3.

10.1K 561 3.4K
                                    

Louis wymykał się w nocy przez następne dwa tygodnie.

Naprawdę świerzbiło go, by zapytać gdzie do cholery znika, ale nie potrafił zmusić się do rozpoczęcia tej rozmowy. Nie chciał być wścibski ani pogarszać ich całkiem dobrych stosunków, ale z drugiej strony nie mógł przestać myśleć o tych nocnych wycieczkach. To zdecydowanie nie było normalne. Raz nawet postanowił wymknąć się zaraz za nim, ale śledzenie chłopaka nie potrwało zbyt długo, bo ten po skręceniu w jedną z uliczek po prostu rozpłynął się w powietrzu. Co jedynie zaniepokoiło go jeszcze bardziej.

Tymczasem siedział na kanapie w salonie oglądając jakiś program kulinarny na który właściwie i tak nie zwracał uwagi. Zastanawiał się dlaczego tego dnia Louis nie wrócił z nim do domu. Kiedy wychodzili ze szkoły powiedział jedynie, że ma do załatwienia jakąś ważną sprawę jednak gdy próbował dowiedzieć się o co chodzi, szatyn go zbył. W porządku, może nie zbył, ale zaczął dość chaotycznie mówić o problemach z bankiem. I wcale mu nie uwierzył. Tym bardziej, że Louis w ostatnich dniach wydawał się być niespokojny. Ba, przez chwilę chciał nawet po raz kolejny go śledzić, ale potem zrezygnował, bo to oznaczałoby, że ma jakąś obsesję na jego punkcie. A wcale nie miał.

- Louis? - zawołał, słysząc odgłos zamykanych drzwi.

Nie usłyszał odpowiedzi, więc odwrócił się w tamtą stronę, a w końcu zaniepokojony ciszą, postanowił pójść sprawdzić o co chodzi.

Ujrzał chłopaka stojącego tyłem do niego przy szafce na buty.

- Lou? - zmarszczył brwi. - Wszystko w porządku?

- Tak. - odparł po dłuższej chwili, odwracając się, ale nie unosząc głowy. - Jestem trochę zmęczony, pójdę na górę. - wyminął go zwinnie, kierując się w stronę schodów, ale za nim zdążył tam dotrzeć, złapał go za łokieć, odwracając w swoją stronę.

Rozszerzył oczy w tym samym momencie w którym dostrzegł biegnącą przez jego policzek szramę. Rana wyglądała jak.. właściwie nie wiedział do czego porównać, ale była dość wąska i długa.

- Mój Boże, co Ci się stało? - wydusił, opuszkami palców muskając zaczerwieniony policzek.

- To nic. - westchnął, uciekając wzrokiem w bok.

- Jak nic? To jest.. cholera, ktoś Cię pobił? - zapytał, łapiąc go za nadgarstek i prowadząc prosto do łazienki.

- Harry to naprawdę nic takiego. - zapewnił. - Szybko się wygoi, jutro już nie będzie po tym śladu.

Prychnął pod nosem, wyjmując z szafki apteczkę i po usadzeniu go na skraju wanny, uklęknął między jego nogami.

- To nie wygląda jakby miało wygoić się w ciągu najbliższych dni. - oznajmił, psikając ranę Octeniseptem.

- Miałem gorsze rany. - poinformował. - Wszystko goi się na mnie jak na.. cóż, jak na psie. - skrzywił się.

Uniósł brwi, ale nie skomentował tego. Może i faktycznie szybko się regenerował, ale był pewny, że taka szrama nie jest w stanie zniknąć w przeciągu dwudziestu czterech godzin. To było wręcz niemożliwe.

- Co Ci się stało? - zapytał jeszcze raz, gdy tylko skończył go opatrywać. - Boli Cię coś jeszcze? - przeskanował go wzrokiem, ale nie wyglądało na to, by cokolwiek go bolało.

- Jest w porządku. - podniósł się, więc i on stanął na nogi. - Dziękuję za to. - wskazał na swój policzek, który jakimś sposobem wyglądał już dużo lepiej.

- Co.. - zmarszczył brwi, podchodząc bliżej. - To jest kurwa niemożliwe.

- Harry..

- Nie. - potrząsnął głową. - To jest.. co to ma znaczyć?

PromisesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz