Rozdział 7

114 11 5
                                    

Czułem się jak jakiś pedofil, który szuka sobie ofiary na placu zabawa. Połowicznie to się zgadzała, a właściwie to w dwóch trzecich, bo szukałem ofiary i to na placu zabaw, tyle że nie byłem pedofilem, a mordercą. Oczywiście na mój widok połowa dzieciaków dostała szału i z radością oglądała moje sztuczki, przyjmowała cukierki i baloniki. Niektóre, nieco wystraszone, uciekły do swoich rodziców, ale większość szybko jednak do mnie podeszła, zachęcona przez rodziców, zachwyconych faktem, że na placu zabaw pojawił się klown i zaczął im zabawiać dzieci. Sporo czasu spędziłem wśród tych małych, rozwrzeszczanych potworków, ale opłaciło mi się to, i to bardzo. Kiedy zrobiło się już późno, większość dzieciaków poszła z rodzicami do domu, ale dwójka jeszcze została. Już wcześniej zwróciłem na nich uwagę, bo prawie w ogóle nie odzywali się do reszty i ani razu do mnie nie podeszli, tylko przyglądali się z lekką zazdrością całej tej gromadce wokół mnie. W miarę jak mijał czas i zapadała ciemność, dzieci wracały do swoich domów, a ja je wszystkie, jak na grzecznego i przyjaznego błazna przystało, żegnałem i obiecywałem im, że jeszcze kiedyś się zobaczymy. Kiedy na placu zabaw zostaliśmy tylko we trójkę, zdecydowałem się do nich zagadać. Może i byli na początku trochę nieufni, ale szybko udało mi się zdobyć ich zaufanie paroma prezentami. Dowiedziałem się między innymi, że byli braćmi i mieli na imię Gage oraz Jim.

-Dlaczego jesteście tutaj sami? I czemu nie wracacie do domu?-spytałem. Jeden z chłopców spojrzał na nas podejrzliwie.

-Dlaczego chcesz to wiedzieć?-spytał.

-Z ciekawości-odparłem.

-Nie lubimy być w domu, bo wtedy mama na nas krzyczy i nas bije-powiedziało młodsze z dzieci.

-Gage! Nie możesz tego mówić byle komu! To znaczy...ty nie jesteś byle kim-powiedział Jim. Uśmiechnąłem się do niego na tyle przyjaźnie, na ile potrafiłem.

-Bez obaw. Ja tego nikomu nie powiem-odparłem.

-Naprawdę?

-Naprawdę.

-To dobrze. Bo my nie chcemy, żeby ktoś ważny się o tym dowiedział i nas zabrał do domu dziecka. Mama mówiła, że oni tam po prostu spalają niegrzeczne dzieci w piecach-powiedział przejęty Jim. Byłem pod wrażeniem swojej siły woli, kiedy jakimś cudem nie zaśmiałem się, słysząc te słowa.

-Rozumiem. W takim razie mam dla was propozycję. Skoro nie chcecie wracać do domu, to możecie pójść ze mną, do mojego cyrku-powiedziałem. Gage popatrzył na mnie zachwycony, tak samo zresztą Jim, ale on zdołał się jeszcze opanować.

-Ale jak to? Naprawdę? Po co?-spytał.

-Naprawdę. Możecie iść tam ze mną, bo kiedy ja będę przygotowywał swój występ na następny dzień, wy będziecie mogli zwiedzić cały cyrk, pobawić się moimi piłkami i innymi zabawkami, zobaczyć zwierzątka, nawet zjeść masę słodyczy, waty cukrowej i popcornu!-zawołałem. To ostatecznie przekonało obu chłopców, którzy bez większych przeszkód zgodzili się już ze mną pójść. Widać ich kochana mama nie przywiązała wagi do nauczenia dzieci, aby nie ufały obcym, ale tym lepiej dla mnie. Nie muszę chyba opisywać, jak to się skończyło? Ponieważ byłem bardzo niecierpliwy i miałem już pewien plan, wykończyłem dzieciaki w pierwszym zaułku, otoczonym przez stare, rozpadające się kamienice. Nim ktoś zdążył zareagować, ja dość szybko zaniosłem ciała z powrotem na plac zabaw i obiecałem sobie, że przyjdę zobaczyć minę dziecka i jego rodziców, którzy się na ten widok natkną.

~*~

Plan zupełnie się powiódł. Do południa zdążyłam pomóc w sprzątaniu, zjeść śniadania, posprzątać także po śniadaniu i nawet razem z Chrisem i Aurorą okleić łóżka każdego z nich jakimiś kolorowymi naklejkami, które wcześniej wyczarowałam. I przynajmniej dzięki temu wszystkiemu zapomniałam nawet, że chcę o czymś zapomnieć. A kiedy już sobie to przypomniałam, to pamiętałam jedynie, że mój sen był dziwny, usłyszałam w nich równie dziwne słowa, za którymi kryły się wspomnienia, które nadal powinny dalej kryć się gdzieś w zakamarkach mojego umysłu i nigdy więcej nie próbować wypływać na wierzch. Po tym wszystkim poszłam w końcu trochę porozmawiać z Alexandrem, bo rano nie mogłam go nigdzie znaleźć, nawet w bibliotece czy sali treningowej, gdzie najczęściej przesiadywał.

-A gdzie to się było z samego rana?-zapytałam, siadając obok niego na ławce na dziedzińcu. Ponieważ akurat nie otaczała go grupa innych dworzan, chcąca za wszelką cenę mu się podlizać, uznałam, że musiał ich wszystkich wcześniej odprawić. Chłopak spojrzał na mnie trochę zaskoczony, ale zaraz jego spojrzenie przybrało poważny wyraz. Westchnął, tak jak wzdycha siedemdziesięcioletni, wykończony życiem człowiek, a nie siedemnastolatek.

-Co się stało?-zapytałam natychmiast z troską. Alexander ponownie na mnie spojrzał.

-Pisałem list-odrzekł w końcu.

-List? Do kogo? Po co?-zdziwiłam się.

-Do Laury-odparła chłopak.

-Do Laury? Do tej Laury? Po co, skoro ona tutaj mieszka? Rozumiem, jak byś pisał do niej listy z wyjazdu, ale po co pisać list do dziewczyny, z samego rana, kiedy można będzie się z nią po prostu zobaczyć za godzinę czy dwie-odparłam zdezorientowana. Laura była córką jednej z dam dworu i mieszkała razem z nami w pałacu, więc miałam prawo być zaskoczona.

-Nie do tej Laury-powiedział Alexander, po czym pochylił się w moją stronę i szepnął konspiracyjnie:

-Do córki króla Juana-wyprostował się, jednocześnie obserwując moją reakcję. A ja po prostu gapiłam się na niego z szeroko otwartymi oczami.

-Mówisz poważnie?-zapytałam.

-Jak najbardziej. Tylko, gdybyś tak mogła o tym nikomu innemu nie wspominać...wiesz, tobie ufam i wiem, że jakoś to przetrawisz, ale trochę się boję, co by powiedziała matka albo co gorsza inni dworzanie. No i wiesz, to nie jest jeszcze zbyt pewne, w sensie rozumiesz, o co mi chodzi, prawda? Bo wolałbym na razie...

-Dobrze, dobrze, masz moje słowo, że nikomu nic nie zdradzę-powiedziałam. Zlitowałam się nad nim, widząc jak z chłopaka, który miał niesamowity dar do przemawiania i zawsze wiedział co i jak powiedzieć, stał się w jednej chwili takim niepewnym i chaotycznie mówiącym człowiekiem.

-Ale musisz mi powiedzieć, jak do tego wszystkiego doszło-dodałam z lekkim uśmiechem. Chłopak, jakby tylko na to czekał, zaczął mi opowiadać ich pierwsze spotkanie podczas uroczystej kolacji po ich przybyciu do Królestwa Wschodu. Ja zaś chłonęłam z zainteresowaniem każde jego słowo i cieszyłam się, że Alexander ufa mi na tyle, żeby to wszystko mi zdradzić.

Mordercza MiłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz