15. Mam nową koleżankę

3 0 0
                                    

Dzisiaj mieliśmy zajęcia z pracy w grupie. Tak, tak, są i takie przedmioty.
W zeszłym tygodniu na przykładzie układania klocków poznawaliśmy struktury grupy, a teraz naszym zadaniem było poznanie siebie nawzajem.

W kilkuosobowych zespołach musieliśmy spisać swoje wspólne cechy i coś, co nas wyróżnia.
- Malina, a ty co lubisz? - zapytał mnie chłopak w okularach niesamowicie powiększających jego oczy.
Śpiewanie piosenek Disneya podczas sprzątania i jedzenie ciasta marchewkowego nie jest czymś, czym mogłabym się pochwalić przed całą grupą.
- Cosplay – powiedziałam po chwili namysłu. - Szyję stroje dla siebie i innych.
- W sensie stroje dla dzieci, tak? - dopytała wychudzona dziewczyna.
To chyba nie jest uniwersytet trzeciego wieku? Żeby nie wiedzieć, czym jest cosplay?
- Nie, tu chodzi o bale przebierańców – poprawił ją chłopak. - Prawda?
- Cosplay polega na... - próbowałam wyjaśnić.
- No, ale dla dzieci – powiedziała dziewczyna.
- To jest raczej...
- Chodzisz w tym na przyjęcia dla dzieci?
- Nie...
- Może przyjdziesz na urodziny mojego synka?
Ratunku.
Brunetka, która do tej pory siedziała cicho, uśmiechnęła się do mnie.
- Jedziesz na Pyrkon? - zapytała.
- Pewnie – odparłam. - A ty?
Spodziewałam się, że wybuchnie śmiechem i powie, że jej młodszy brat się wybiera. Ale nie.
- Jak co roku. Tylko jeszcze nie wiem, jaki kostium wybrać.
- Film, serial, komiks...?
- Myślałam o czymś z DC, ostatnio są trochę niedoceniani.
O mamo. Nie sądziłam, że odnajdę na studiach kogoś takiego.
Hiacynta, bo tak ma na imię moja nowa koleżanka, złapała mnie po zajęciach, kiedy szłam na przystanek.
- Może spotkamy się w Poznaniu? - zapytała. - Po konwencie pójdziemy coś zjeść, znam dużo knajp. Ale uprzedzam, jestem weganką.
Kocham cię.
- A mówiłaś też, że szyjesz kostiumy...
Skoro zapytała, to jej opowiedziałam. A jak już zaczęłam, to nie mogłam się zatrzymać, więc opowiedziałam też o słoiku nieszczęść.
- To świetny pomysł! - powiedziała z entuzjazmem. - Teraz jak zrobisz coś głupiego, to możesz zwalić winę na ten słoik.
Miejmy razem dzieci.
- A jakie masz teraz zadanie?
- Nauczyć się jakiegoś tańca – mimowolnie się skrzywiłam.
Miałam zamiar włączyć z Kingą jakiś tutorial i w dwie godziny opanować cały układ. Już przygotowałam lody na rekonwalescencję.
- O, to świetnie się składa! - jej zielone oczy aż zalśniły. - Moja ciocia właśnie otworzyła studio taneczne i szuka chętnych na próbne zajęcia. Może weź swoją przyjaciółkę?
Jeśli się zgodzę, będę mogła z nią spędzić więcej czasu, a potem kto wie, na następny Pyrkon pojedziemy razem.
- Pewnie – przełknęłam głośno ślinę.
Właściwie to nie dość, że mam nową koleżankę, to idę na zajęcia, na których trzeba się ruszać. Mamie opadnie szczęka, jak się dowie.
Hiacynta przyszła do mnie do domu, żebym mogła jej pokazać moją pościel z Wonder Woman, którą dostałam na urodziny.
- Ale masz wspaniały pokój! - zawołała. - Fandomowy raj.
- Lata starań – odparłam z zupełnie niewymuszonym luzem. Naprawdę.
- A to kto? - spojrzała na zwinięty na fotelu kłębek rudej sierści.
- To jest Thor – przedstawiłam jej mojego pięknego kota.
- A nie Odyn? - pogłaskała go po pyszczku.
- Jak go nazywałam, to jeszcze miał to oko. Weterynarz niedawno wyciął, bo rudas miał narośl.
- Nie spóźniłam się! - Kinga wbiegła do mieszkania.
Zatrzymała się w progu mojego pokoju.
- Cześć – powiedziała mierząc Hiacyntę wzrokiem.
- Cześć – odpowiedziała sucho Hiacynta.
Wyczułam pewne spięcie między dziewczynami. Miałam nadzieję, że się polubią, bo inaczej moje marzenia o dużych przyjęciach tematycznych legną w gruzach.

Ciocia Hiacynty, na którą wszyscy wołają Bomba, zdawała się tkwić w niekończącym się stadium bycia trzydziestoletnią boginią sportu, tak samo jak moja mama.
Rozejrzałam się po sali. Tylko nasza trójka była ubrana jak dzieci na wf. Kilka rozmiarów za duże koszulki z nazwą firmy, dla której pracuje któryś rodzic, i luźne spodnie dresowe. 
Dobra szyneczki, do roboty.
Do tej pory moje tańczenie ograniczało się do naśladowania ruchu czyszczenia uszu i zraszacza ogrodowego. Czasem, jeśli bardzo mnie poniosło, rysowałam pośladkami w powietrzu swoje imię, bo stwarzało to pozory tańca. A dzisiaj miałam szorować podłogę, potem z niej wstawać i znowu się na nią rzucać. Wszystko to bez żadnego stęknięcia i odgłosu strzykających kości. 
- Teraz pokażę wam podstawowy jazzowy krok – zawołała Bomba.
Dawno nie czułam się tak głupio.
- Dobrze się bawisz? - zapytała Hiacynta.
- Świetnie!
- Uwielbiam tańczyć, chociaż zupełnie nie umiem – stwierdziła, upadając z hukiem.
- Ja też – pokiwałam głową, przykucając.
Jak ona to robi? Tańczy prawie tak samo źle jak ja, a nie walczy jednocześnie
o przetrwanie.
Muszę nią być.
- Ja najbardziej – stwierdziła Kinga, leżąc.
Starałam się nie patrzeć w lustro, żeby się nie popłakać. Dziewczyny wokół mnie poruszały się z wielką gracją, z pewnością w dzieciństwie chodziły na balet. Starałam się za nimi nadążyć i nie wyglądać jakbym chciała je sparodiować, ale wydaje mi się, że przynajmniej trzy osoby w jakiś sposób obraziłam.
- Dobrze się czujesz? - zapytała Bomba.
Sala zamilkła, wszyscy stali w bezruchu.
O nie, ona chyba patrzy na mnie.
- Tak, tak – wydukałam.
- Bo jakbyś potrzebowała przerwy...
- Moje ciało tylko wygląda, jakby próbowało się poddać, ale po to, żeby zmylić przeciwnika. Tak naprawdę jestem w świetnej formie – powiedziałam z przerwami na sapanie.
Dlaczego ja to sobie robię? Hiacynta już nigdy nie będzie chciała się ze mną spotkać. A tak chciałam jej zaimponować. Ona też nie wyglądała na zawodowego sportowca, ale przynajmniej potrafiła się jeszcze uśmiechać. Niestety ja swój uśmiech przygniotłam, kiedy poległam przy zbyt wysokim podnoszeniu nogi.
- Dziękuję, to koniec na dzisiaj! - oznajmiła po pewnym czasie Bomba.
Nareszcie! To nie tak, że źle spędziłam czas. Jednak od godziny nie wzięłam poprawnie oddechu, a moje ciało nigdy nie było tak obite.
- Pomyśl, jakie będziemy zdrowe – Kinga poklepała mnie po plecach, jednak bardziej starała się pocieszyć siebie. - I piękne.
- Mam już wyrzeźbioną pupę?
- Masz na niej dziurę.
To musiało się tak skończyć.

Żeby nie zapamiętać źle tego dnia, szybko poszłyśmy do naszej kawiarni. Niestety Hiacynta musiała zostać z ciocią, więc byłyśmy tylko we dwie.
- Ciasto, błagam, ciasto – wymamrotałam, opadając na fotel.
- Nie wolisz koktajlu warzywnego? - zapytał Sokół. - Mnie po treningu sok dobrze robi.
Sokół pracował w kawiarni tylko dla pieniędzy, nie świeżych ciast za połowę ceny. Tacy jak on nigdy nie zrozumieją.
- Ciasto – warknęła Kinga.
Po chwili dostałyśmy duże porcje ciasta z wiśniami.
- Nie patrz tak na mnie, marchewkowe się skończyło – Sokół położył talerze i uciekł za ladę, żeby uniknąć obrażeń fizycznych.

Potrzeba mi było trzech kawałków, żeby wrócić do siebie.
- Prawda, że Hiacynta jest niesamowita? - zapytałam Kingę. - Ona też widzi sens w mamach Martach Supermana i Batmana. I ma na imię Hiacynta, czyli tak jak ja jest krzakiem!
- Właściwie to rośliną ozdobną – pouczyła mnie. - A ty jesteś owocem.
- Coś cię ugryzło?
Wzięła głęboki oddech, wzrokiem wodząc po podłodze.
- Chodziłam z nią do przedszkola – wyznała po chwili.
- Ach, to o niej mówiłaś... - zawiesiłam się. - Tak mi przykro.
Hiacynta ukradła Kindze całą kolekcję kapsli z Pokemonami. Wtedy Kinga oderwała głowę lalki Hiacynty. Bardzo się nie lubiły.
- Ale wiesz, kiedyś będziesz musiała jej wybaczyć.
- Lubiłam te kapsle.
- Hiacynta dużo piecze.
Kinga przełknęła ostatni kawałek ciasta.
- To kiedy ją zapraszamy?

Malina nie biegaWhere stories live. Discover now