Gdy śmierć wyciąga dłoń

36 9 9
                                    

Było cholernie zimno. Policzek Filipa niemal przymarzł do wilgotnej szyby. Chłopak cicho jęknął, ponosząc głowę. Bolał go kark.

- Daleko jeszcze? – zapytał, obserwując kierowcę.

Henryk spojrzał na niego w lusterku i pokręcił głową z uśmiechem. Starszy mężczyzna miał czerwony nos, który regularnie przecierał chusteczką.

- Jeszcze dobra godzina, młody – mruknął, skręcając między drzewami. Brodzili w śniegu. – Sprawdzisz, czy Mateusz nie ma gorączki?

Malinowski pokiwał głową, przykładając swoje czoło do czoła towarzysza. Poczuł wyraźne ciepło. Westchnął przeciągle, bo stan blondyna był gorszy z minuty na minutę. Odkąd jadą, chłopak nieustannie śpi.

- Powinniśmy się zatrzymać. Gorączka nie spada, a taka jazda może przynieść odwrotny skutek... Nie znasz jakiegoś lekarza w okolicy?

- Oj, Filipie. Nie takie rzeczy już robiliśmy – zaśmiał się Henryk. – Mateusz przeszedł naprawdę wiele. Kiedyś nawet spadł z drzewa do lodowatego jeziora. Wiesia nie chciała go wypuścić z łóżka. Leżał w nim kilka tygodni!

- Ach, pani Wiesia... Pakowała nam sporo lekarstw... Ale czekaj, gdzie one...

Młodzieniec zamrugał, szukając czerwonego kufra. Służył im za wielką apteczkę, w środku był niemal cały szpitalny asortyment. Chłopak otworzył go z nadzieją, że znajdzie tam coś skutecznego. W środku jednak nie było kompletnie nic. Widniała tam tylko mała karteczka i czarny przedmiot.

- Co jest, do cholery... - wymamrotał jakby sam do siebie, podnosząc wiadomość.

"Słowo nie jest odpowiedzią".

Obejrzał biały papier dokładnie z każdej strony, ale nie było tam nic innego. Czy ktoś kolejny raz w tym szalonym tygodniu raczył z niego kpić? Teraz na usta sunęło mu się wiele, może niezbyt grzecznych epitetów. Oblizał spierzchnięte wargi, podnosząc pakunek. Jednak to, co znalazł w środku, sprawiło, że zakrztusił się śliną. Zaczął kaszleć.

- N-Nie, nie! Wszystko w porządku... - uprzedził pytania współtowarzysza i przetarł załzawione oczy.

W środku znajdował się czarny pistolet i kolejne małe pudełeczko.

Jeden nabój.
Jeden strzał.
Jedna śmierć.

- Ten dzień nie może być chyba dziwniejszy – wymamrotał, zapominając niemal o spotkaniu z „wujkiem Dimitrim".

- Młody, nie mów "hop" zanim nie podskoczysz – skomentował Henryk, pokazując palcem na znak ustawiony po środku niczego.

Witamy w Labiryncie.

- Co to jest?

- Miejsce, do którego jedziemy od kilku godzin. Mieszka tutaj mój stary znajomy. Kiedyś nastawił mi nogę, dlatego pomyślałem, że będzie w stanie pomóc Mateuszowi. Nie mam pojęcia, jak sprawa się potoczy, ale zawsze warto spróbować, prawda? Najwyżej przekonam go, że to mu się opłaci. Zawsze lubił dostawać coś w zamian.

- Skoro tak twierdzisz... - westchnął, widząc, jak Henryk wyjmuje ze schowka szklaną kulę. – Po co to?

- Każdy ma jakieś hobby. Dimitri ma nietypowe, ale Stefan... Stefan zbiera szklane kule. Nie brzmi to zbyt poważnie, ale ostatnio ze znaczków przerzucił się właśnie na to. Kiedyś dzieciaki z mojej okolicy opowiadały sobie historie, że ojciec Króla, bo tak ma na nazwisko, zamykał tych, których piłki wpadły na jego teren w piwnicy... Ach, wspomnienia... Stefek raz mnie tam zabrał, miałem chyba jedenaście lat, ale do tej pory pamiętam tą ilość piłek.

Poᥣoᥕᥲᥒιᥱ ᥒᥲ MᥲᥣιᥒყTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang