fall •markson•

276 35 10
                                    

Hello, ktoś tęsknił? Nie składam wam żadnych fikowych obietnic, bo słabo mi wychodzi dotrzymywanie ich. :c Zamiast tego, enjoy po prostu marksona w jesiennym vibe. 🍂
~

Jackson spojrzał ponuro w stronę okna i wichury, która aktualnie za nim szalała, szarpiąc drzewami jak kapryśne dziecko zabawką, która mu się znudziła. Żółte, pomarańczowe i brązowe liście fruwały po całej ulicy, obijając się o ludzi, którzy opatuleni w płaszcze i szaliki spieszyli, żeby jak najszybciej schronić się przed zimnem. Nikt nie spodziewał się, że nagle pogoda aż tak się pogorszy, przecież jeszcze godzinę temu było ciepło, a promienie słońca przyjemnie grzały. Jackson pomyślał, że zjawiska atmosferyczne pewnie dopasowują się do jego życia, w którym przed chwilą rozszalała się podobna zawierucha. Schował twarz w dłonie, przecierając zmęczone oczy, jakby chciał jakimś cudem pozbyć się przez to piekącego uczucia, zwiastującego nadchodzące łzy.

Gdyby nie jego cholerny pracoholizm, gdyby nie kolejna nieprzespana noc, podczas której praca była dla niego ważniejsza, gdyby nie te parę słów za dużo. Gdyby tylko zrezygnował i przyznał Markowi racje, to może chłopak wciąż by tu był, a nie wypadł z mieszkania, zraniony i roztrzęsiony, w dodatku tylko w cienkiej bluzie. Gdyby tylko go przeprosił... Jackson prawie uderzył głową w szybę z frustracji, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Takie „gdybanie" nic mu nie da. Nie sprowadzi Marka magicznie z powrotem. Westchnął ciężko i delikatnie oparł czoło o framugę okna. Na parapecie siedziały dwa pluszowe misie i patrzyły na niego oskarżycielsko.

— Co niby mam według was zrobić? — spytał pluszaków, zanim uświadomił sobie bezcelowość tej czynności. Przecież i tak nie uzyska odpowiedzi.

Zamknął oczy i po raz kolejny zobaczył w głowie scenę sprzed chwili. Skrzywił się, słysząc swoje własne słowa, i poczuł się jak najgorsza osoba na świecie, kiedy przypomniał sobie wyraz twarzy chłopaka. W porównaniu do tego, to, co on sam usłyszał, blakło, zwłaszcza że Jackson miał świadomość, iż tak naprawdę jego chłopak nie miał na myśli tego, co powiedział w złości. Przygryzł koniuszek kciuka, znowu rozważając wszystkie opcje, co powinien teraz zrobić. Z jednej strony chciał dać Markowi czas w samotności, którego wiedział, że ten czasami potrzebuje, zwłaszcza w takich sytuacjach, ale z drugiej...

Spojrzał znowu za okno. Wiedział, że minie dużo czasu, zanim chłopak sam z siebie wróci, znał go też na tyle dobrze, żeby zdawać sobie sprawę z tego, że na pewno nie poszedł do żadnego ze swoich znajomych, ani nigdzie gdzie jest ciepło. Deszcz, który zaczął padać, pomógł Jacksonowi podjąć ostateczną decyzję, przez którą już po kilku minutach wychodził z mieszkania z dodatkową kurtką i parasolem.

Szybkim krokiem przemierzał ulice miasta, wiedząc dokładnie, gdzie musi iść, żeby znaleźć chłopaka. Po kilkunastu minutach marszu dotarł do skateparku świecącego aktualnie pustkami oprócz jednej osoby, która siedziała skulona na ławce obok rampy. Jacksonowi prawie serce wyskoczyło przez gardło, kiedy zobaczył, że Mark jest cały przemarznięty. Podbiegł do niego, co prawie zakończył bliskim spotkaniem z ziemią, bo niby deszcz tylko kropił, ale i tak zdążyło się już zrobić całkiem ślisko.

— Mark — powiedział na tyle głośno, żeby można go było usłyszeć przez wiatr i odgłosy miasta.

Chłopak od razu podniósł głowę i chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie zamknął usta, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Poprawił kaptur naciągnięty na głowę, pociągnął nosem i spojrzał gdzieś w bok — nawyk, którego nie mógł się pozbyć, a który upodabniał go do obrażonego dziecka.

— Mark, przepraszam. Jestem debilem, ale nie chcę, żebyś przez to był chory. Błagam — powiedział wręcz drżącym z emocji i zimna głosem Jackson i wyciągnął w jego stronę rękę z kurtką. Starszego w tym też momencie przeszedł dreszcz, więc schował na chwilę dumę do kieszeni i wziął podawany mu materiał, od razu go na siebie ubierając. Jackson poczuł ulgę i parasol również przysunął bliżej ręki Marka.

— To też — powiedział, zauważając, że Mark nie reaguje, znowu uciekając spojrzeniem. Jackson westchnął i spuścił głowę w dół. — Naprawdę przepraszam... Nie miałem tego na myśli, tylko wszystko się tak nałożyło na siebie i... — zabrakło mu słów, więc po prostu jeszcze raz przeprosił. Stał tak jeszcze chwilę, trzymając parasol nad Markiem zamiast sobą, aż w końcu oparł jego rączkę na ramieniu chłopaka i szybko się cofnął, żeby ten musiał w końcu chwycić ów przedmiot. Mark spojrzał na niego zaskoczony, ale plan podziałał, bo aktualnie sam trzymał żółtą parasolkę.

Jackson odwrócił się i zaczął iść z powrotem do mieszkania, krokiem dużo wolniejszym niż w tamtą stronę. Miał wrażenie, jakby każda jego kończyna nagle ważyła o sto kilogramów więcej i tylko przyciągała go bardziej do ziemi, spowalniając. Patrzył tępo w liście, które miały nieszczęście spaść na chodnik i były zadeptywane przez pieszych, w tym też przez niego samego. Wsunął ręce do kieszeni i znowu poczuł to samo pieczenie oczu co wcześniej. Naprawdę był do niczego.

Zatrzymał się na czerwonym świetle i wtedy nagle poczuł, jak czyjaś ręka wślizguje się pod jego ramię, i w tym samym momencie deszcz przestał na niego padać. Spojrzał w górę i najpierw zobaczył żółty parasol, z którym sam wychodził dzisiaj z domu, a potem Marka, który go trzymał. Jackson chciał coś powiedzieć, ale starszy go wyprzedził.

— Ja też przepraszam — powiedział po prostu i to w zupełności wystarczyło. Młodszy poczuł, jak łzy, które tak długo powstrzymywał przed wypłynięciem, w końcu znalazły drogę na zewnątrz. Praktycznie zmiażdżył Marka w uścisku, przez co ten prawie upuścił parasolkę i cicho parsknął.

— Nigdy więcej tak nie rób, błagam — wymamrotał Jackson, nawet nie myśląc o tym, żeby go puścić. — Jak będziesz chciał być sam, to po prostu wyrzuć mnie z mieszkania.

Mark lekko się uśmiechnął.

— Wolałbym nie. — Wolną ręką odwzajemnił uścisk. — Idziemy do domu?

Jackson pokiwał głową i spojrzał mu w oczy.

— Kocham cię najmocniej na świecie, wiesz? Nie wiem, co bym zrobił, gdyby przeze mnie coś ci się stało — powiedział. Mark przysunął się i lekko go pocałował.

— Ja ciebie też.

Kiedy się odsunęli i już chcieli przejść przez pasy, starszy przeklął. Światło znowu zdążyło zmienić się na czerwone. Jackson parsknął i cmoknął go w polik na pocieszenie, a Mark nie mógł zaprzeczyć, że trochę to podziałało.

one shots [GOT7, BAP, Day6 & more]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz