12. Nocna zmiana z nieproszonymi gośćmi

1K 74 2
                                    

James pożegnał się z Lily o szesnastej. Dziewczyna patrzyła jak odchodzi zasypaną śniegiem ulicą nim zniknął za zakrętem. Wtedy poszła wziąć prysznic i przygotować się do pracy. Nie przepadała za nocnymi zmianami, ale sama się na nie zgodziła, wybierając ten zawód z pośród tak wielu. Z jej wynikami mogła pracować w ministerstwie, zostać autorem, nauczycielem a nawet pisać do gazety. Chciała jednak pomagać.

Nie było do tego lepszego miejsca niż szpital gdzie każdego dnia trafiały dziesiątki rannych czarodziei. Niektórzy zostali zaatakowani innym nie udało się zaklęcie lub źle uwarzyli eliksir, a czasami zwykły wypadek sprawiał, że potrzebowali pomocy medycznej. Na tych wszystkich nieszczęśników czekała Lily, starająca się witać wszystkich szerokim uśmiechem. Lubiła patrzeć jak ból ustępuje, a rany się goją, wtedy czuła się naprawdę potrzebna.

- I jak twój przyjaciel- Lily spojrzała na swoją przełożoną.- Pan Lupin, dobrze pamiętam?

- Zgadza się, wszystko u niego dobrze. Szybko odzyskał siły, ale on nigdy się łatwo nie poddawał. Coś się dzisiaj działo?

- Spokojnie jak zawsze przed świętami. Mam wrażenie, że ludzie nie chcą być chorzy na Boże Narodzenie i bardziej na siebie uważają. To najlepszy okres w tej pracy, sama się przekonasz- rudowłosa uśmiechnęła się, patrząc w głąb pustego korytarza.- Wczoraj urodziły się bliźnięta, a dzisiaj przyszła na świat mała dziewczynka. Wspaniały prezent dla całej rodziny.

- Z pewnością będą mieli szczęśliwe święta, chyba, że maluchy postanowią inaczej- kobieta się uśmiechnęła.- Co pani planuje?

- Mam zmianę, ale rodzina się tu pojawi. Boże Narodzenie w szpitalu potrafi być bardziej wesołe niż inni przypuszczają. Zbieramy wszystkich pacjentów w wielkiej sali na parterze i zajadamy się ciasteczkami. A ty? Masz już jakieś plany?

- Rodzice narzeczonego mnie zaprosili, więc pewnie spędzę święta z nimi i naszymi przyjaciółmi. Będzie mnóstwo jedzenia i jeszcze więcej wygłupów Huncwotów.

- Ci twoim przyjaciele to dziwne osoby, co ich tu widzę, przeczuwam zbliżającą się katastrofę- Lily zaśmiała się.

- Tacy już są, w szkole byli największa zmorą nauczycieli, ciągle pakowali się w kłopoty, ale za to wszyscy ich uwielbiali.

- Nie dziwię się, kto nie lubi się pośmiać. Pójdę zrobić obchód, a ty miej oko na windę, jak coś, wołaj.

Rudowłosa jedynie skinęła głową. Na drugie piętro, gdzie przeważnie pracowała, przywożono ciężko rannych. Jej przełożona była mistrzynią w opatrywaniu beznadziejnych przypadków. Zawsze wiedziała, co zrobić i jeśli istniał, chociaż cień szansy na przeżycie pacjenta to łapała go i ratowała nieszczęśnika. Lily cieszyła się, że może się od niej uczyć. Wiedza podręcznikowa to jedno, ale piętnastoletnie doświadczenie to coś zupełnie innego.

Niestety czasami jedyne, czego można było się nauczyć to cierpliwość i nasłuchiwanie. Lily trwała w milczeniu, przeglądając książkę o naparach leczniczych, gdy usłyszała jakiś odległy hałas. W pierwszej chwili pomyślała, że się przesłyszała, ale wtedy dźwięk się powtórzył.

Nie czekając na powrót przełożonej poszła sprawdzić, co się dzieje na pierwszym piętrze. Nikogo nie zastała przy biurku lekarza dyżurnego, co trochę ją zaniepokoiło, ktoś zawsze powinien tam być. Czując lodowaty oddech na karku ruszyła dalej i w ostatniej chwili ukryła się przed dwiema postaciami w kapturach.

- Gdzie oni je trzymają?- zapytał jeden z mężczyzn.- Mówiłeś, że znasz szpital.

- Wiem, co się znajduje, na którym piętrze, nie znam rozkładu sal.

Lily i James- poza murami HogwartuWo Geschichten leben. Entdecke jetzt