10. Podpadłam i upadłam

789 65 29
                                    

 Nie wiem jak, ale chyba podpadłam temu facetowi, bo od samego początku za "złe" zachowanie (choć nic nie robiłam) zwracał mi uwagę i chciał wziąć do odpowiedzi, lecz fartownie miałam szczęśliwy numerek, który zwalniał mnie z niezapowiedzianego pytania. Jednak głupi ma zawsze szczęście, zakpiłam w duchu. Dean oczywiście od samego początku nieźle się bawił i ledwo co powstrzymywał od śmiechu co sprawiło, że na poważnie zaczęłam zastanawiać się czy aby na pewno nie jest psychopatycznym sadystą i zabójcą. Zła wiadomość: wiele czynników potwierdza moje przypuszczenia... Dobra wiadomość: zadzwonił dzwonek obwieszczający koniec lekcji. Nareszcie! Szybko się spakowałam i już miałam wybiec z klasy, gdy ktoś złapał mnie za dłoń i zatrzymał w miejscu. Oczywiście był to Dean. Całkowicie o nim zapomniałam. Podniosłam brwi w geście zapytania, a on od razu podjął się wytłumaczeń:

- Nie pędź tak i poczekaj chwilę na mnie - z uśmiechem wciąż się pakował, ani razu nie podniósł na mnie swoich oczu. Jakby coś knuł...

-No okay, tylko przyspiesz tempo, bo nie zdążymy dojść do klasy przed dzwonkiem...

Specjalnie, na złość mi jeszcze wolniej wkładał książki do plecaka. Cóż za irytujący, złośliwy człowiek. Uderzyłam o jego ramię, by się streścił, a on w dramatycznym geście złapał się za "bolące" miejsce i zawył "auu za co to?!". Przewróciłam oczami w geście sfrustrowania, Dean nareszcie się ogarnął, więc mogliśmy wyjść z sali, by udać się do klasy humanistycznej. Idąc przez korytarz dalej czułam na plecach świdrujące spojrzenia innych, słyszałam szepty, w większości których wyczuwałam...strach? Dziwne, czyżby coś się stało? Jeżeli tak to dlaczego obserwują akurat mnie? Rozważałam w głowie jeszcze wiele przeróżnych opcji, lecz drogę zasłonił nam męski, dobrze wyrzeźbiony tors. Spojrzałam w górę i ujrzałam twarz najlepszego przyjaciela Dereka - Sama. Jego zielone oczy łypały na mnie groźnie spod zasłony brązowych włosów. Czy jemu też podpadłam? Serio?! Chyba mam niezłe problemy z pamięcią skoro nawet tego nie zapamiętałam.

- Co zrobiłaś Derekowi, wiedźmo?! - zawarczał. Wiedźma. Czy ja jestem aż tak brzydka? A może mam olbrzymią brodawkę na nosie?

- Nic mu nie zrobiłam - odparłam spokojnie. Wokół nas zaczął formować się okrąg ciekawskich gapiów.

- Nie kłam! Od spotkania z tobą dziwnie się zachowuje! I do tego jest chory, a wcześniej nic mu nie dolegało, był zdrowy jak słoń...

- ...Koń - poprawiłam go.

- Co? - spytał zbity z tropu.

- Zdrowy jak koń, a nie słoń - uśmiechnęłam się złośliwe, nawet prześmiewczo.

- Zamknij się i daj mi dokończyć! - krzyknął zdenerwowany. Ktoś tu traci pewność siebie... - Chodzi o to, że od spotkania z tobą jest wyczerpany, nie może dojść do siebie i wszystkiego się boi. Dlatego gadaj co mu zrobiłaś i jak to naprawić.

- Z przyjemnością bym ci pomogła...ale ja nic mu nie zrobiłam - wolno, wyraźnie i z szczególnym naciskiem wymówiłam ostatnie słowa. Wszystko poto, by zrozumiał, że niczemu nie jestem winna. Chyba...

- Nie, nie, nie - mamrotał pod nosem. - Nie wierzę ci! Zobaczysz, dowiem się prawdy i wszystkim ją wyjawię. Będziesz cierpieć...

- Nie zagalopowuj się Sam. - Dean przerwał mu sycząc przez zęby, wziął mnie za rękę i pociągnął w stronę wyjścia. Nie stawiałam najmniejszego oporu, a ciepło jego dłoni dodawało mi pewności siebie i otuchy. Pozwoliłam wyprowadzić się ze szkoły na podwórze. Gdy zadzwonił dzwonek zaparłam się nogami o ziemię i zatrzymałam wściekłego chłopaka.

- Powiedz mi co chcesz zrobić - stanowczo rozkazałam.

- Idziemy na wagary - rozszerzyłam oczy ze zdziwienia. Wagary? Nigdy nie byłam na wagarach.

- Jesteś pewien? A konsekwencje, jesteś ich świadom? - powątpiewałam.

- Oczywiście! Zresztą to tylko parę godzin, nic wielkiego - łobuzerski błysk w oku i cwany uśmieszek nie wróżyły nic dobrego, lecz urzekły mnie i z bezradnym westchnieniem zgodziłam się. Zaczęłam podpytywać chłopaka o miejsce, w które się udajemy, ale ten nie chciał puścić pary z ust, więc musiałam zaprzestać wypytywania, żeby nie zrodziło się ono w błaganie. Tak, niezaspokojona ciekawość jest straszna. Cały czas rozmawialiśmy, śmialiśmy i wygłupialiśmy się. Tematów nie brakło, śmiesznych rzeczy też nie, ale (oczywiście) coś musiało przerwać ten błogi stan. A był to głos, nie... pisk w mojej głowie. Nogi odmówiły posłuszeństwa, kolana ugięły się, a bezwładne ciało opadło na twarde podłoże. Moją czaszkę przeszył niewyobrażalny ból uniemożliwiający najmniejszy ruch, paraliżujący aż po końcówki włosów. Gorzkie, agonalne łzy wypłynęły z kącików szarawych oczu. Krwawe łzy. Śmiertelnie przerażony Dean rzucił się w ślad za mną, wziął moją twarz w swoje dłonie. W jego oczach widać było rozpacz i bezradność.

- Deli, Deli co się dzieje? Co ci jest? Dlaczego twoje oczy krwawią? Deli... - łkał szepcząc głosem łamiącym się od nadmiaru emocji. Chciałam pocieszyć go, powiedzieć, że nic mi nie jest, że to żart. Ale nie mogłam otworzyć ust. Wszystko we mnie, od czubka głowy, po koniuszki palców płonęło ze strasznego bólu. Podła, bezlitosna tortura. Obraz przed oczyma zaczął się rozmazywać, każda kontura stawała się coraz to mniej wyraźna, każdy kolor zlewał się w jeden. W czarny, ciemny, mroczny - kolor śmierci.  Chciałam przerwać męczarnie, poddać się, gdy na wargach poczułam czyjeś ciepło. Dobrze znane, bezpieczne, przynoszące obietnicę poprawy. Ciemność zaczęła ustępować miejsca światłu, przejrzystemu, klarownemu, wręcz oślepiającemu światłu. Łapczywie zaczerpnęłam haust świeżego powietrza. Ból nie ustępował. Twarz Deana stała się dziwnie opanowana, wręcz zawzięta i stanowcza. Podniósł obydwie dłonie i położył je na moim czole, jego oczy zaczęły świecić na biało, rozchylił wargi, a głowę odchylił lekko w tył ciągle patrząc w górę, w niebo. Wnet dziwne uczucie ogarnęło całe moje ciało, wszystkie członki, organy, komórki. Mój kręgosłup wygiął się w łuk, oczy zaszły białkiem. Błogie uczucie nieważkości, ból opuszczający wyczerpany organizm. Czułam jakbym się unosiła, jakby z mojego ciała wyrastały skrzydła, jakby wszystko co ziemskie, ludzkie, nagle przestało mnie dotyczyć, ograniczać. Jakby prawo grawitacji przestało zabraniać mi latać. Pierwszy pojedynek ze śmiercią zakończony sukcesem z mojej strony.

BezbarwnaWhere stories live. Discover now