7. Wiedział, że nie lubiłam pytań.

203 70 39
                                    

   W łańcuchu cierpienia występuje moment przełomu. Czasem przychodzi wcześnie, niekiedy później, a momentami w ostatniej chwili. Wiedziałam jednak, że nieważne co, zawsze się pojawiał. Trzeba było otworzyć się na różne możliwości, lecz niestety nie należało to do łatwych zadań.

   Prawdę mówiąc, nic na świecie nie jest łatwe. Możemy się nie zgadzać w wielu aspektach, ale w tym jednym przyznamy sobie rację. Życie to pasmo wyzwań. Czasem nagradza, czasem rzuca kłody pod nogi. Nigdy nie wiesz, czym dzisiaj cię obdarzy.

   Obudziłam się, delikatnie odkładając na bok pościel w czerwone róże. Gdy na nią popatrzyłam, natychmiastowo uzbierała się we mnie nieokiełznana złość. Wstałam z opuchniętą jeszcze twarzą i popędziłam do szafki z poszewkami, co chwilę się potykając. Kiedy dotarłam do brązowego mebla, gwałtownym ruchem wyciągnęłam biały materiał.

— Do diabła z tym! — krzyknęłam wściekła, rozwalając kołdrę po całym pokoju, gdy złośliwość rzeczy martwych zrobiła mi psikusa, zaczepiając ją o drzwiczki.

   Pytali, jaki mi pomóc i dlaczego tak się czułam. Było mi źle, że każda odpowiedź zawierała twoje imię. Było mi źle, że musiałam udawać, iż się trzymałam. Było mi źle, że nawet pościel w czerwone róże mówiła do mnie wspomnieniami. Było mi źle z samą sobą w czterech ścianach. Człowiek przejawia taką ciekawą umiejętność zapominania o problemach w towarzystwie. Oczywiście, nie zawsze, lecz kiedy masz czym się zająć, myśli same znajdują ujście z głowy.

   Odliczyłam powoli do dziesięciu, dając sobie parę sekund na ochłonięcie. Codziennie powtarzałam, że nadszedł czas na zmianę, odpuszczenie, pogodzenie. Nigdy jednak się z tego nie wywiązywałam. Do dzisiaj. Do szesnastego lipca.

   Wcześniej mówiłam, że nie byłam zła. Myliłam się. Dopiero niedawno odkryłam, jak wielkie pokłady gniewu w sobie trzymałam. Gniewu na mój los. Gniewu na cierpienie. Gniewu na ciebie. Nie postrzegałam tego jako coś złego. To mnie jedynie zmotywowało do szybszego leczenia dziury w sercu. Trzeba zastosować metodę szycia, bo pomimo wiecznych szwów, rana będzie zamknięta. Dlatego zdecydowałam się na krok do przodu. Czasem, żeby ruszyć i godnie funkcjonować, musisz wystawić wszystko, co masz. I ja tak właśnie zrobiłam, umawiając się na kawę z kolegą z pracy.

Randka.

   Prychnęłam pod nosem na to słowo. Dla mnie coś takiego już nie istniało. Zabrałeś mi to. Całą radość i szczęście, smutek i łzy, żal i żałość. Zostałam z pustką, próbując ją na siłę wypełnić twoimi wspomnieniami. Uświadomiłam sobie, że może wcale nie byłeś odpowiednim środkiem. Najwyższy czas otworzyć oczy, by następnie móc otworzyć serce. Byłam gotowa na wizytę u lekarza, który wyprowadzi mnie z choroby zwanej miłością. Ona nie oszczędza nikogo — nawet Ciebie.

Przyjacielski wypad na miasto.

   Godzina spotkania zbliżała się coraz bardziej, a ja biegając po mieszkaniu, rozwalałam szafę. Mój wzrok zatrzymał się na pewnej sukience, po którą ostrożnie sięgnęłam.

— Twoja ulubiona — westchnęłam.

   Chciałam być silna, naprawdę bardzo silna, jednak w swoim mniemaniu stanowiłam tego przeciwieństwo. Przejechałam dłonią po delikatnym materiale. Jak na zawołanie, w moich oczach pojawiły się łzy. Wraz z cichym szlochem opadłam na podłogę, przyciskając ubranie do piersi.

   Proces jest ciężki, trudny i czasem może nam się kojarzyć z syzyfową pracą. Efektów brak, motywacji również. Jakbyśmy czekali na pewnego rodzaju cud. Okazuje się, że piekłem wcale nie jest piekło, lecz osoba, którą miłujesz najczulej. Samo kochanie to piękna sztuka, jednak trzeba się jej nauczyć. Po wielu porażkach, zawodach, szlochach i załamaniach przychodzi światło. Należy odsłonić rolety. Proszę, odsłoń swoje i udowodnij, że jesteś silny. Bo jesteś.

   Ja także byłam. Łzy nie czyniły mnie słabą. Uczucia nie robiły ze mnie mięczaka, tylko kształtowały, dając mi dodatkową zbroję do dalszej walki.

   Odetchnęłam, po czym szczerze się uśmiechnęłam. Szłam zwyciężyć w tej wojnie i już pomału przestawałeś stawać mi na drodze. Po burzy zawsze wychodzi słońce. Kiedyś w końcu zaświeci. Musiałam jedynie cierpliwie czekać i nie zamykać się w bąbelku bólu i zaślepienia swym nieszczęściem. Przecież nie byłam samolubną hipokrytką, prawda?

   Odwiesiłam sukienkę na wieszak i sięgnęłam po inną, równie piękną. Pociągając nosem, skierowałam się do łazienki. Makijaż zrobiłam już o wiele sprawniej niż poprzednim razem, na co ucieszyłam się, jak mała dziewczynka. Nie szło jednak ukryć, że kłębił się we mnie niemały stres. Człowiek jest przecież zwierzęciem stadnym. Ja po prostu to stado odcięłam, ale musiałam przyznać — to nie był mój największy lęk.

   Bardziej bałam się pytań. Tak, tej zwykłej, ludzkiej ciekawości.

„Czym się interesujesz?"

„Jakie jest twoje marzenie?"

„Masz plan na przyszłość?"

„Co lubisz robić w wolnym czasie?"

   Nigdy nie wiedziałam, w jaki sposób odpowiedzieć. To nie tak, że byłam kimś bez zainteresowań, czy ambicji. Tego miałam pod dostatkiem. Po prostu odczuwałam wtedy wielki stres, przytłoczenie i może nawet osaczenie. Unikałam takich sytuacji, jak ognia, dlatego też zaszyłam się na tak długi czas w swoim mieszkaniu. Dokładnie na trzecim piętrze.

   Doprowadziłam się do stanu, gdzie druga osoba mnie przerażała. Nie generalizowałam, ponieważ zdawałam sobie sprawę, że kierowała się zwykłą chęcią poznania mnie. Lęk jednak nie znikał. Nie dawał mi możliwości otworzenia się na innych.

   Wielokrotnie pocieszałam się myślą, iż wynikało to jedynie z mojej skromności. Błąd. Brak zaufania. Brak jakiejkolwiek chęci zaufania — to było przyczyną. Nie bójmy się tego stwierdzenia. Strach sam w sobie nie jest straszny. To my, ludzie, czynimy go strasznym.

   Pokonujmy swoje granice. Przezwyciężajmy lęk. Mówmy głośno i wyraźnie o uczuciach, o tym, co nas boli, jednocześnie wzajemnie się słuchając i szanując. Bo każdy ma prawo czuć po swojemu.

   U nas tego zabrakło, kwiatuszku. Byliśmy przykładem „idealnego związku", choć wszyscy dookoła wiedzieli, że takowego nie ma. Nie przyznałam tego nigdy, aż do teraz. Nie słuchałeś mnie, dodatkowo nie mówiąc o swoich emocjach. Może to właśnie one Cię zniszczyły? Tak, jak robiły to ze mną. Pochłaniały.

   Moja mama zawsze mawiała: „Łatwo jest zapaść się w bagno. Jak już w nie wejdziesz, pochłonie cię. Bardzo ciężko jednak potem z niego wyjść, więc uważaj".

Bagnem może być wszystko. Tak samo, jak i moim plasterkiem.

   W pełni gotowa sięgnęłam po klucze z komody i wyszłam. To był czas na udowodnienie sobie, że nadal miałam tę samą siłę, co na początku. Nadal byłam, kim byłam. Nie zmieniło się nic, oprócz Ciebie.

   Ruszyłam wąską uliczką, wsłuchując się w stukot własnych obcasów.

   Udo nke obi*. Weź głęboki oddech. Będzie dobrze.  Powtarzałam, pomału zapominając, że nie lubiłam pytań.

-

* udo nke obi — spokój ducha; święty spokój (Igbo)

Psujesz Mi Pogodę. Where stories live. Discover now