20. Miłość w muzeum

4 0 0
                                    


„Uratuj komuś życie".
Ten słój robi się coraz bardziej absurdalny. Może nie byłby, gdybym nie musiała wykonywać każdego zadania niemal od razu. A teraz musiałam szukać kogoś umierającego, żeby mu to życie uratować. Czy w ogóle umiałam to zrobić?

Na razie próbowałam dostać się do domu. Wychodząc do babci, zapomniałam kluczy, a moja rodzina w sobotnie popołudnie najwyraźniej woli udawać, że życie ma sens i odwiedzać znajomych. Co ja teraz miałam zrobić? Przecież nie mogłam się wspiąć po ścianie, żeby dostać się na balkon.
Czy na pewno nie mogłam...?
Malina, opanuj się, to nie film. Już widzę, jak po pięciu sekundach wspinaczki ląduję na czterech literach z echem tak głośnym, że okoliczne psy zaczną ujadać. Albo jak zablokuję nogę między ścianą a rynną i pomoże mi zejść dopiero zdezorientowana policja. A potem trzeba mi będzie amputować nogę, bo zbyt długo krew nie dopływała.

W każdym razie Róża była na wycieczce szkolnej, więc klucze mieli jedynie rodzice. Ci wspaniali rodzice siedzieli właśnie u Gai na imprezce, sto lat świetlnych ode mnie. Ale jeśli chcę jeszcze dzisiaj obejrzeć finał „Doctora Who", muszę się do nich wybrać. Właśnie rozsiadłam się w tramwaju, kiedy dostrzegłam Hiacyntę. Pomachałam jej, ale ona mnie nie zauważyła. Za to zauważyli inni pasażerowie, co postawiło mnie w dosyć niezręcznej sytuacji. Musiałam teraz do niej podejść i stracić swoje miejsce w cieniu, tylko po to, żeby nie zostać dziwaczką machającą do zgrzanych pasażerów.
Hiacynta uśmiechnęła się na mój widok, więc chyba nie uniknęła mojego machania specjalnie.
- Też idziesz na noc muzeów? - zapytała.
- To dzisiaj? - zmarszczyłam brwi.
Czyli kolejka na komendę główną nie była spowodowana gwałtownym wzrostem liczby kryminalistów. A już miałam nadzieję, że uszyję sobie strój superbohatera i będę pomagać policji zrobić to, czego oni nie potrafią. To, że nie mam
żadnych zdolności, bo ani nie potrafię walczyć, ani też nie jestem wielkim mózgiem rozgryzającym wszelkie zbrodnie, nie ma przecież żadnego znaczenia.
- Idziemy z Zosią, jak masz czas to może wybierzesz się z nami?
Finał sezonu, czy wyjście z rówieśnikami? W domu mam lody... Ale z dziewczynami też mogę pójść na lody i będę mieć więcej smaków do wyboru. Tylko że trzeba będzie tam chodzić. Decyzje, decyzje...
- Jasne – odparłam.
Zadzwoniłam po Kingę, żeby dołączyła. Zjawiła się właśnie kiedy byłyśmy w połowie kolejki do Narodowego.
- Bilety naprawdę nie są drogie, może nie trzeba tracić godziny na stanie w palącym słońcu? - zapytała.
Też się nad tym zastanawiałam.
- Wtedy nie ma klimatu – wyjaśniła Zosia. - Poczekajcie aż będzie ciemno, wtedy zobaczycie dlaczego warto.
Kiedy byłyśmy blisko wejścia, doskoczył do nas Michał. Dosłownie doskoczył. Ten facet nie potrafi się kulturalnie przywitać. Tuż za nim stał Samuel.
- Dzięki za trzymanie nam miejsca – powiedział Michał.
- Nie trzymałyśmy – odparłam. - Idź na koniec.
To mój kuzyn, mogę tak do niego mówić.
I chociaż chciałam, żeby Samuel poszedł z nami, nie mogłam pozwolić, żeby pomyślał, że mi zależy. Tak to działa, prawda?
- Nie bądź okrutna – powiedziała Hiacynta. - Jest upał, skoro i tak się wystałyśmy, to mogą do nas dołączyć.
- Michał – podał jej rękę.
Równie dobrze mógłby powiedzieć „postrach wszystkich dziewczyn". Znosiłam Michała, bo lubiliśmy podobne książki i seriale, jednak w relacjach międzyludzkich przyjmował rolę błazna, który potrafi jedynie rzucać głupimi żartami i nawiązaniami do Star Treka. Był męską wersją mnie, tylko z nieco gorszym gustem.
- Hiacynta – moja nowa koleżanka odwzajemniła uścisk i uśmiechnęła się miło.
W ogóle po niej nie było widać, że brzydzi się Michała. A nie uśmiechała się tak, kiedy witała się z Samuelem, czyli wie, kto bardziej potrzebuje otuchy. Wspaniała dziewczyna.

Już w połowie zwiedzania moje nogi zaczęły błagać o litość. Nie dzisiaj, drodzy towarzysze w niedoli. Trzeba trochę pooddychać tą młodością. Ponieważ muzeum zabrało nam więcej czasu niż powinno, umieraliśmy z głodu. A nasza grupa nie jest z tych, co zjedzą batony z suszonych owoców i mogą przez następne czternaście godzin podbijać świat. Ruszyliśmy coś zjeść do wegańskiej knajpy, którą Hiacynta gorąco polecała.
- Te kotlety są lepsze, niż z mięsa – powiedział Michał, wcinając burgera.
- Też tak myślę – Hiacynta wyraźnie się ucieszyła.
Jeszcze wczoraj Michał śmiał się, że każdy park to wegańska restauracja. Teraz smakował mu kotlet z soczewicy. Hiacynta była naprawdę miła udając, że mu wierzy.
Ponieważ się zasiedzieliśmy, poszliśmy prosto do ogrodu botanicznego. Był już późny wieczór. Może to będzie ten moment, kiedy Samuel natchniony zapachem pięknych kwiatów i olśniony blaskiem księżyca czy chociażby sztucznego oświetlenia zrozumie, że jestem tą jedyną? Niestety kiedy już wchodziliśmy, dostrzegłam, że do bramy zmierzał też Maciek.
Z jakąś dziewczyną. Inną niż ostatnio.
Co, co, co. Nie rozumiem. Zupełnie jakby Warszawa kurczyła się z każdym dniem. Naprawdę nie zgadzam się na obecność byłych chłopaków w miejscach publicznych. Szczególnie kiedy wyglądam... Cóż, nie tak jak dziewczyna, która z nim szła. Nawet stąd czułam zapach jej kobiecych perfum. Rozkosznie potrząsała włosami, które z pewnością lśnią, gdy świeci słońce. Cóż, po ciemku mnie nie zauważy. Bo w ogrodzie panowała oblepiająca nas ciemność. Tylko trasa wycieczki oznaczona była drobnymi światełkami, ale pozostawało wiele dróg bez oświetlenia, w których pewnie się coś czaiło. Może jednak będę mieć szansę kogoś uratować. Albo ktoś będzie mógł uratować mnie.

Malina nie biegaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz