4. Mam przyjaciela!

1.1K 91 10
                                    

Przez całą lekcję dumałam nad tym nieszczęsnym kolorem. Dean jeszcze parę razy do mnie zagadał, lecz za każdym razem byłam tak zdziwiona, że jedyne co udało mi się wydobyć z ust to zdawkowa, prze krótka odpowiedź. Jakiś zwykły chłopak wziąłby to za brak zainteresowania, nawet zuchwałość, ale on był inny i wydawał się rozumieć, iż jestem w wielkim szoku spowodowanym tak przyjacielskim zachowaniem z jego strony.  Gdy tylko usłyszałam buczenie dzwonka, zerwałam się z ławki jak oparzona. Z prędkością światła zaczęłam pakować rzeczy do plecaka. Dla ciekawskich: właśnie tak wyglądała moja reakcja na dzwonek, zawsze, always (trzeba popisać się swoim ograniczonym angielskim). Można by to nazwać takimi zawodami. Tylko z kim się ścigam? Z dzwonkiem, sobą, nie wiem, ale za każdym razem wygrywam. Już chciałam wystartować do drzwi, kiedy Dean złapał mnie za rękę i powiedział:

- Gdzie tak pędzisz Deli? - po raz pierwszy ktoś oprócz Fanny i Josha zdrobnił moje imię, to takie słodkie.

- Ni- nigdzie, j- ja... - chłopak widząc, że nie mogę wykrztusić z siebie żadnego sensownego zdania przerywał mi i powiedział:

- Och, bo wiesz ja nie jestem jeszcze za bardzo obeznany z rozkładem klas i nie wiem jak dojść do sali matematycznej. Zaprowadziłabyś mnie? - Boże, jaki on ma ładny uśmiech! I jak mu odmówić? Po prostu się nie da.

- Eee... Ja... oczywiście. Teraz... też mam matematykę.- odpowiadam uśmiechem na uśmiech.

- Siedzisz z kimś na tej lekcji?

- Nie. Zresztą na wszystkich siedzę sama.

- Więc od dzisiaj się to zmieni. - kolejny promienny uśmiech, na który nie da się odpowiedzieć inaczej niż susząc zęby jak ktoś całkowicie nienormalny. Idąc w stronę gabinetu matematycznego gadaliśmy o błahostkach, o niczym, o wszystkim. Wyobrażam sobie, że jestem szczęśliwa, ale niestety tylko wyobrażam. Czasami cieszę się z braku emocji, lecz w chwilach takich jak ta - przeklinam ich brak. Akurat gdy dochodzimy do miejsca ogłuszający dzwonek obwieszcza koniec przerwy. Udajemy się do ławki, w której siedzę, czyli ostatniej w rzędzie koło okna. Zawsze muszę siedzieć przy oknie, taki kaprys. Zaraz po zajęciu miejsc zjawił się nauczyciel. Pan Willey to wysoki mężczyzna po czterdziestce, z łysiejącą czupryną, wielkimi okularami spoczywającymi na spiczastym nosie i ciepłym, acz stanowczym spojrzeniu świadczącym o tym, iż potrafi przymrużyć oko, lecz nie toleruje butności. Całkowicie zapominając, że jestem w klasie, a obok mnie siedzi Dean rozpoczęłam malowanie jego portretu (jak można zapomnieć, że ktoś siedzi obok ciebie?). Rysunek był już skończony, gdy poczułam, że ktoś zagląda mi przez ramię. Speszona, jak najszybciej schowałam szkic za siebie. Zaczęłam wznosić rozpaczliwą modlitwę do niebios, o to by chłopak nie zdążył podejrzeć tego co namalowałam. To chyba nie jest mój szczęśliwy dzień, ponieważ usłyszałam:

- Wow, ależ ty pięknie malujesz. Choć w rzeczywistości mam większe usta...

- Jeju, jak mi wstyd. Przepraszam cię, nie chciałam tego rysować. Mogę to wyrzucić.

- Nie, nie. Źle mnie zrozumiałaś, to jest piękne.

- Nie gniewasz się? Nie uważasz mnie za  dziwaka?

- Oczywiście, że nie. Ja...- ale nie dane mi było dowiedzieć się o co chodziło, ponieważ wypowiedź przerwał mu nauczyciel:

- Panno Engel, Panie Anderson, nie przeszkadzam wam? - w tym samym momencie odpowiedzieliśmy:

- Przepraszamy panie profesorze!

Klasa zareagowała na to głupkowatym śmiechem, a ja spiekłam takiego raka, że wyglądałam jak dojrzały pomidor. Ciekawa jestem reakcji Deana, której nie dostrzegłam, bo byłam zbyt nieśmiała by się odwrócić. Przez resztę lekcji siedzieliśmy w całkowitym milczeniu, za bardzo zawstydzeni, żeby je przerwać. Tą ciężką ciszę uciął zbawienny dzwonek. Z pakowaniem śpieszyłam się tak, jakby od tego zależało moje życie. Właśnie chciałam pobiec w stronę drzwi, kiedy usłyszałam jak mówi:

- Poczekaj na mnie. Odprowadzę cię.

- Yhm, no ok. - Nie wiem o co chodzi. Zrobiłam coś nie tak? A może przez te śmiechy klasy nie chce byśmy się ze sobą zadawali? Nie, na pewno nie o to mu chodzi, skoro zadał sobie trud poznania i może nawet polubienia mnie. Całkiem fajny z niego facet. Przyjacielski, miły, odważny, przystojny. O czym ja myślę? Ugh jestem już całkiem nienormalna. Taki chłopak i taka dziewczyna jak ja? To wypaliłoby w jakiejś żałosnej komedii, albo słabym romansie. Kłóciłaby się tak ze sobą w myślach, ale przerwał mi głos:

- Gdzie mieszkasz?

- Tam na prawo, koło plaży - ruchem ręki wskazuję kierunek, a oczy chłopaka zaczęły się dziwnie świecić. Chciałam spytać co się stało, ale Dean mnie wyprzedził:

- To świetnie! Ja mieszkam parę numerów dalej.

Nie wiedziałam co odpowiedzieć, dlatego tylko się uśmiechnęłam i ruszyliśmy w drogę powrotną. Rozmowa przychodziła nam niezwykłe łatwo,tematy jakby się namnażały. Nawet nie zauważyłam, kiedy staliśmy już pod moim domem. Przyszedł czas na pożegnanie, powiedziałam standardowe "cześć", ale w odpowiedzi usłyszałam coś całkowicie innego.

- Będziesz moja przyjaciółką?

- Jasne,że tak.

- Pójdziemy jutro razem do szkoły?

- Oczywiście.

- No to, cześć.

Całkowicie zaskoczona zapomniałam odpowiedzieć i jakby nieprzytomna, trawiąc jeszcze słowa "będziesz moją przyjaciółką" weszłam do mieszkania.

BezbarwnaWhere stories live. Discover now