwiami i kroki po schodach. Czyli John już wie. Z ciężkim westchnięciem zgasiłam papierosa i wyrzuciłam go przez okno, pozostałą paczkę włożyłam pod poduszkę w momencie w którym otworzyły się drzwi.

– Co ty do cholery zrobiłaś?! – spytał oskarżycielskim tonem, którego używał zawsze gdy zrobiłam coś nie tak. – Jak mogłaś być tak bezmyślna, żeby strzelić samobója z połowy boiska?!

– Źle się poczułam – wyznałam.

– Jednak na tyle dobrze, żeby dalej grać. Co Ci strzeliło do tego pustego łba?! Wiesz co powiedzą na to moi znajomi. Postawiłem na to, że wygracie niezłą sumę, a ty odwalasz taki pokaz!

– To nie moja wina! – odwarknęłam a gdy się ruszyłam na ziemię spadły papierosy. Popatrzył się to na mnie to na paczkę, podniósł je i machał mi przed oczami.

– Paliłaś?!

– Co cię to obchodzi? Nie jesteś moim ojcem więc się odczep i idź się przymilać do mojej matki, może da Ci na jakieś zakłady z kolegami.!

– Coś ty powiedziała smarkulo?!

– To co słyszysz, myślisz, że nie wiem, że wykorzystujesz moją matkę i przepuszczasz jej pieniądze na byle gówno?!

– Ty gówniaro! – podszedł do mnie i uniósł pięść, a ja otworzyłam oczy dopiero kiedy poczułam ból w żebrach, a potem na plecach. Po raz pierwszy uderzył mnie gdy kłóciliśmy się o treningi. Chciał przenieść mnie do innego klubu, ale ja odmówiłam. Zagroził, że jak powiem mamie będzie tylko gorzej. Uciekłam z domu i wróciłam dopiero wieczorem by nie tłumaczyć się matce z siniaka na ramieniu. Od tamtej pory nie powtarzało się to regularnie, ale dość często by uznać to za znęcanie się. Skuliłam się na łóżku i czekałam aż wyjdzie. Zawsze tak robił. Uderzył mnie, a potem zostawiał bez słowa.

– Może teraz nabierzesz trochę szacunku. Kiedyś docenisz, że to ja wychowuję Cię bardziej niż twoja matka – wyszedł za drzwi. – I jeszcze jedno. Pieniądze twojej matki są wydawane na twój sprzęt do gry, nie na moje małe zakłady – dodał i zostawił mnie samą z piekącym bólem w żebrach.

***

Tego dnia szkoła była cicha. Wszyscy przechodzący obok mnie na korytarzu patrzyli na mnie jak na wyrzutka. Jedni ze współczuciem, inni ze złością.

– Dzięki wielkie pani kapitan – rzucił ze złością jakiś chłopak z równoległej klasy.

– Toś się popisała – powiedział ktoś inny, a ja tylko zagryzłam wargę przymknęłam oczy i z dumą ruszyłam do przodu. Przy stolikach zobaczyłam Ash i Stephee, były pewnie równie podłamane jak ja.

– Jak się czujesz? – spytała blondynka, obejmując mnie, a ja starałam się nie okazywać bólu gdy dotknęła moich pleców.

– Dobrze – skłamałam. Z daleka zobaczyłam Lou idącego do nas z Willem. Stephanie momentalnie podniosła plecak i ruszyła w inną stronę. Blondyn przyśpieszył kroku.

– Stephanie, możemy pogadać? – spytał łapiąc ją za nadgarstek, ale ona szybko się od niego oderwała.

– Nie mamy o czym rozmawiać Will – rzuciła i pobiegła na inny korytarz. Liczyła pewnie, że ja i Ashley pójdziemy za nią, ale nie miałam ochoty łazić po szkole tylko po to aby uniknąć tej dwójki.

– Jak po wczoraj? – spytał Louis idąc prosto do nas i ciągnąc za sobą zrezygnowanego przyjaciela.

– Jak zawsze. To tylko jeden mecz – odparłam starając się nie dopuszczać do siebie emocji.

– Jeden mecz, który może zepsuć twoją opinię – dodał Will.

– Jak to?

– Wszystkie twoje gole, karne i tego typu rzeczy są zapisywane, żeby w razie przeniesienia do innego ,,lepszego" klubu mieli o tobie jakąś opinię – wyjaśnił szatyn.

– Zajebiście – westchnęłam.

– To tylko jeden strzał – powiedziała Ash kładąc mi rękę na ramię.

– Masz rację. Tylko jeden strzał.

***

Następnego dnia wieczorem padał mocny deszcz. Mimo, że wszystkie miałyśmy na sobie korki ślizgałyśmy się jak na łyżwach. Umazana błotem i spocona walczyłam i starałam się grać jak najlepiej aby zatuszować mój poprzedni błąd. Każde pytanie starałam się robić jak najbardziej precyzyjnie, jak wypadało kapitanowi: być najlepszą. Wygrywali przeciwnicy więc wszyscy byli lekko spięci. Kiedy akcja ruszyła do przodu przebiegłam by odebrać piłkę napastnikom. Kopnęłam w piłkę między jej nogami, a ta wyleciała za nią i wpadła prosto pod nogi Ash. Nie oglądając się do tyłu ruszyłam w stronę bramki by w razie czego odebrać podania. Jak się spodziewałam piłkę przejęła Melanie. Biegła w moją stronę lecz drogę zagrodziła jej jedna z tamtych podała ją do Britney, a ona z kolei kopnęła ją do mnie. Byłam poza polem, mogłam strzelać lub podać piłkę Melanie, która była w środku. Jeśli strzeliłabym z tego miejsca odzyskałabym honor. Zdecydowałam się. W momencie w którym uderzyłam piłkę poczułam ból w kostce, a piłka poleciała, ale nie do bramki.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------

    Oto następny rozdział, cieszę się, że jest coraz więcej gwiazdek! To chyba oznacza, że wam się podoba, oby tak dalej XD

Do następnego!

Najlepszy NapastnikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz