9. Wiedział, że kochałam ludzi.

146 48 29
                                    

   Męczennicy budzili we mnie wielki podziw. Może stanowili nawet pewnego rodzaju autorytet. Zastanawiałam się, jak można kochać bliźniego, który wyrządza tak ogromną krzywdę? Jak wybaczyć i po co? Przecież temu człowiekowi i tak to lata koło nosa — mówiąc kolokwialnie. Teraz już jednak wiedziałam dlaczego, po co i jak. Wystarczyło przeczytać tylko jeden cytat Jodi Picoult. Brzmiał on: „Zrobił coś strasznego. Nie zasługuje na twoją miłość. Ale zasługuje, żebyś mu wybaczyła, inaczej będzie rósł jak chwast w twoim sercu, aż je zagłuszy. I ty będziesz cierpiała, nie on".

   Więc to uczyniłam, robiąc swemu sercu przysługę.

   Często ciężar, pozostawiony po twoim odejściu, nazywałam zgniłą roślinnością, zalegającą w moim ogrodzie. Obecnie wszystko tworzyło sens. Bo przecież ten balast nie wadziłby tobie, a mi. Dlatego upakowałam całość w worek. Teraz tylko czekałam na otworzenie furtki, bym mogła go wyrzucić.

   Ostatnio dużo myślałam nad trwałością cierpienia. Na świecie nic nie jest wieczne. Stały ból można porównać do spadających na nas ciosów pod postacią opadających igieł z modrzewia. Jednak przyjdzie moment, w którym najnormalniej ich zabraknie. A gołe drzewo sprowadzi zimę. Kolejnym porównaniem jest piasek. Będziesz liczył każde ziarenko, ale kiedyś nadejdzie koniec. Konkretna liczba. I choć wydaje się to szalonym pomysłem, bo przecież kto normalny coś takiego zrobi, tak jest. Miej wiarę. Bo zawsze, bez wyjątku, to minie.

Zerknęłam przez okno na spokojne, pogrążone w swoich rutynach miasto. Wydawało się takie ciche, delikatne, jak spadające jesienią liście o moich ulubionych barwach. Dlatego kochałam wieczory. Za ich magiczny pokój. Niemą zgodę. Powtarzalność.

Lubiłam je jeszcze z innego powodu. Wieczorami zazwyczaj ludzie siedzą w domach. Kładą się spać, jedzą kolację, rozmawiają z rodziną, a ja tymczasem nie musiałam się tłumaczyć z mojej chęci bycia samą. Potrzebowałam czasem zaszyć się w kamienicy. Tylko ja, gruszkowe latte, samotność i wyimaginowany ty. Opowiadałam ci wtedy wszelakie historie, opowieści i nieśmieszne żarty, z których słynęłam wśród znajomych. Akceptowałeś mnie taką, jaką byłam.

Teraz sama musiałam nauczyć się akceptacji. Dopiero niedawno zorientowałam się, że non stop szukałam osoby, która takim poczuciem by mnie obdarzyła. Zmarnowałam tylko czas, bo jedynym człowiekiem, potrafiącym mi to zapewnić byłam ja we własnej osobie. Potrzeba bycia w czyimś centrum uwagi jest złudnym, zakapturzonym egoizmem.

Nie mogłam jednak powiedzieć tego samego o poczuciu bezpieczeństwa. To jest tak naprawdę nasz cel, kiedy budujemy związek, rodzinę, dom czy przyjaźń. Ludzie są zwierzętami stadnymi właśnie dla tej potrzeby. Nie kłamałam, mówiąc, że przy tobie taka się czułam. Byłeś moim kapokiem na środku oceanu życiowych niepowodzeń. A co się stało, gdy go nagle zabrakło?

   Cóż, po całym procesie topienia, błagania żywiołu o litość, katorgi i syzyfowej pracy — poczułam wolność.

   Tak, wolność, kwiatuszku. Dziwne słowo w moich ustach, lecz czyste i najprawdziwsze. W końcu byłam zdolna do wzięcia głębokiego oddechu bez obecności niemego uścisku, noszącego twoje imię. Jak?

   Zrozumiałam, że odszedłeś po to, aby jej zaznać. Wiedziałam przecież, że pragnąłeś dotknąć każdego uczucia na świecie. Taka mentalna wolność jest bardzo istotna. A ja, by ją uzyskać — musiałam utonąć. I pozwoliłam na to, biorąc ostatni wdech do słabych płuc.

— Tak, słucham? — Odebrałam telefon, który nieprzerwanie dzwonił od paru minut, zakłócając mi mój samotny wieczór.

Pogodziłam się, że to nie ty. Nawet było mi z tego powodu wesoło. Bo co miałabym ci powiedzieć? W głowie sama pustka, wygoniłam cię.

— Cześć! — Usłyszałam Jego głos po drugiej stronie słuchawki. — Chyba powinniśmy odwołać jutrzejszy spacer. Zapowiada się na burzę.

Uśmiechnęłam się subtelnie. Mojej pogody już mi nic nie zepsuje, a zwłaszcza ty. On zdecydowanie odganiał chmury.

— Nie, prognoza pogody przewiduje dużo uśmiechu i spokoju — odparłam. — Oczywiście, przy jeżynowym latte w „Spodeczku" o dwunastej.

Melodyjny śmiech zawitał do od dawna głuchych uszu. Polubiłam to. Ciekawe, jak brzmiał mój. Ale taki prawdziwy, nie ten udawany.

— Jeżynowym?

Nie odpowiadając, rozłączyłam się z ogromnym bananem na twarzy. Zrozumiał aluzję, gdyż już troszkę śmielej rozmawiałam o starych gruszkach. Czas na inne rarytasy, tamte wyszły z mody.

Tak samo huragan, grzmoty i deszcze łez. To wszystko było już passe. Moja prognoza zmieniła bieg, prezentując przedzierające się słońce i cichą nadzieję.

   Nadzieja. Taka głupia, idiotyczna i kretyńska. Zarazem będąca jedyną widoczną magią. Zawsze jest, jednak do nas należy decyzja czy zadepczemy ją doszczętnie, czy pozwolimy się otulić i wytrzeć łzy. Długo jej nie dopuszczałam. Zbyt długo, lecz lepiej późno niż wcale. Po prostu chciałabym, by wszyscy bez wyjątku wiedzieli, że przeszłości nie da się zmienić, jednak przyszłość to wachlarz możliwości.

   Ja tych szans nie widziałam. Ale to dlatego, bo starannie pochowałam wiarę w siebie, lepsze jutro i świat.

   I tak żyjąc w zatrzymaniu, pomyślałam, że ludzie są bardzo dziwni. Mając kręcone włosy, robią wszystko, by mieć proste. Potem na odwrót. Będąc dzieckiem, chcą być dorośli, a będąc dorosłym pragną być znów dzieckiem. Poświęcają się, by zdobyć pieniądze, później tracą je na zdrowie. Każdy z nas taki jest i to niezaprzeczalne.

   Ci, co biegną za szybko, zatrzymajcie się i pomyślcie, co właściwie robicie. Ci, co stoją w miejscu, pomyślcie, chcecie umrzeć bez życia wpierw?

   Ja nie chciałam, dlatego też wstałam z kanapy, zgarnęłam klucze i wyszłam z mieszkania. Może byłam wariatką z samobójczymi pociągami, ale również i małym człowieczkiem pragnącym ciepła i kochającego otoczenia.

   Chłodne powietrze wypełniło moje nozdrza, serwując lepsze samopoczucie. Kochałam nocne spacery, zwłaszcza z dobrą muzyką na słuchawkach. Zdarzało mi się też umilać ten czas czytaną poezją. Zazwyczaj o ogólnym pojęciu dobra, zwykłości i szarości człowieka lub świata. Rozczulałam się wtedy kompletnie. Tak, kochałam każdy aspekt stworzony przez idealną Bożą dłoń.

Cassandra Clare mówi: „To w porządku kochać kogoś bez wzajemności, dopóki ten ktoś jest wart miłości. Dopóki na nią zasługuje". A co ja uważałam?

Nieważne, czy zasługujesz na moją miłość, czy też nie. Nieistotne, czy jesteś wart dobroci, czy nie. Ja kocham bezwarunkowo. Po prostu. To nie ja będę oceniać. Moim zadaniem jest miłować. Człowiek nie powinien wskazywać winy, gdyż od wieków udowadnia, iż się do tego nie nadaje.

Takie było moje zdanie, którym znów musiałam zacząć się kierować. Bo ty wiedziałeś, że kochałam ludzi. Teraz czas to udowodnić.

Otwierając furtkę do publicznego ogrodu, otworzyłam tę w swoim sercu. Usiadłam na ławce i pomyślałam: „Wolność".

Psujesz Mi Pogodę. Where stories live. Discover now