Satyra o bezkresnym introwertyku

4 1 0
                                    

Utworzone blaski niebieskiej poświaty,

przemijają w cieniu plugawych kłamstw.


Czyniąc krzywdę, w brew woli

Łudzącego; krzycząc na

jego puste ołtarze.


Lamentuje z woli własnej niechcianej,

obdarzając ich zazdrością uschnietej

wierzby.


Ile razy wyzywał ich, do oddania

jego duszy, tyle razy śpiewał o

mocy własnego serca.


Krwawił przez te sosny, aż zmarł

motłochu samotności. By obdażyć

nas w litość.


Przeminął rok, może dwa, a nie

zaczęto dogadzać nas wspólną

radością.


Na próżno nam ta satyra, skoro 

stan stagnacji zmienił nasze poglądy.


Na daremne nam te modły, skoro

i tak przyszedł czas na wiosenne lamenty.


Na co nam te żale, skoro koniec

już daleki. I tak czekają nad wieczne

hymny ich dusz.


Wybierał wśród różnorodnych kwiatów.

Wybrał jeden z nich. Jest to Stokrotka.


Nie znając jej zamiarów, rozdarł się

na całą krainę próżności i łgarstwa.


I na co to mu było, skoro i tak efekt

kwiatu zaistniał. Wypleniając, wszystko

co on dla niej uczynił.


I tak rok kolejny minął, wydając

mu wyrok. Skazując go na

wieczne rozstanie ze sobą.


Umyślnie zrozumiał że wszystko

było daremne. Zrozumiał jednak,

nienawiść i samotność: to jego przyrzeczenie.




Hard ModeWhere stories live. Discover now