6. Sylwestrowe szaleństwo

3 0 0
                                    


To będzie najlepsza impreza w tym roku.

Tak przynajmniej mówiła Róża, która dostała aż pięć zaproszeń na sylwestra.
Ja musiałam zaprosić się sama. Miała przyjść Kinga i nasza znajoma z podstawówki, Paulina. Zamierzałyśmy wyjść na koncert zespołu kolegi Pauliny, swoje wytańczyć i zobaczyć, co przyniesie noc. Spanie i nadrabianie straconych kalorii miało odbyć się u mnie.

– Wiesz w końcu, gdzie idziesz? – zapytałam, kiedy Róża już szykowała sobie kreację na następny dzień.
– Los zadecyduje – odpowiedziała beztrosko. – A ty masz już strój, czy trzeba ci coś pożyczyć, żebyś to znowu zwróciła w kawałkach?
Nigdy mi nie wybaczy tej różowej sukienki.

Tego dnia czułam się beznadziejnie. Do południa. Potem poczułam się jeszcze gorzej. Brzuch mnie bolał tak, że jedyną pozycją, którą mogłam przyjąć i nie jęczeć, była embrionalna.
– Co ci się stało? – zapytała mama, widząc mnie skuloną na jej biurku.
Oczywiście nie zdziwiło jej to, że rozłożyłam się na jej meblu, bo nie w takich miejscach już drzemałam. Ale tym razem podśpiewywałam babcinym głosem piosenkę z Pięknej i Bestii. To zawsze łagodziło ból.
– Krwawa Mary – wymamrotałam.
– Okres?
– Przecież mówię.

Mama przykryła mnie kocem i poszła przygotowywać razem z tatą jedzenie na przyjęcie
u znajomej. Jak zwykle, kiedy razem przebywają w kuchni, wybuchła wielka kłótnia. „Przestań dawać tyle tłuszczu, już i tak jesteś gruby!", „nie wszyscy tak jak ty lubią jeść wióry", „jak wrzucisz mi tu boczek to się wyprowadzę!", „schowałaś moją sałatkę?!".

Jakimś cudem zwlekłam się z biurka, żeby zacząć się przygotowywać. Leki potrafiły złagodzić skurcze, ale nie naprawiły niemrawego umysłu.
– Róża, ty się nie pięknisz? – zapytałam, widząc siostrę w dresie i niechlujnie związanych włosach.
Zwykle niechlujność w jej wydaniu była zamierzona i pieczołowicie przygotowywana według inspiracyjnego zdjęcia z Instagrama, ale tym razem Różę opuściły siły witalne nastolatki chcącej zaimponować otoczeniu.
– Nigdzie nie idę – mruknęła. – Przyszła Dama w Czerwieni. Zjem coś i pójdę spać.

Nasze mieszkanie ma być także początkiem zabawy. Tutaj się wystroimy i pójdziemy podbijać świat swoimi kocimi ruchami. Chociaż tych kocich ruchów nieco się obawiam, bo moim duchowym przewodnikiem od zawsze był Garfield.

W końcu przyszła Kinga. Wyglądała, jakby chciała kogoś udusić. Ale nie otwarcie, tylko w nocy, kiedy jej ofiara zaśnie. A po fakcie rozpłacze się gorzko narzekając na cały świat. Chociaż kto wie, może środku tryska pozytywną energią.
– Czerwona Niagara – wyjaśniła. – Nie wiem, czy dam radę iść, muszę być blisko łazienki – potarła dłońmi twarz. – To drugi dzień, drugie dni znoszę najgorzej.

Chwilę później zjawiła się u nas Paulina. Rozzłoszczona jak moja mama nie mogąca znaleźć swojej maty do jogi.

– Nie wyobrazicie sobie, co się stało! Czwarty dzień Morza Czerwonego, a mnie wciąż brzuch boli! No nie rozumiem! Co to ma być! Jest sylwester! Sylwester! Jedyny taki dzień w roku!

Paulina zawsze była dosyć intensywną osobą.

Ponieważ impreza stała się ostatnią rzeczą, na którą miałyśmy ochotę, zrobiłyśmy to, co robią dojrzałe kobiety, kiedy mają cały dom do dyspozycji. Góra czekolady i Netflix na telewizorze, a nie komputerze. Od kiedy z Kingą założyłyśmy wspólne konto, przesypiałyśmy mniej godzin, jednak wartość naszego życia znacząco wzrosła. Róża chwilę podąsała się i udawała, że waha się jeszcze przed pójściem na jedną z pięciu imprez roku, po czym usiadła razem z nami na wygodnej kanapie. Byłam przygotowana na gości pod względem obiadu i sałatek, bo sądziłam, że paczkowane jedzenie przyniosą dziewczyny. Jednak one też pojawiły się z sałatkami, bo ich mamy są tak samo okrutne i oceniające jak moja, a zapotrzebowanie na czekoladę rosło z każdą sekundą.

Ale kim bym była, gdybym nie miała swojej grzesznej szuflady. Do niej trafiały wszystkie bombonierki, które dostałam dołączone do jakiegoś prezentu. Miałam też żelki giganty, które przywoziła mi z Niemiec jedna z kumpelek mamy. Zawsze tata łakomie na nie patrzył, czekając aż się podzielę, ale mama zabrania mi go dokarmiać, więc żeby nikomu przykrości nie zrobić, dorzuciłam je do bombonierek. Dzięki temu mogłyśmy przetrwać do końca tego roku.
W końcu zaczęłyśmy oglądać pierwsze odcinki różnych seriali.

– Wiesz, że on zginie? – szepnęła mi w pewnym momencie Róża do ucha.
Otworzyłam szeroko usta nie wiedząc, który dźwięk oburzenia z siebie wydać.
– To za Clarę – uśmiechnęła się szeroko.
– Przecież to było dawno temu!
– Jaką Clarę? – zapytała Paulina.
– Z Doctora Who, zaspojlerowałam Róży, co się z nią dzieje w dziewiątym sezonie.
– Tylko cicho! – krzyknęła.
Kinga zatkała uszy i podśpiewywała coś pod nosem.
– Jeszcze tego nie widziałyście? – zapytałam.
– Jestem w siódmym sezonie – odparła Kinga.
– Ja mam dużo pracy – powiedziała Paulina patrząc mi prosto w oczy. Nie było to miłe spojrzenie. – Więc cicho, bo wyrwę ci język.

Prowiant się w końcu skończył. W desperacji musiałam sięgnąć po paczkę ciastek zbierającą kurz, bo miały być dla taty „po diecie". Biedak nigdy się ich nie doczeka.

– Mama zauważy, że je zabrałaś – powiedziała Róża, kiedy doczłapałam do kanapy.
– Powiemy, że Adam je zjadł.
– Jaki Adam?
– No właśnie.
– O nie, mózg ci wypadł – zaśmiała się.

Można skończyć gimnazjum, ale gimnazjum nigdy z tobą nie skończy.

Mimo słabego pocisku Róży, ja nie miałam ciętej riposty na poczekaniu, więc po prostu nie poczęstowałam jej ciastkami. Musiałaby po nie sięgnąć, ale nie mogła zmienić pozycji.
Ze mną się nie zadziera.
Róża wykrzywiła się w mało zgrabnym grymasie.
– Chcesz coś na brzuch? – zapytała Kinga.
– Możesz mi dać tę czekoladę z truskawkami. Chwila... Czy wy nie miałyście robić pizzy?
– Wczoraj, umawiałyśmy się na wczoraj – powiedziała Kinga otwierając szeroko oczy, w których już zalęgły się łzy.
– Zupełnie zapomniałyśmy.
To było nasze zadanie na ten tydzień. Dawno nie byłam tak zadowolona. A jednak zapomniałam. Co się z nami dzieje? Nie możemy przecież przywitać nowego roku z niezrobionym zadaniem.
– Mam składniki, zdążymy – wstałam z kanapy, po czym od razu na nią opadłam, bo nie przewidziałam, że to takie trudne.

Kto by pomyślał, że lepienie ciasta może być takie skomplikowane. Wszystko było w mące, w tym nasze wyjściowe dresy. Róża zabrała się za sprzątanie podłogi, Paulina blatu, my z Kingą starałyśmy się dokończyć nasze dzieło, żeby nie przegrać całej gry przez pizzę. Wszystkiemu towarzyszyła składanka najlepszych piosenek z bajek.
Nagle rozległ się dzwonek mojego telefonu.

– Niedobrze – powiedziałam. – Mama dzwoni.
Nie byłyśmy amatorkami, wiedziałyśmy co trzeba zrobić. Kinga szybko włączyła głośno popową piosenkę z donośnym basem, po czym razem z dziewczynami zaczęła się śmiać i śpiewać coś o alkoholu.
– Halo? – zapytałam przekrzykując dziewczyny. – Poczekaj, przejdę do cichszego miejsca.
– Jesteś w domu? – zapytała mama.
– Coś ty, na koncercie. Coś się stało?
– Będziemy wracać po pierwszej, zabrać was skądś?
– Tak wcześnie? Dojdziemy same.
Kiedy się rozłączyłam, spojrzałam z przerażeniem na dziewczyny, a one odwzajemniły moją minę.

Sprawy nabrały jeszcze szybszego tempa. Starałyśmy się jak najszybciej skończyć pizzę, jednocześnie sprzątając wszelkie dowody na to, że w sylwestra siedziałyśmy przed telewizorem. Kiedy nadszedł odpowiedni czas, zrobiłyśmy sobie minutową przerwę na brzoskwiniowe piccolo, po czym wróciłyśmy do walki z kuchnią. W tym czasie Róża kompletowała dla nas wszystkich sylwestrowe stroje ze swojej i mojej szafy. Mnie trafiła się srebrna, studniówkowa sukienka. Róża nie ma litości.

W końcu pizza była gotowa. Spakowałyśmy ją do pudełka po pizzy, które powinnam była tydzień temu wynieść, i schowałyśmy pod moje łóżko.
Kiedy byłyśmy gotowe do wyjścia, żeby na zewnątrz poczekać na rodziców i wrócić jak gdyby nigdy nic z tego koncertu, na którym oczywiście byłyśmy, Paulina zauważyła samochód wjeżdżający do garażu.
– Twoi rodzice mają czerwone auto? – zapytała.
Tylko nie to.
Zanim założyłyśmy kurtki, winda już zjeżdżała na dół. Byłyśmy skończone.
– Przez okno – zaproponowała Paulina. – Jesteśmy na pierwszym piętrze, uda się.
Otworzyłam drzwi balkonowe w swoim pokoju.
– Ja pierwsza – powiedziała Róża.
– Chyba żartujesz! – zaoponowałam.
– Malina, to nie mój pierwszy raz – spojrzała na mnie jak na głupka.
– Robiłaś już tak? Przez mój pokój? Jak? Przecież ja z niego nie wychodzę!
– Umiejętnie – uśmiechnęła się, po czym przeszła przez barierkę i wyciągnęła z rogu przywiązaną do niej linę.
Ten balkon ma ze dwa metry kwadratowe, jakim cudem ja to przeoczyłam?
Róża obwiązawszy dłonie liną i opierając się nogami o ścianę, bez problemu dotarła na ziemię.
– Wchodzą – ponagliła mnie Paulina.

Chciałam zjechać jak Róża, wyglądając przy tym jak tajna agentka, ale zrobiłam strażacki ślizg, ledwo tłumiąc pisk. Kinga i Paulina wykorzystały moją technikę i mimo że nie obyło się bez wytarzania się w śniegu, to żadna kość nie wydostała się na wolność.
Chodziłyśmy po okolicy przed dwadzieścia minut, po czym wróciłyśmy do domu. Rodzice siedzieli w kuchni i podjadali nasze sałatki.
– Kiedy wy wyszłyście? – zapytała mama z pomidorem wbitym na widelec.
– Jak to kiedy? – zaśmiałam się nerwowo. – Przecież byłyśmy na koncercie.
– Nie pierwszy raz udawałyście, że jesteście na imprezie – tata przetarł okulary. – A zapach pizzy czuć już z garażu. Zamierzacie się podzielić?

Malina nie biegaWhere stories live. Discover now