Rozdział szósty

50K 2K 777
                                    

Blaise

- Colin! Tata chce się z tobą pobawić! - zawołała Rachel, po przekroczeniu progu drzwi. Poczułem przyjemne ciepło w środku, przy słowie "tata". Niepewnie się uśmiechnąłem, poprawiając trzymaną przeze mnie wyścigówkę.

- Ale ja nie chcę se bawić z tatą! Tata jest be! - odkrzyknął, z wnętrza jakiegoś pokoju. Momentalnie mina mi zmarkotniała, a ręce pokrył nieprzyjemny pot.

Rachel spojrzała na mnie przepraszająco, a następnie szybkim krokiem poszła w kierunku, jak mniemam, pokoju Colina. Przystąpiłem z nogi na nogę, nie wiedząc co zrobić.

Po chwili dało się słyszeć niewyraźne słowa jak i szmery, dobiegające z któregoś z pokoju. Mieszkanie było stosunkowo duże, jednak, cóż... To mieszkanie, więc miało ograniczoną ilość pokoju. Wszystko niosło się echem, przekształcając i zmieniając słowa.

- Nie! To...pan Blaise nie... powiedziałaś, że nas nie zostawił, a on powiedział.... Mamo, proszę! - Urywki rozmowy docierały do moich uszu. Błagający ton głosu Colin'a rozdzierał moje serce, czyniąc je malutkimi, nie nie wartymi cząsteczkami.

Jednym słowem, czułem się jak gówno.

- Colin, Blaise tu przyjechał i chociaż spróbuj z nim porozmawiać. Przecież mówiłam ci, że tata cię kocha. - powiedziała głośniej Rachel, przez co zrozumiałem całe jej zdanie.

Uśmiechnąłem się szeroko, słysząc jak mówi, że tata, czyli ja, go kocha, pomimo, że... Uśmiech momentalnie spełzł mi z twarzy, uświadamiając sobie w jakiej sytuacji znajdowała się brunetka.

Cholera, ale ze mnie kutas.

- Dobla, jeju no. - Dobiegł mnie marudny głos Colin'a, a po chwili zza ściany wyłonił się on sam wraz z miłością mojego życia, trzymającą go za rękę.

Japierdole, ale mógłbym tak wracać codziennie po pracy, widząc ich roześmiane twarze. Może już dzisiaj, oczekiwalibyśmy drugiego dziecka. - rozmarzyłem się, zapominając o Bożym świecie.

Otrząsnąłem się z letargu, czując jak coś uporczywie ciągnie mnie za materiał spodenek. Spojrzałem w dół, a dostrzegając ciemną czuprynę włosów, na mojej twarzy pozostał czuły uśmiech. Pogłaskałem go po głowie, tym samym czohrajac mu włosy, na co oburzony trzylatek, posłał mi zbulwersowane spojrzenie. Cicho się zaśmiałem, a następnie błyskawicznie porwałem w ramiona chłopca, okręcając nas wokół mojej osi.

To było takie, kurwa, wspaniałe.

- To co pobawisz się ze mną? - zapytałem, lekko przekrzywiając głowę na bok i uśmiechając się delikatnie do syna.

Mojego, kurwa.

- Nio, mogę - odparł, nieśmiałe odwzajemniając gest. Odłożyłem go na podłogę, na co Colin momentalnie zareagował. Mocno szarpnął moją rękę, przez co gwałtownie poleciałem do przodu, nie przygotowując się na taki gest, jak i na takie pokłady siły w małym chłopcu. Złapałem równowagę, o mało nie potykając się o  leżącą na ziemi zabawkę. Poprawiłem prezent na rękach, przypominając sobie o nim.

Po kilku sekund weszliśmy do niewielkiego pokoju. Ściany były koloru szaro-błekitnego, a łóżko stojące w rogu, miało białą obudowę z barwną pościelą w Zygzaka McQuenna. Uśmiechnąłem się pod nosem widząc ją, wiedząc już również, że trafiłem z upominkiem.

- Proszę, Colin, to dla ciebie - powiadomiłem syna, siadając na niebieskim krzesełku w rogu pokoiku. Podałem brunetowi pudełko, siedząc jak na szpilkach z dwóch powodów. Po pierwsze, miałem nadzieję, że sterowane autko McQueena się spodoba, a po drugie, te krzesło było w chuj małe i bałem się, że jeśli się poruszę, złamie się pod moim ciężarem, który przyznajmy, nie był mały.

- Dziękuję! - Po chwili, po pokoju rozniósł się dziecięcy, radosny pisk. Uradowany Colin, rzucił się mi na szyję, przytulając za wszydtkie czasy. W zasadzie... Był to nasz pierwszy przytulas. Mocno objąłem syna, przyciskając go do swojej szerokiej, jak i umięśnionej, piersi. - Bardzo ci dziękuję, tato. - wymruczał cicho w moją piersi, ufnie się we mnie wtulając. Poczułem pieczenie pod zamkniętymi powiekami, które zamknąłem w momencie, wypowiedzenia przez niego tego magicznego słowa. "Tato".

- Nie ma za co, synku. Nie ma za co. - wyszeptałem, puszczając go, kiedy poczułam jak mały zaczyna się delikatnie wyrywać. Chłopczyk spojrzał ostatni raz na nową zabawkę, a następnie pociągnął mnie za skrawek koszulki, sprawiając, że wstałem otępiały z krzesełka.

- Pobawisz się że mną autami? - zaproponował Colin, na co szeroko się uśmiechnąłem, szybko kiwając głową.

***

- Mmm - mruknalem, połykając kęs tortilli. - To jest pyszne - powiedziałem z pełną buzią, lekko plując na wszystkie strony.

- Mama siupel gotuje, wiem - zgodził się ze mną Colin, oblizując swoje, brudne od sosu, usta. Uśmiechnąłem się do niego, wgryzając się we włoskim przysmak.

To było jak niebo w gębie.

- Dajcie spokój, chłopaki - zaoponowała Rachel, wyłaniając się z kuchni wraz z talerzem pełnym tortilli. - Kto jeszcze chce? - zapytała, podchodząc do stołu i stawiając na nim jedzenie. Ona sama odsunęła sobie krzesło i usiadła na przeciwko mnie, przyciągając do siebie pusty talerz.

- Ja, mami! Ja chcę jeście! - pisnął szczęśliwy chłopczyk, grzecznie siadając na swoim krześle i z rozmarzoną miną, oczekując swojej porcji.

- Ja też mogę - mruknąłem nieśmiało, zjadając, już drugą, tortille. Kobieta miło się uśmiechnęła, podając mi jedzenie, na co niepewnie odwzjaemniłem jej gest.

I kurwa, chciałem aby było tak zawsze.

----

Trochę krótszy dziś.

Przepraszam, że tak długo mnie nie było, ale jakoś nie miałam czasu.

135 gwiazdek = nowy rozdział.

Gwiazdkujcie, komentujcie!

Mam nadzieję, że ktoś nie śpi...

Wasza
Princess_of_asshole

Mom, do you love daddy?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz