Prolog

200 27 43
                                    

Niski chłopiek z zaciekawieniem przyglądał się babci. Stała ona w niewielkiej, błękitnej kuchni, przygotowując różne smakołyki dla swojego wnuczka. Mały Filip kochał maliny i wszystko, co z nimi związane. Kiedy tylko próbował tego smacznego owocu, jego serce biło tysiąc razy mocniej. Doskonale wiedziała o tym jego rodzina, więc w urodziny, które obchodził piątego maja, zamiast tortu na stole pojawiała się przepyszna tarta malinowa.

— Babciu? Dlaczego tata nie lubi malin? — zapytał Filip, przyglądając się kobiecie.  — One są przecież przepyszne!

— Są różne powody, słoneczko - odparła cicho kobieta, smarując formę na tartę masłem. — Akurat twój tata jest uczulony.

— Uczulony? A co to znaczy? — zainteresował się, łapiąc się spódnicy starszej pani. Był za niski, żeby dosięgnąć do blatu i podkraść troszkę owoców. — To... Dlatego wychodzą mu na buzi takie śmieszne kropki?

— Dokładnie tak. Tylko nie mów tacie, że ci wspominałam, łakomczuchu! Doskonale wiesz, że on nie lubi, kiedy śmiejesz się z jego przypadłości.

— Ale babciu... — jęknął młody Malinowski, starając się brzmieć poważnie. — Przecież to nie była moja wina! Ten mazak sam mu połączył te kropeczki! Wyszedł wtedy taki ładny obrazek!

Siedemdziesięciolatka zaśmiała się, głaszcząc wnuczka po czarnych włosach. Chłopczyk miał dopiero sześć lat, ale pomysłów co niemiara. Bardzo go kochała pomimo tego, że szczerze bała się, iż syn otrzymał charakter po ojcu.

Rodzicielka Filipa zmarła przy porodzie. Powikłania okazały się tragiczne w skutkach i zabrały cudowną kobietę z tej planety. Była bardzo urodziwa i przesympatyczna. Syn odziedziczył po niej czarny jak noc kolor włosów oraz przepiękny uśmiech. Pracowała jako pielęgniarka w pobliskim szpitalu dziecięcym, gdzie zajmowała się młodymi ludźmi, których tak bardzo uwielbiała.

Ojciec chłopca był jej całkowitym przeciwieństwem. Wysoki blondyn o fiołkowych oczach, które z kolei otrzymał od niego sześciolatek, dobrze zbudowany i przystojny, ale pozbawiony najważniejszych wartości w życiu. Był on bankierem i zagorzałym pedantem w jednym. Do dzisiaj nie wiadomo jakim cudem ta para się poznała. Alicja i Piotr Malinowscy byli małżeństwem przez jedenaście lat aż do piątego maja dwutysięcznego roku.

Młodzieniec mieszka u babci, która dołożyła wszelkich starań, aby niczego mu nie brakowało. W brutalnej i prawdziwej rzeczywistości kobieta bardzo wstydziła się za syna. Nie potrafił on wychować własnego potomka. Pił i starał się zapomnieć o wcześniejszych wydarzeniach, sprowadzając kochanki.
Jednak jego alkoholizm pewnego roku sięgnął zenitu i Maria nie wytrzymała, zabrała wnuczka. Zdecydowała się przeprowadzić dla dobra dziecka i zatrzeć wspomnienia o nieciekawym dzieciństwie malca.

— A może teraz pójdziesz pozbierać malin, Filipku? — zaproponowała, głaszcząc go po głowie. Jego włosy były delikatnie poskręcane, prawie jak u owieczki. — Tylko żadnego podjadania przed obiadem! Zrobiłam kurczaka.

— Oczywiście babciu! Dziękuję!

Chłopczyk zaangażował się bardzo w wydane przez opiekunkę polecenie. Uwielbiał pracę w ogrodzie. Uklękł przy krzaczku ulubionych owoców i delikatnie zerwał kilka, uważając, aby nie pobrudzić rąk.

— Pyszne! — zawołał cicho, oczywiście sam do siebie, wpakowując do buzi kilka owoców.

Niestety pech chciał, aby jedna malina się zagubiła. Wylądowała ona na białej koszulce chłopca, która od razu straciła swój odcień. Szkarłat opanował materiał, a zapach owocu dotarł do nozdrzy chłopaka.

Kolor ten był mu doskonale znajomy. W dorosłym życiu nie raz jeszcze doświadczy tego odcienia.

Sok, maliny,
Krew, maliny...

Poᥣoᥕᥲᥒιᥱ ᥒᥲ MᥲᥣιᥒყDonde viven las historias. Descúbrelo ahora