10.

148 11 0
                                    

Jak ten czas szybko mija! Najpierw święta, później Wielkanoc, egzaminy i wakacje, a teraz już trzeci miesiąc nowego roku szkolnego. Niestety pełnego ofiar i przekleństw roku szkolnego. Kilka osób spetryfikowanych przez potwora z Komnaty Tajemnic leży w Skrzydle Szpitalnym, a reszta osób półkrwi i muglolaków zaraz zejdzie z tego świata z samego strachu. Ludzie się boją, do tego chcą już odbierać dzieci z Hogwartu, bo nie możemy, nie mamy jak zapewnić im odpowiedniej opieki w takiej sytuacji. Cała kadra nauczycieli dwoi się i troi nad odkryciem kim jest dziedzic Slytherina. Jeszcze na dodatek ten cały Lockhart. Po cholerę nam on tutaj? Pieprzony narcyz, nic tylko on i on. Przecież to nie do wiary, że to on przeżył te wszystkie przygody, które opisywał w swoich książkach, taka ciapa nie ma jak czegoś takiego przeżyć. Zawsze, gdy przechodzę obok niego już jest przy mnie i opowiada o swoich jakże niewiarygodnych przygodach. Najpierw starałam się być miła i tego nawet słuchać, ale tydzień później już go odganiałam do siebie, jednak on jest taką muchą co do mnie jak do lepa ciągnie i się kurna nie da. Dobra, najgorzej też nie wygląda, ale niestety ja mam narzeczonego i nie zamierzam wiązać się z kimś innym. Co do Lockharta - jeszcze nigdy nie znalazłam wspólnego języka ze Snapem, a teraz to przy każdym posiłku mamy rozmowę na temat "jak otruć narcyza tak, żeby nie zauważył" jeszcze nie opracowaliśmy odpowiedniego sposobu. Właśnie. Uczta. Jedzenie. To ja idę jeść. Hehe.

Idę korytarzem na kolacje, niedaleko zejścia do lochów. Czuję, że ktoś dotyka mojego ramienia.
- Znów idziesz żreć, Pats? Przydałoby się co nie co zrzucić. - ociekający jadem głos Snape'a dociera do moich uszu. Ze szczerym uśmiechem odpowiadam:
- Wiesz? Idę jeść, a co do mojej wagi to jestem z niej w pełni zadowolona. No chyba że chcesz to ci z brzucha dam trochę na te twoje chodzące patyki. - Snape się nie odzywa tylko ciągnie do Sali, po czym zajmujemy miejsca tradycyjnie obok siebie. Nakładam sobie moją ukochaną sałatkę z kurczakiem według przepisu cioci Minnie. Pamiętam, jak robiła ją na każde spotkanie po meczach quidditcha, a jak Jamie złapał znicza nawet była skora upiec ciasto. Musze w końcu wziąć ten przepis na to ciasto, bo było po prostu obłędne.
Po jakimś czasie dosiada się Lockhart, czemu ma miejsce obok mnie? Nie wiem. Wiem jedynie, że zaraz ja idę do siebie, bo "na jutro muszę im poprawić te sprawdziany o pierwszym pakcie z goblinami". Bo te sprawdziany oczywiście były, tylko ja to zwykle poprawiam 10 minut przed lekcją. Tylko eseje albo referaty sprawdzam konkretniej. Oczywiście Loczek już zagaduje czy bym nie chciała iść z nim, "z najprzystojniejszym nauczycielem w Hogwarcie" wypić kieliszka wina w jego gabinecie.
- Nie, niestety nie mogę... - już się chce wywinąć sprawdzianami, gdy nagle kolor włosów Lockharta zmienia się z blondu na zieleń, a jego skórę zaczynają pokrywać liczne krosty. Sam chyba nie wie co się dzieje, ale Snape już jest gotów mu to przedstawić.
- Lockhart? Coś niewyraźnie wyglądasz. - mówi z wrednym i pełnym satysfakcji uśmiechem. Narcyz patrzy na niego ze zdziwieniem, wyciąga lusterko z kieszeni szaty i w pośpiechu wybiega przerażony z sali. Patrzę na Severusa z uśmiechem.
- To twoja robota?
- Nie, ale wyjątkowo nie dam im szlabanu - wskazuje głową bliźniaków Weasley.
- Od kiedy jesteś taki dobroduszny?
- Zamknij się, Pats. - warczy, na co unoszę ręce w obronie. Końcu posiłek i wychodzi.

***
Jest rano i pierwsza lekcja o 9. to historia z Gryfonami i Ślizgonami. Moimi ukochanymi Gryfonami - psotnikami Weasley'ami. Wpuszczam uczniów do klasy.
- Dzień dobry, kochani - odpowiadają chórem. - Okej, to dzisiaj będziemy omawiać... - i nie dokończyłam, bo przerwał mi głos.
- A może nam pani opowiedzieć trochę o tej Komnacie Tajemnic? - zapytała ciemnoskóra ścigająca Gryffindoru, Angelina Johnson. Spojrzałam na nią, to już drugie takie pytanie, pierwszy raz zapytała mnie o to Hermiona Granger, która jest na roku Harry'ego.
- Noo... mogę, pod warunkiem, że na za tydzień zbiorę od was prace na stronę pergaminu o naszym rzeczywistym dzisiajszym temacie, czyli o pierwszej wojnie czarodziejów, ok? Teraz zgłaszać się, kto woli Komnatę Tajemnic - zgłosiła się duża większość, wszyscy Gryfoni i kilkoro Ślizgonów, więc zaczęłam opowiadać legendę.
- Hm... a więc, jak zapewne wiecie, Hogwart został założony przez czwórkę potężnych czarodziejów, nazwiska Fred. - zwróciłam się do młodszego z bliźniaków.
- Rovena Ravenclaw, Helga Hufflepuff, Godryk Gryffindor - wskazał na swój krawat w szkartłacie i złocie - i Salazar Slytherin.
- Okej, 5 punktów dla Gryfindoru. Tak... Ravenclaw, Hufflepuff, Gryffindor i Slytherin. Czterech założycieli, cztery domy i cztery odmienne poglądy. Hufflepuff jakie wartości wyznawała...? Tak, panno Spinnet?
- Pracowitych i uczynnych.
- Dokładnie, no bo niby jaka inna jestem? - rzekłam ze śmiechem czym rozbawiłam większość Gryfonów i ani jednego Ślizgona. - Ravenclaw, panie Flint? - popatrzył na mnie nie wiedząc co mówię, więc zapytałam innego Ślizgona, który odpowiedział na moje pytanie.
- Gryffindor? - poprawna odpowiedź Lee Jordana i na koniec równie poprawna, choć trochę chamska odpowiedź Warringtona.
- A Slytherin domagał się większej selekcji uczniów, nie chciał, żeby przyjmowano mugolaków w mury tej szkoły - jakiś uczeń, na 100% ze Slytherinu odpowiedział "i dobrze" - jednak Godryk i Rovena popierali bardziej twierdzenie Helgi, że każdy, kto ma dar, powinien zwiększać wiedzę magiczną i potrafić ją kontrolować. Salazar nie mogąc się pogodzić z takim stanem rzeczy opuścił zamek, jednak zanim to się stało, strasznie zły na dawnych przyjaciół, zbudował w zamku komnatę, w której umieścił potwora. Zamek nie raz przeszukiwano, ale nic nie znaleziono.
- Wierzy pani w to? - zapytał Fred Weasley. Westchnęłam i wzruszyłam ramionami.
- W każdej legendzie jest ziarno prawdy. Ostatnim razem, kiedy potwór został wypuszczony przez dziedzica Slytherina zginęła jedna osoba. Dziewczyna z Ravenclawu, mugolaczka. Było to dwa pokolenia temu.
- Kto to dziedzic Slytherina? - zwykle milczący Pucey zapytał.
- Osoba spokrewniona z nim. Mająca chociaż kilka kropel jego krwi w swoich żyłach.
Zabiły dzwony zwiastujące koniec lekcji.
- Weasley, do mnie.
Zostaliśmy w trójkę sami w klasie.
- Coś się stało, pani profesor? - zapytał niewinnie Fred.
- Tak jakby, Fred.
- Pani nas odróżnia czy strzeliła? - zapytał drugi bliźniak.
- Odróżniam, ale to temat na inną okazję. Trochę za mocno potraktowaliście profesora Lockharta, chłopcy.
- A skąd podejrzenie, że to my? -spojrzałam na nich z politowaniem. Nadal się do mnie szczerzyli.
- Eh, chłopcy, powinnam dać wam szlaban, wiecie? - spojrzeli na mnie z jeszcze większymi uśmiechami, bo doskonale wiedzieli co to oznacza. Podeszłam do biurka i wyjęłam dwie fiolki z kolorowymi płynami i im podałam.
- Ten fioletowy to barwiący włosy, bo tamten zużyliście pewnie na tym Narcyzie, a drugi to pieprzowy, tylko tak mocny, że aż z uszu dymi. Zmykać i mówić że dostaliście reprymendę. Sio!
***

Naiwna // Remus LupinWhere stories live. Discover now