Rozdział 14. Jakie życie, taka śmierć.

1.4K 85 184
                                    



To był zwykły dzień.

Normalnie wzeszło słońce o odpowiedniej porze, rozświetlając pogrążoną we śnie półkulę ziemi. Ludzie zaczynali się rozbudzać, aby zgodnie z codziennym rytmem ruszyć do pracy lub szkoły. Nikt nie spodziewał się, że właśnie dzisiaj dla części Londyńczyków nastąpi koniec dotychczasowego życia, bo wszystko się dla nich zmieni.

Hermiona obudziła się długo przed budzikiem. Docierały od niej dziwne odgłosy, których nie spodziewała się słyszeć w czasie obecnie trwającej, wyjątkowo mroźnej zimy. Boso podeszła do okna, dziwiąc się temu, co zobaczyła za szklaną taflą. Patrzyła z trwogą na miejski krajobraz skąpany w złowrogiej pogodowej aurze. Zamknęła oczy i położyła zmarznięte dłonie na chłodnym, marmurowym parapecie, a następnie otworzyła okno i wyciągnęła ręce przed siebie, nie zważając na przenikliwy mróz, który dotarł do każdej komórki jej ciała. Już wiedziała, że w powietrzu wibruje czarna magia. Miała wrażenie, że czuje jej lepki, śmiertelny odór.

Trzasnęła mocno oknem i odeszła kilka kroków zdjęta nagłym przerażeniem, które ją sparaliżowało.

– Draco – wymówiła z miłością jego imię, chociaż wiedziała, że on jej nie usłyszy.

Wiedziała, że nie może go zawieść. Musi być gotowa na wszystko.

***

Nadszedł dzień ostatecznej walki.

Niebo rozświetlił potężny piorun, a po nim pojawił się ogłuszający huk grzmotu. Burza w środku zimy nie była zjawiskiem częstym, ale się zdarzała, równie złowroga i groźna jak ta letnia. Draco stał w niewielkim pokoiku, który ostatnimi czasy służył mu za całą jego osobistą przestrzeń. Gardził tym, w jakich warunkach przyszło im się od tygodni ukrywać. Znaleźli czasowe schronienie w najpodlejszej, mugolskiej dzielnicy Londynu. Miał wrażenie, że przesiąkł zgnilizną tej starej, wyniszczonej czasem kamienicy, a jednocześnie, dopóki w niej tkwił, cieszył się każdym oddechem, bo żył.

Ciągle myślał o Hermionie. Pielęgnował w sobie te kilka dobrych wspomnień z nią związanych, które podarował mu los. Kilka razy chciał się z nią spotkać, aby chociaż z oddali móc na nią popatrzeć, ale bał się, że sprowadzi na nią niebezpieczeństwo.

Teraz patrzył bezradnie przez okno, doskonale zdając sobie sprawę, że dzisiaj wszystko się skończy.

Śmierciożercy na czele z Lucjuszem Malfoyem postanowili, że właśnie dzisiaj wykorzystają moc ich największej, niszczycielskiej broni. Plan zakładał, że w godzinach porannych mieli pojawić się na jednej z ulic zatłoczonego centrum Londynu i rozpocząć atak. Liczył się efekt, czyli jak największa liczba ofiar. Potem mieli zniknąć.

Nigdy nie planowali przejęcia władzy w Ministerstwie. Rozpalała ich żądza zemsty, ale byli świadomi tego, że nie mają wystarczających sił, żeby tego dokonać. To miało być ich ostatnie uderzenie siejące zniszczenie.

– Malfoy! Idziemy! – krzyknął jeden z jego kompanów, a on jedynie się skrzywił, odwracając się od szalejącej za oknem burzy.

Draco Malfoy nałożył przerażającą maskę na twarz i poprawił włosy, które wystawały spod kaptura, chowając je dokładnie. Ponownie odwrócił się w stronę okna.

Wpatrywał się przygnębiony w pioruny uderzające w potężne wieżowce Londynu. Nigdy nie wyjawił nikomu, że od dziecka boi się burzy.

Ścisnął mocno pięści, zażenowany własnym strachem i mdłościami podchodzącymi do gardła. Strach przed piorunami mieszał się w nim z lękiem związanym z podjęciem przez niego postanowienia.

Dwie twarze 🍓💚🖤 || Dramione || Zakończone.Where stories live. Discover now