6. Koniec sekretów

1K 82 18
                                    

Starsza, trochę tęga pielęgniarka wyszła z gabinetu, od razu zbombardowałam ją gradem pytań:

- Co z nim? Dobrze się czuje? Wyjdzie z tego? 

- Spokojnie, nic mu nie jest, zaledwie parę sińców i zadrapań. Wykaraska się z tego i nie zostanie żaden ślad... aż do następnej bójki.

- Och, to dobrze. I mogę panią zapewnić, że to już się nie powtórzy - mówiąc to uśmiechnęłam się dla potwierdzenia moich słów.

- Mam nadzieję, inaczej będę musiała powiadomić dyrekcję, a to na pewno nie będzie przyjemne doświadczenie. 

Znów się uśmiechnęłam, a ona to odwzajemniła. Weszłam do sali odwiedzić chłopaka. Leżał wyłożony na łóżku, ze skrzyżowanymi nogami i bezczelnym uśmieszkiem. Jego warga była zabandażowana (albo raczej zaplastrowana) tak samo jak łuk brwiowy. Przyznam się to wyglądało seksownie.

- Co w ciebie wstąpiło, by rzucać się na faceta większego i silniejszego od ciebie? - krzyczałam szeptem, żeby nie ściągać pielęgniarki do sali.

- On w cale nie jest ode mnie silniejszy. Przecież go pobiłem... mniej więcej- i nagle zawadiacki uśmiech schodzi mu z twarzy.- Pytanie brzmi, co ty mu zrobiłaś? Runął na ziemię jak długi! - na jego twarzy wymalowała się... zazdrość?

- Ja go tylko odepchnęłam. Nie moja wina, że jestem od was silniejsza - uśmiechnęłam się, chyba w miarę przekonująco.

  Zapadła niekomfortowa cisza. Chyba jednak nie uwierzył w moją dość słabą wymówkę. Co mu powiem? Na pewno nie prawdę. Obawiam się, że uciekłby w przestrachu i nigdy nie wrócił, a na prawdę go polubiłam. Byle jakie kłamstwo nie starczy, on nie jest łatwowiernym idiotą, niestety, ułatwiłoby to wiele rzeczy.

- Podejdź do mnie - wyszeptał to w taki sposób, że aż zaczęłam się obawiać.

Tak jak chciał podeszłam do niego. Kazał mi się nachylić, nachyliłam się. Nasze usta dzieliła teraz milimetrowa odległość, wystarczy że się lekko przybliżę i złączę je w pocałunku. Co on robi? 

- Ta czarna plamka w twoim oku, wcześnie jej nie było.

- Co, jaka plamka? - zdziwiona podeszłam do lustra i zobaczyłam małą czarną kropkę wyraźnie rysującą się na szarej tęczówce. Prędzej nic tam nie było. O co z tym chodzi, do cholery?! 

- A teraz powiedz mi prawdę. Co się tam wydarzyło? - powiedział to z tak poważną miną, iż wiedziałam, że nie żartuje i wydusi ze mnie każdy szczegół. Postanowiłam powiedzieć wszystko, całą prawdę.

- To długa historia. Eh, zaczęło się od dziwnych głosów... - streściłam wydarzenia minionych dni. Nie przerywał mi tylko uważnie słuchał, chłonąc i zapamiętując każde słowo. Jego mimika wyrażała zdziwienie, strach, zadumę i coś jeszcze, czego nie potrafiłam określić. Lecz ani razu nie dostrzegłam niedowierzania.

- Dlaczego nie powiedziałaś mi od razu? - on jest... zły, co jak co, ale złości to się nie spodziewałam.

- Dean, nie znałam cię w tedy. I nie było tak źle, radziłam sobie sama.

- Ty uważasz, ż głosy w głowie nie są złe?

- Jasne, że są! Ale nie tak bardzo jak dziwaczna supermoc, kurde nawet X-Meni takich nie mają!

- Jesteś niemożliwa - w odpowiedzi fuknęłam na niego.

Wykłócalibyśmy się tak w nieskończoność, ale pielęgniarka przyszła i oznajmiła nam, że możemy nie iść na lekcje i wracać do domu. Och, to była świetna wiadomość i Dean musiał się powstrzymywać, żeby nie krzyknąć z radości. Lecz została jeszcze jedna rzecz do załatwienia...

- Proszę pani, a co z Derekiem?

- Odzyskał już przytomność, ale dalej jest lekko zamroczony i nie kontaktuje za bardzo. Jeżeli nie polepszy się w ciągu godziny będzie musiał jechać na pogotowie. Podejrzewam wstrząśnienie mózgu.

- Ale to nie będzie stały uszczerbek na zdrowiu, prawda?- zapytałam drżącym głosem.

- Nie, kiedy dostatecznie szybko się je zdiagnozuje - uspokoiła nas swoim pogodnym uśmiechem.

Wyszliśmy ze szkoły i skierowaliśmy się w stronę przeciwną do plaży.

- Hej, Dean gdzie idziemy? Mieszkamy tam - ruchem ręki wskazałam domy niedaleko oceanu.

- Przecież wiem, chcę ci pokazać jedno miejsce- uśmiechnął się zadziornie.

Szliśmy długo, krętymi dróżkami leśnymi, na pewno od dawna nikt się na nie nie zapuszczał, ponieważ były strasznie zarośnięte chwastami. Ale warto było tyle maszerować. Polana na której się znaleźliśmy była upstrzona kolorowymi kwiatami, na jej środku stały dwa wysokie kamienie idealnie nadające się do siedzenia. Przy samym skraju, obok drzew płynął potok z przeźroczystą wodą, w której widać było beztrosko pływające ryby, na jego dnie małe kamyczki zaścielały dno jak dywan. Cały ten obraz upiększały ptaki wesoło ćwierkające swoje ptasie trele. Prostota tego miejsca była przepiękna i niezwykła. Sielanka niezmącona żadną troską, obawą, nieszczęściem. Raj na ziemi.

BezbarwnaWhere stories live. Discover now