16|Brooke

171 44 162
                                    

Audrey Brooke leżała na łóżku.

Wstała dziś całkiem późno, wyświetlacz na jej telefonie pokazywał godzinę dziewiątą dwadzieścia. Melanie była w pracy, a ojciec, Audrey nie potrafiła myśleć o nim inaczej, był jak zwykle zajęty. Była więc sama w domu i postanowiła trochę odpocząć. Taki luźny piątek był jej potrzebny. Z resztą każdy dzień był luźnym dniem dla Rey. Przecież nie chodziła na studia. Nie była pożyteczna. Była w stu procentach osiągalna.

Jednak długo nie nacieszyła się spokojem, gdyż usłyszała dzwoniący domofon. Wstała więc z łóżka, założyła na nogi kapcie i podbiegła do źródła dźwięku. Jej serce zadrżało. Miała złe przeczucia. Podniosła słuchawkę, w której rozległ się dobrze znany jej męski głos.

- Puk, puk. Przesyłka dla Audrey Brooke.

Audrey nie mogła w to uwierzyć. Coś musiało się jej pomylić. To nie było możliwe. Nie było możliwe, że stał teraz pod jej domem i na nią czekał. Nie on. Głos ten należał do... Josha Wilsona. Jej organizm zalała fala szczęścia. Poczuła, jakby narodziła się na nowo.

Nie zwlekała długo, i mimo iż miała na sobie tylko satynową piżamkę i puchate kapcie, a gumka ledwo trzymała się na jej ciemnych włosach, wybiegła z domu na ulicę.

Otworzyła furtkę i wprost rzuciła się na Josha, omal go nie przewracając. Boże, jaka była szczęśliwa w tamtym momencie. Poczuła, że ten dzień będzie jednym z lepszych. Ściskała go mocno, najmocniej.

- Spokojnie. Hej, Audrey, malutka, chcesz mnie udusić? - jego głos prawie zwalił ją z nóg.

Audrey Brooke się od niego oderwała i ujęła jego twarz w dłonie. Spojrzała w te ciemne oczy i życie od razu stało się lepsze. Relacja z bratem miedzianowlosej była piękna, silna, nieprzerwana - jak niegdyś relacja z samą Chloe Wilson

- Boże, Josh. To naprawdę ty?

- Nie. Jestem jego bratem bliźniakiem. - jego uśmiech stał się szerszy. - Oczywiście, że to ja Rey.

Jeszcze raz mocno go przytuliła. Tak dawno się nie widzieli. Myślała, że już go nie zobaczy. A on, teraz, stał przed nią, cały i zdrowy. Była taka szczęśliwa. To był Josh. Lepszego gościa mieć nie mogła.

- Dawno cię nie widziałam. Dlaczego przyjechałeś?

- A co, myślałaś, że o tobie zapomniałem?

- Szczerze? - robiło jej się gorąco, zbyt gorąco.

- Tylko szczerze, młoda. - pogładził kciukiem skórę nad jej policzkiem.

- Trochę tak. Przepraszam. - Audrey spuściła wzrok i spojrzała na jego buty.

- Hej. Audrey, nigdy bym o tobie nie zapomniał. Słyszysz? Nigdy tego nie zrobię. - powiedział z czułością i z powrotem zamknął ją w swoim uścisku.

Audrey Brooke wdychała zapach jego perfum, miękki materał jego koszuli wchłaniał jej łzy. Były to oczywiście łzy szczęścia, łzy tęsknoty. Łzy, na które zasługiwał. Josh zawsze był dla niej jak brat. Audrey była najbilżej Josha. Nawet jego siostra nie miała z nim tak silnej realacji. Kiedyś, może teraz troszeczkę też, się w nim podkochiwała. Uwielbiała go.

I nagle coś w niej pękło, przywarła wargami do jego miękkich ust. Nie wiedziała co robi, ale robiła to z całą swoją miłością. Josh oddał pocałunek i nieco przechylił głowę. Jej serce waliło jak młot. Jaka ona była szczęśliwa. Szczęśliwa, bo miała Josha.

Gdy się od niego oderwała spojrzała mu prosto w oczy. Zobaczyła w nich ten opiekuńczy, braterski błysk. To ciepło, którym obdarzał ją przez wszystkie te lata. To nie powinno się wydarzyć.

- Przepraszam. Bardzo za tobą tęskniłam Josh. - głośno przęlknęła ślinę.

- Nic się nie stało. Ja też tęskniłem Audrey. Jak cholera. - uśmiechnął się do niej łobuzersko.

- Alicia z tobą nie przyjechała?

    Alicia Waters była dziewczyną Josha Wilsona. Cudowną, optymistyczą osobą. Sprawiała wrażenie wiecznego dziecka, nie przejmującego się żadnymi problemami. Była lepsza od Audrey. Dużo lepsza. Idealna dla Josha.

- Przyjechała. Ale dzisiejszy dzień będzie nasz. Tylko nasz.

- Jestem za. - nic innego nie przyszło jej do głowy.

- Tak ogólnie to ślicznie wyglądasz, malutka. - popatrzył na jej satynową piżamkę i kapcie. - Idealna stylówka na ulicę.

- Możesz przestać się ze mnie nabijać? Jezu Josh, wyszłam tak tylko do ciebie. Przecież nikogo nie ma na tej ulicy. Chodźmy do domu, muszę ci tyle opowiedzieć.

- Jasne. - jego uśmiech stał się zdecydowanie szerszy. - Bo jeszcze ktoś zobaczy cię w tej koszulce.

- Bardzo śmieszne. Nikt mnie nie zobaczy. To Spotswood, wszystkie dzieciaki lub nauczyciele są w szkole. Ludzie w pracy. Sąsiadki w ogródkach.

- Tak. A ty na ulicy w piżamie. No dobra, prowadź.

- Nikt mnie nie zobaczy. No, może oprócz ciebie. Potraktuj to jako dodatkowy przywilej. Przecież wiesz jak wejść do mojego domu. - Audrey się do niego uśmiechnęła. Josh uśmiechnął się do niej.

   I te uśmiechy były najpromienniejszymi, najjaśniejszym uśmiechami dwójki młodych ludzi. Nie zakochanych, a kochających siebie nawzajem.

Audrey Brooke nie wiedziała jak bardzo się myliła.

Bo ktoś jednak ją zobaczył. Ją i Josha. I to nie byle jaki ktoś.

Na drugim końcu ulicy stał profesor Zachary Atwood.

——————

Witam was osiemnastego maja, obchodzę dziś imieniny!
Jak wrażenia po rozdziale? Mnie się zupełnie nie podoba, wyszedł naprawdę źle. Nie jestem zadowolona. A co wy o nim sądzicie? Nieco zaskoczeni? Kto ma mnie teraz ochotę rozszarpać ręka w górę! <3
I z czyjego życia pisać kolejny rozdział? Ktoś coś proponuje?
Życzę wam miłego dnia, trzymajcie się ciepło!
Dziękuję, że jesteście ze mną! Każdy mój czytelnik jest najcenniejszym skarbem! : ) Dobrze, że jesteście!

e.n.v.y.Where stories live. Discover now