4.

189 15 0
                                    

Wyszłam z mojego pokoju i skierowałam się do Wielkiej Sali. Nie raz widziałam już Ceremonię Przydziału, ale z perspektywy ucznia, nie nauczyciela. Mam jeszcze dwadzieścia minut do uczty, a już jestem głodna. W sumie to nie dwadzieścia minut, a nawet godzinę, jeśli Tiara się pośpieszy. Jeszcze gorzej. Zawsze lubiłam dobrze pojeść, co trochę widać... no, ale czego się nie robi dla jedzonka?

Weszłam do Wielkiej Sali, spojrzałam na stół nauczycielski i podeszłam do niego. Przy każdym miejscu, na talerzu była karteczka z imieniem i nazwiskiem. Przy najlepiej zdobionym krześle była karteczka *A. P. W. B. Dumbledore*. Szłam dalej i patrzyłam na dalsze kartki. *M. McGonagall* uśmiechnęłam się. Jedna z ulubionych nauczycieli i ciotka w jednym, nigdy nie tracąca wdzięku i gracji kobieta. Przeszłam dalej nadal rozglądając się po nazwiskach. Jedna karteczka przykuła moją uwagę najbardziej. Podeszłam bliżej i wzięłam ją do rąk. Zaniemówiłam. Napis na niej mówił *S. T. Snape*.

***

- O proszę, kogo my tu mamy. Tłusta Puchonka, narzeczona tego zdechlaka, Pettigrew, czyż nie, Lizabeth Pats? - na dźwięk tego szorstkiego głosu podskoczyłam na miejscu. Powoli się odwróciłam, zobaczyłam wysoką, chudą postać o wiecznie tłustych, smolistych włosach i zimnych, czarnych, pustych oczach. Szybko przyjęłam obojętną minę. Udałam, że nie zabolało mnie to, co powiedział o Peterze.

- O, Smarkerus, znaczy się, Wycierus, nie wiedziałam, że jeszcze nie skończyłeś szkoły. Chociaż w sumie, z twoim intelektem... - spojrzałam na niego pogardliwie i uśmiechnęłam się złośliwie. Roześmiał się zimno.

- Jak zwykle nie wyparzona gęba. Puchoni nie będą mieli lekko, Gryfoni też z resztą, bo co im da quidditch lub zielarstwo?

- Na pewno więcej od tych twoich miksturek, Snape.

- Jeśli nie są na tyle inteligentni, a nie są, żeby zrozumieć tą trudną sztukę eliksirotwórstwa, a nie jakieś głupie wymachiwanie różdżkami.

- Eh, Snape, to, że nigdy nie ogarniałeś transmutacji, to nie jest moja, ani Huncwotów wina, ani też McGonagall, tylko twoja, a raczej twoich predyspozycji magicznych. - uśmiechnęłam się niewinnie.

- Ty wredna szla...

- Szlamo? Mam czystszą krew niż ty, Smarku. - złorzecząc pod nosem zajął swoje miejsce przy stole. Do sali zaczęli sie schodzić inni nauczyciele. Pierwsza weszła profesor Sprout, dawna opiekunka domu. Spojrzała na mnie i się uśmiechnęła. Podeszłam, a raczej podbiegłam do byłej nauczycielki.

- Profesor Sprout! Dawno pani nie widziałam, jak się mają mandragory?

- Lizzy Pats! Mandragor jeszcze nie zasadziłam i na razie ich nie będe sadzić. W ogóle nie myślałam, że cię tu jeszcze spotkam, nawet byłam przekonana, że będziesz się trzymać z daleka od szkoły. - kobieta mnie przytuliła. Westchnęłam.

-Też tak myślałam, no ale stało się inaczej niż chciałam. A profesor Slughorn już nie uczy? - skinęłam z pogardą na Snape'a. Pomona uśmiechnęła się smutno.

- Zrezygnował, jak tylko dowiedział się o śmierci Lily Evans. Dumbledore przekonał go, żeby uczył do końca tamtego roku.

- Eh, tyle zmian... -westchnęłam. Profesorka pokiwała smutno głową.

- Usiądźmy już, niedługo się zaczyna. -kiwnęłam głową i zajęłam miejsce obok niestety Snape'a, który cały czas patrzył na mnie spore łba oraz jakiegoś faceta, prawdopodobnie od obrony przed czarną magią. Akurat teraz wszedł dyrektor, a chwilę później zaczęli się schodzić uczniowie siadając przy stole swojego domu.

***

Może śliczna nie jestem,
Może łach ze mnie stary,
Ale tylko ja potrafię odkryć Twojego serca zamiary.

Kiedy Tiara przestała śpiewać, psorka McGonagall zaczęła wyczytywać nazwiska nowych uczniów. Szczerze trochę dziwnie było patrzeć na te ich przerażone mordki nie mogąc się z nich śmiać z przyjaciółmi. Chociaż sama tak najpewniej wyglądałam.

***
Szłam niepewnie obok nowych przyjaciół. "Co jeśli nie Slytherin?" szeptał cichy głosił w mojej głowie. Cały czas się uspokajałam, a najlepszy przyjaciel obok ściskał moją rękę nerwowo.

- Liz, będzie dobrze, na pewno trafisz tam gdzie ci matka kazała, musimy się już pożegać... -westchnął Peter. -Aaale będziemy się nadal przyjaźnić, tak? Bbo ja sobbie bbez ciebiee nie poradze. -zająknął się.

- Jasne, przyjaciele na zawsze, pamiętasz Pet?

- Ttak.

-Black, Syriusz! Rozległ się głos ciotki. Nowy kolega siedział dobrą chwilę na stołku z Tiarą na głowie, aż wreszcie ta wrzasnęła "GRYFFINDOR!!!" Cały drżąc poszedł do stołu Gryfonów, gdzie został oklaskany. Potem jedna z dziewczyn, na którą wpadłam na peronie przypadkiem, przy czym moja matka warknęła na nią "szlama" również trafiła do Gryffindoru. Nad Remusem Tiara też się chwilę zastanawiała, ale koniec końców trafił do Domu Lwa.

- Pats, Lizabeth! - usiadłam na stołku cała drżąca. Przestraszyłam się kiedy ta stara czapka do mnie przemówiła.

-Hm, kolejna z rodu Pats... No ciekawe, ciekawe... Czysta krew i te sprawy, tak... Ale ty taka nie jesteś, oj nieee! Co to to nie! No, ale zastanówmy się... Slytherin, wiem, że tego chcesz, ale raczej nie chcesz. Musisz. Cięty język, spryt, ambicja, hm... Nie zależy ci na czystości krwi, szanujesz wszystkich bez względu na krew, ród, rasę... Lojalna, ale tchórzliwa. Bystra, śmiała. Ciekawska i skromna. Potrafisz czasem pokazać, że masz tę moc, a niekiedy dać trochę szans innym. Nadajesz się do wszystkich tych domów, no może najmniej do Gryfonów. Do Krukona ci trochę brakuje. Ślizgonka z ciebie byłaby niezła, ale to nie to. Jednak nie to. Jesteś naiwna, dajesz się zwieść, dasz się oszukać. Kiedyś. Nie teraz. Kiedyś. HUFFLEPUFF!

____________________

Przepraszam, że tak długo niczego nie było, ale nie miałam jak napisać całości.

Naiwna // Remus Lupinحيث تعيش القصص. اكتشف الآن