Wszystko będzie dobrze...

29 2 0
                                    

Przez kolejne dni życie na powierzchni toczyło się bez większych zmian. Koło szkoły pojawiło się więcej obiecanych głów Papyrusa i rozpoczęto pracę nad fontanną Mettatona, który stawał się nieznośny. Toriel, na początku przeciwna tym dziecinnym zachciankom potworów, widząc jednak ich ekscytację i zaangażowanie przyjaciół, zgodziła się na wszystko, śmiejąc się z nich w duchu. Dzieci również były zachwycone nowym otoczeniem, a to cieszyło królową podwójnie.

Frisk codziennie po szkole biegała do domu Asgore'a, by zobaczyć, czy jej kwiatek już zakwitnął. Król zaproponował jej przesadzenie roślinki do doniczki, dziewczynka jednak odmówiła, tłumacząc, że wolałaby, by jej roślinka miała towarzystwo w postaci innych kwiatów. Poza tym dzięki takiemu rozwiązaniu miała pretekst do częstszych odwiedzin taty, który również był wniebowzięty, mając codziennie przy sobie swoje dziecko. Toriel nie mogła jej tego zabronić, widziała, że Frisk jest zawsze uśmiechnięta po wizycie u króla. Asgore też był szczęśliwy. W pewnym sensie. Jednak nie odwiedzał już więcej córki w jej domu, starał się unikać spotkań z żoną, jak tylko mógł. Przynosiły mu jedynie ból i poczucie winy, na dodatek jej również nie służyły. Już sam widok Toriel w szkole napełniał go żalem i kiedy nieraz ich spojrzenia się spotykały, szybko spuszczał wzrok, usiłując niczego nie poczuć. Mimo wszystko jednak czuł. Czuł rozpierającą go miłość do niej, która paliła jego wnętrze nieustannie. Był pod tym względem bezsilny. Toriel jednak stała się dla niego całkowicie oziębła, a ich rozmowy ograniczały się do „dzień dobry" i „do widzenia". Król powoli pogodził się z jej brakiem uczuć do niego, miał jednak wrażenie, że ból związany z utratą żony będzie towarzyszył mu już zawsze, podobnie jak ten mocniejszy, związany ze stratą synka. Teraz tylko Frisk trzymała starego króla przy życiu, będąc jedynym światłem w ponurej codzienności.

Pewnego ranka w dniu wolnym od pracy do domu Asgore'a zawitała podekscytowana Undyne, prosząc go o najpiękniejsze kwiaty dla Alphys z okazji ich rocznicy poznania się. Była tak szczęśliwa i uśmiechnięta, całkowicie kontrastując ze spokojnym i przygaszonym królem. Asgore zaraz zabrał się do przygotowania dla niej ślicznego bukietu, który po chwili wyglądał naprawdę imponująco.

– Wow! W życiu nie zrobiłabym czegoś podobnego, w ogóle się nie znam na takich rzeczach. Alphys będzie zachwycona, zasługuje na wszystkie piękne rzeczy, a to bez wątpienia jest jedna z najpiękniejszych! – mówiła z ekscytacją, zaciskając radośnie pięści i prawie podskakując.

Król uśmiechnął się do niej, milcząc. Undyne po chwili zmarszczyła brew, spoglądając na niego.

– O co chodzi? – zapytała.

– O nic nowego, Undyne. Bardzo się cieszę, że jesteś szczęśliwa. – odpowiedział wymijająco. – Ale ty chyba nie, co? No dalej, wyrzuć to z siebie, nie zgrywaj twardziela, mięczaku... – powiedziała czule, dotykając jego ramienia.

Asgore usiadł bezradnie na krześle, ukrywając twarz w dłoniach i głośno wzdychając. Undyne przysunęła drugie krzesło i usiadła obok niego.

– No już... – zwróciła się do niego wyjątkowo łagodnie jak do dziecka.

Król po chwili zaczął mówić.

– Bo wszyscy są szczęśliwi... A co... A co ze mną? Czy ja już na nic nie zasługuję? Czy to co zrobiłem, naprawdę do końca życia mnie wyklucza? – pytał, tłumiąc łzy.

– Z czego cię niby ma wykluczyć, królu? Przecież my cię uwielbiamy. – pocieszała go Undyne.

– Ale ja wciąż czuję się jak naznaczony, jak gdybym miał na twarzy wypisane „morderca"... – żalił się.

– Wszyscy powinniśmy mieć to wypisane na twarzy... – westchnęła strażniczka.

– Tylko nie Tori... – wymamrotał Asgore.

WyzwoleniWhere stories live. Discover now