19. Wielkie obżarstwo, tym razem na Pyrkonie

3 0 0
                                    

Ten dzień w końcu nadszedł. Jedziemy na Pyrkon. Jedyne takie wydarzenie, podczas którego Doctor będzie iść ramię w ramię z Dalekiem, machając do stojącego w oddali Szczerbatka przytulonego do Hermiony. Tak w życiu być powinno.

Po burzliwej naradzie z Hiacyntą na wyjątkowo nudnym wykładzie postanowiłyśmy, że razem z Kingą i niewielkich rozmiarów przyjaciółką Hiacynty, Zosią, wynajmiemy sobie apartament. Była zniżka na hasło Pyrkon, więc cena wyszła hostelowa. Mogłyśmy spokojnie przepuszczać pieniądze na jedzenie i koszulki. Co prawda będzie to oznaczało koniec z chodzeniem do kina przez następne trzy miesiące, ale coś za coś.

Nie przygotowałam sobie żadnego stroju na ten weekend. Wpadłam do mysiej nory i przez trzy tygodnie próbowałam pokonać złą królową mysiego królestwa, żeby uratować inne myszy oraz wrócić do swojego domu. Tak było, nie kłamię.

Przyjechałyśmy w piątek. Odebrałyśmy nasze identyfikatory razem z programem i zanim rozpoczęłyśmy naszą dziką przygodę, pojechałyśmy do mieszkania się zameldować.

Oczywiście nie mogłoby być tak, żebym została bez konieczności zrobienia nieszczęsnego zadania słoikowego. Tym razem było to „bądź młoda". Tak, tak, ośmioletnie my nie wiedziałyśmy, że za kilkanaście lat nie będziemy się jeszcze sypać i nie trzeba nam będzie powrotu do starych, dobrych lat. Przecież dopiero co nam się życie zaczyna. Właśnie wyjechałyśmy do miejsca krzyczącego „juhu, jesteśmy przepełnieni młodzieńczą energią, która nie zgaśnie jeszcze przez przynajmniej pięć lat".

Spojrzałam na dziewczyny, które po rozpakowywaniu się odpoczywały. Piły sypaną herbatę i po cichu zgłębiały program Pyrkonu. Zosia masowała bolące kolano, które uszkodziła wstając wczoraj z łóżka. Hiacynta ciągle poprawiała zsuwające się z jej drobnego nosa okulary do czytania, a Kinga właśnie zaangażowała się w odcinek „Trudnych spraw".
- Może posiedzicie w nocy z ziomkami z miasteczka apokaliptycznego i będziecie pić piwo, czy coś? – zaproponowała Zosia, kiedy powiedziałam dziewczynom o zadaniu.
Spojrzałyśmy na siebie z Kingą, wiedząc, że nie jest to rodzaj młodości, który chcemy przeżywać.
- To może zróbcie sobie te śmieszne karteczki i porozdawajcie przytulasy? – Hiacynta spojrzała na mnie zdejmując okulary.
- Może być – powiedziałam niechętnie.
- Chcecie się przyłączyć? – zapytała Kinga.

Cztery stare ciotki w koszulkach z hermetycznymi żartami z filmów i seriali stanęły niedaleko wejścia na teren Targów Poznańskich i ze szczękościskami czekały, aż ich udręka się skończy.
Niestety, nie miałam na myśli jakichś nieznanych mi czterech starych ciotek. To byłyśmy my, istoty nienauczone prawidłowych kontaktów z rówieśnikami i wzdrygające się za każdym razem, kiedy ktoś nas dotknie, z obawy, że planuje zwędzić nam portfel. Miałam nadzieję, że jako osoba najmniej wyględna z całej grupy nie będę oblegana przez obściskiwaczy.

Niestety.

Szczęśliwie koszmar dobiegł końca, kiedy trzeba było pójść na prelekcję. Udało nam się nawet zmieścić w sali.
Siedziałam blisko chłopaka, który przebrany był za jedenastego Doctora. Nie dość, że miał fez i muszkę, to w dłoni trzymał mop. A do tego miał twarz Matta Smitha. Poczułam, że przy dobrych wiatrach moglibyśmy się zaprzyjaźnić. Jednak pewnie nie byłabym nazywana zakałą rodziny, gdybym potrafiła nawiązywać nowe znajomości bez konieczności udziału osób trzecich. Dlatego zrobiłam mu zdjęcie od tyłu, żeby później wyobrażać sobie, jakby to było, gdybyśmy całą naszą grupą wyszli w fezach do kina.

Ale udało nam się sfotografować z Bogiem Bez Twarzy. Przez chwilę poczułam się jak Chihiro, która zaraz ma przebyć magiczną podróż pociągiem po wodzie. Ale cóż, gdybym miała być częścią „Spirited Away" to ja bym zamieniła się w świnię i to moi rodzice musieliby mnie ratować.

Wieczorem, po dwóch pizzach i wielu prelekcjach, kiedy byłyśmy już zbyt zmęczone, żeby się bawić, wróciłyśmy do siebie.
- Komu zrobić herbatę? – zapytałam, nalewając wody do czajnika.
Po chwili zadzwonił mój telefon.
Mama.
- Nie ma nas w domu! – zawołałam do dziewczyn. Od razu zaczęły głośniej rozmawiać.
- Co robicie? – mama zapytała chichocząc.
- Siedzimy. Na Pyrkonie. Zostaniemy tutaj do jakiejś trzeciej w nocy, czy coś.
- Macie tam czajnik?
Nastąpiła niezręczna cisza.
- Skąd wiesz?
- Musiałaś do mnie zadzwonić z kieszeni – wyjaśniła prychając z rozbawienia.
- Jest dopiero siódma, Malinko. Mam nadzieję, że przynajmniej wyszłyście dziś z pokoju.
- Mamo.
Nastąpiła cisza.
- Tak, wyszłyśmy.
- Idźcie jeszcze gdzieś, jest wcześnie.
Oczywiście.
Nogi mi odpadały. Tym razem na poważnie. Czułam, że zawiasy, które je trzymają przy reszcie ciała już się poluzowały i zaraz podzielę los wszystkich moich lalek Barbie, które skończyły z wystającym knykciem zamiast uda.

Kiedy powiedziałam dziewczynom o rozmowie z mamą, głośno się roześmiały. Czyli mogłyśmy zamówić jedzenie do pokoju.

Malina nie biegaWhere stories live. Discover now