17. Wielkanoc

1 0 0
                                    

Wielkanoc zwykle spędzamy w mniejszym składzie niż Wigilię. Najwyraźniej krakowska rodzina nie uważa, że jest w stanie dwa razy w roku przyjechać do Warszawy. Nikt nie płacze.
Rodzice zajęci byli przygotowywaniem jedzenia, więc mnie i Róży pozostało sprzątanie. A raczej mnie, bo Róża się znowu o coś obraziła, trzasnęła drzwiami, z których jak zwykle wyleciała klamka i zajęła się smsowaniem ze swoim najnowszym ukochanym.

Żeby przeżyć samodzielne sprzątanie nagromadzonych od Bożego Narodzenia brudów, włączyłam moją składankę piosenek mocy. Czyli głównie Disney. Nie przejmuję się już tym, że rodzice to słyszą. I tak nie mają o mnie najlepszego zdania, słuchanie jazzu by tego nie zmieniło.
Postanowiłam w końcu, że zmuszę Różę do współpracy, i tak już zostało niewiele do zrobienia. Pomalowałam sobie oczy niebieskim cieniem, dorysowałam wielki pieprzyk i czarną farbą roztarłam sobie brodę z wąsami. Wymyśliłam sobie, że wejdę do Róży jako swatka z Mulan, żeby nie mogła z kamienną twarzą mi odmówić. A jak się roześmieje, to ja wygrałam.

- Nalej herbaty – powiedziałam, otwierając drzwi. - By zadowolić przyszłych teściów...
Urwałam, bo mówiłam do pustego pokoju.
- Mamo! - krzyknęłam. - Pozwoliłaś Róży wyjść?
Mama była równie zdziwiona, co ja.
To oznaczało tylko jedno.
Róża uciekła.
A za półtorej godziny przyjadą dziadkowie. Babcia Alicja pewnie by zrozumiała i nawet pochwaliła buntowniczy odruch Róży, ale jeśli babcia Eleonora się dowie, to wieść rozniesie się po całej rodzinie. I rodzice będą przez nich postrzegani jako nieudacznicy w rodzicielstwie. Tylko ja mogę ich tak postrzegać.

Chwilę później już byłam na zewnątrz. Nie miałam pojęcia, gdzie to dziecko mogło pójść. Dlatego poszłam do parku. Wydawało się to mieć najwięcej sensu, skoro miejsca, przez które normalnie przelewają się licealiści, były dzisiaj zamknięte. Chodziłam w kółko przez dwadzieścia minut. Park nie był duży, ale zawsze mogłam którąś ławeczkę zakochanych przeoczyć.
Nagle coś mnie zaatakowało.
- Maksiu, do nogi!
Maksio to brązowy pitbull na masywnych nogach, który uznał, że mój rękaw jest jego nowym gryzakiem. Najpierw rękaw, potem ręka. Nie, dziękuję.
- Spokojnie, on nie gryzie! - zawołała jego właścicielka, która dysząc biegła w naszą stronę.
- Właśnie widzę – stęknęłam, starając się od niego uwolnić.
Zanim jego pani się tutaj znajdzie, miną trzy lata.

Wiedziałam, że jeśli będę próbowała go odepchnąć, może zniszczyć mi kurtkę, a potem zjeść mnie. Starałam się go rozproszyć, rzucić niewidzialną piłkę, cokolwiek, żeby ten potwór mnie puścił. Nic z tego, on zaczął się szarpać. Więc w taki sposób skończę swój pobyt na tej planecie.
Nagle zobaczyłam Różę. Jej żółta kurtka nawet z oddali ją zdradzała.
O nie.
Moja siostra szła z jakimś wysokim chłopakiem.
Nie ma mowy, nie będzie się łajdaczyć z takim dryblasem. Nie w Święta. Nigdy. Będzie mogła spotykać się z chłopakami, kiedy skończy szkołę. Studia. Albo życie.
Ruszyłam w ich stronę, żeby zagonić ją do domu i nakłonić do robienia tego, co powinna, czyli słuchania się mnie.
Pies wciąż się mnie kurczowo trzymał. Przechyliłam się w jego stronę i szłam dalej. Nie byłam wystarczająco odważna, żeby zebrać się na donośne zawołanie Róży, więc musiałam przyspieszyć, gdy ona się ode mnie ciągle oddalała. Robiłam małe kroczki, starając się nie zwlekać. W tym czasie za mną biegła właścicielka pimpusia i sapiąc nawoływała, żebym się zatrzymała.
Nie ma szans.
- Róża – powiedziałam, kiedy znalazłam się kilka metrów za jej plecami.
- Co? - odwróciła się ze swoją miną pełną zdegustowania.
Zamarła. Spojrzałam na jej równie pogodnego towarzysza. Za duża bomberka, grzywka podkręcona prostownicą, twarz nieskażona myśleniem. Też się nie odzywał. Patrzyli się na mnie tak głupio.
- Już idę – bąknęła po chwili Róża.
Spodziewałam się dużego oporu i może nawet odgrywania „Romea i Julii" z wersji z DiCaprio. Dziwne.
- Jeśli jeszcze raz coś takiego zrobisz, to cię uduszę. Osobiście. Albo wynajmę kogoś z darknetu.
- Malina... - próbowała mi przerwać.
Bezczelna.
- I co to ma być, nie sprzątasz, żeby uciec z kimś takim? Róża, jesteś najgorszym człowiekiem na całej tej planecie wypełnionej okropnymi ludźmi.
A nasza nauczycielka z podstawówki wciąż żyje.
- Kobieto – wcięła się Róża. - Posłuchaj mnie...
- Nie muszę. Tyle cię szukałam, że teraz w łazience nie wisi świeży ręcznik do rąk i na stole nie ma serwetek. Idziemy.
Pożegnała się ze swoim pięknisiem i poszła za mną. W końcu właścicielce psa udało się nas dogonić.
- Co. Się. Dzieje – powiedziała między oddechami, patrząc na mnie z przerażeniem. - Niech. Pani. Odda. Psa.
- Nie chciałam Maksia kraść, sam wybrał nową watahę. Teraz musimy panią zjeść, żeby dopełnić rytuału – odparłam.
Co.
Czemu.
Malina, ugryź się czasem w język.
Kobieta chwyciła pitbulla za obrożę, odczepiła jego zęby z mojej kurtki i odeszła tak szybko, jak tylko mogła.
- Więc...
- Ty się do mnie nie odzywaj – powiedziałam.
Kiedy weszłyśmy do naszego budynku, wsiadłyśmy do windy, co było zupełnie bez sensu, bo mieszkamy na pierwszym piętrze. Ale jakoś tak wyszło.
W połowie piętra winda się zacięła. Dlatego do niej wsiadłyśmy. Los chciał, żeby rodzice nas dzisiaj wydziedziczyli.
- Podsadź mnie, otworzę klapę na suficie i uruchomię windę z góry – powiedziała Róża podnosząc głowę.
Spojrzałam na nią z szeroko otwartymi ustami.
- Za dużo filmów – powiedziałam.
- Chcesz tu siedzieć do końca życia?
- Wiesz jakie to niebezpieczne?
- Nie mów, że cię nie ostrzegałam – powiedziała wyniosłym tonem.
Nacisnęłam dzwonek alarmowy. Niestety był nieco anemiczny, bo nie zawył na cały budynek, tylko zapiszczał cichutko, żeby przypadkiem nie zwrócić niczyjej uwagi.
Zginiemy tu jak nic.
- Pomocy – zawołałam nieśmiało.
Starałam się wcisnąć jeszcze raz nasze piętro. Wciskałam i wciskałam, licząc na to, że w końcu ruszymy.
- Brawo – Róża usiadła w kącie i zaczęła bawić się telefonem.
- Dzwonisz do mamy? - zapytałam zupełnie nienerwowo.
- Nie mam już kasy na koncie – powiedziała pytająco, jakbym miała się domyślić.
A ja swojego telefonu nie wzięłam.
- Pamiętasz „Życie Pi"? W tej jego książeczce było, żeby śpiewać dla pokrzepienia ducha.
- Jesteśmy tu pięć minut – odburknęła.
- Za kolejne pięć jedna z nas przeżyje załamanie nerwowe i nie chcę nic sugerować, ale to nie będę ja – przycisnęłam wszystkie piętra naraz. - No działaj!
- Chill, przecież zaraz ktoś tu przyjdzie.
Walnęłam pięścią w drzwi. Chciałam też je otworzyć, ale nie byłam wystarczająco silna.
- Pomocy – zawołałam nieco głośniej, niż wcześniej. - Róża, krzycz.
- Sama sobie krzycz.
Zduś to w sobie Malina, zduś to w sobie. Jeśli coś jej zrobisz, nie będziesz miała alibi.
Usiadłam z drugiej strony windy i spuściłam głowę. Nawet nie zauważyłam, że wyleciałam z domu w bamboszach z głową Homera Simpsona. Może Róża się mnie wstydziła. I dobrze.
Nie, nie dobrze. Róża powinna mnie podziwiać, w końcu jestem starszą siostrą. A ja nie dość, że nie jestem w jej oczach żadnym autorytetem, to jeszcze wsadziłam ją do tej głupiej windy. Siostrą roku nie zostanę. Chyba że ironicznie.
Pojedyncza łza spłynęła mi po policzku. A za nią kolejna. I kolejna. Razem z nimi nadleciały płynne smarki. Zanim się zorientowałam, nie mogłam przestać chlipać.
Nagle usłyszałam ciche nucenie. Spojrzałam przed siebie. Róża, starając się nie nawiązać ze mną kontaktu wzrokowego, zaczęła śpiewać „Mam tę moc". Mogła wybrać lepszą piosenkę, ale od szesnastolatki nie będę więcej wymagać. Dołączyłam się. Nawet udało nam się zharmonizować. Chyba. W sumie trochę fałszowałyśmy. Ale nie przestawałyśmy śpiewać. Zaśpiewałyśmy z pięć piosenek z Disneya. Dawno tak dobrze się nie bawiłam. A kiedy kończyłyśmy „Mężczyzn zrobię z was", winda ruszyła.

Z salonu dobiegały dźwięki mlaskania i uderzania sztućcami o talerze. Wszyscy już tu byli.
- Nie rozłożyłyście serwetek – powiedziała gniewnie mama, kiedy zobaczyła nas kątem oka. - Siadajcie już.
Szybko zmieniłam buty, żeby wyglądać odpowiednio do okazji. W końcu dzisiaj założyłam elegancką koszulę, żeby wyglądać jak dorosła i poważna osoba.
Nagle zobaczyłam, że gości mamy nieco więcej, niż mieliśmy w planach.
Okazało się, że Michał w tym roku nie pojechał do rodziców krakusów, tylko został w Warszawie. A że bliscy Samuela w tym roku wyjechali, Michał postanowił zaprosić go do nas. Pięknie, już nie będę mieć u niego żadnych szans. Rodzina mnie doszczętnie upokorzy.
Tylko dlaczego się tak dziwnie na mnie patrzyli? Tacy zdziwieni, że w końcu ładnie się ubrałam?
- Malina, czemu masz narysowane wąsy? - zapytała mama, siadając naprzeciwko mnie.
Najwyraźniej nie potrzebuję rodziny, umiem upokorzyć się sama.
Wesołych świąt.

Malina nie biegaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz