Wybacz...

39 1 0
                                    

Asgore nie bez obaw zostawił Toriel samą w jego mieszkaniu. Martwił się, że żona odejdzie podczas jego nieobecności i tym samym pozbawi go najmniejszej szansy na rozmowę. Musiał jednak zrobić jakieś zakupy z powodu mizernego wyposażenia swojej lodówki. Pragnął przygotować królowej najlepsze śniadanie, jakie potrafił zrobić. Ulubione przysmaki potworów można było zdobyć w sklepie Sansa, który na szczęście nie znajdował się daleko. Król z pośpiechem wszedł do małego budynku obok domu szkieletów. Starszy z nich natychmiast przywitał swojego klienta.

– Huhuh, żyjesz, wasza wysokość? –zapytał, uśmiechając się dwuznacznie.

– Tak, w porządku... – Asgore spojrzał na niego z nutą surowości w oczach – Co zrobiłeś wczoraj mojej żonie? – zapytał po chwili.

– Uuu, żonie... Czyżby sprawy potoczyły się inaczej niż zamierzała? – chichotał szkielet.

– Sans. Przestań. – odpowiedział lekko zdenerwowany król – A... Co zamierzała? – dodał.

– Obawiałem się, że zrobi ci krzywdę. Wybiegła z domu bardzo wkurzona... Prawie mnie spaliła. – tłumaczył ze swoim permanentnym uśmiechem – Ale widzę, że przeżyłeś i masz się całkiem dobrze. Wyglądasz jednak, jak gdybyś się gdzieś spieszył... – stwierdził, dumając.

– Spieszę się do domu, bo Toriel... – zaczął, ale ciekawski szkielet przerwał mu natychmiast.

– Wciąż u ciebie jest? No nieźle... Powinieneś mi podziękować. – mrugnął do króla.

– Może i powinienem, ale wolałby, żeby świadomie mnie odwiedziła i naprawdę z własnej woli, a nie prowadzona jakimś ludzkim trucicielem umysłu. – westchnął Asgore.

– A wiesz, że po tym trucicielu umysłu wychodzą na wierzch wszystkie myśli i... pragnienia? – tłumaczył Sans, brzmiąc jak zwykle niepoważnie.

– Sans, nie mam czasu na takie rozmowy. Chcę zrobić jej śniadanie i ciepłą herbatę, zanim się obudzi. – stanowczo powiedział król.

– Teraz uważaj... Życzę ci szczęścia... Ale skoro została na tak długo, to może i dzisiaj nie będzie katastro... yyy... To znaczy... – zakłopotał się szkielet.

– Wiem, co masz na myśli. I ja się boję. Boję się bardziej niż przed jakąkolwiek walką w moim życiu... – westchnął Asgore. Sans nie mógł powstrzymać śmiechu.

– W sumie to ci się nie dziwię, wasza wysokość – mówił, chichocząc – Wszyscy wiemy, jaka jest Tori, kiedy się zdenerwuje. A może wypadałoby ją tak codziennie odurzać tym czymś, co ty na to, hmm? – zażartował szkielet

– Bardzo śmieszne. Nawet nie próbuj więcej eksperymentować na mojej żonie, bo... – zniecierpliwił się król, zaciskając pięść.

– Ejejej, spokojnie, tylko żartowałem jak zawsze. Nie bierz wszystkiego na poważnie, ze mną to tak nie działa. – uśmiechnął się przepraszająco.

– Ahh, Sans. To ja przepraszam. Tego jest zbyt wiele, ja nie rozumiem... – westchnął zrezygnowany król.

– To ciekawe, bo wczoraj Toriel mówiła to samo. Ale wiesz? Ona za tobą bardzo tęskni. I pewnie mnie zabije, jeśli się dowie, że to powiedziałem. Niezły kościo–trup ze mnie... – jak zwykle usiłował zażartować szkielet. Asgore pomimo bólu w oczach uśmiechnął się do niego.

– Dziękuję, Sans... – powiedział wzruszony.

– No, tylko bez takich emocji, bierz te rzeczy i nie otruj jej przypadkiem. – mrugnął Sans. Król, wziąwszy zakupy, skierował się w stronę drzwi.

WyzwoleniWhere stories live. Discover now