19

901 75 99
                                    

Będąc nadal na górze, w pewnym momencie usłyszałem dźwięk zamykających się drzwi wejściowych. Szybko schowałem torbę do szafy i zbiegłem na dół, aby sprawdzić kto to przyszedł.

- Już jestem. Przepraszam, kochanie, że tyle to zajęło - w przedpokoju zjawił się szatyn, ściągając z ramion swoją jeansową kurtkę na kożuszku i odwiesił ją na haczyk, a następnie przeczesał palcami swoje włosy i odwrócił się twarzą do mnie.

- Lou - szepnąłem podbiegając do mężczyzny i nie mówiąc już nic więcej, przytuliłem go mocno.

- Hej, hej... Czy wszystko dobrze? - zapytał zdziwiony, obejmując mnie ramionami.

- Martwiłem się o ciebie - wyszeptałem zaciskając palce na jego koszulce. Miałem ochotę się rozpłakać, ale przecież nie mogłem. Nie mogłem pokazać, że coś jest nie tak.

- Niepotrzebnie - Louis uśmiechnął się delikatnie i potarł uspokajająco moje plecy. - Jestem tu przy tobie i wszystko gra, hm? Jadłeś już kolację?

- Tak - skłamałem. Miałem zbyt zaciśnięty żołądek z nerwów, by cokolwiek przełknąć.

- Ja zjadłem jakąś kanapkę na stacji paliw, więc możemy już iść na górę, jeśli chcesz.

Pokiwałem głową przystając na ten pomysł. Louis poszedł wziąć prysznic, podczas gdy ja przebrałem się do spania i czekałem na niego w łóżku. Kiedy mężczyzna do mnie dołączył, przysunąłem się do niego tak blisko, jak to tylko było możliwe. Ułożyłem głowę na jego piersi i przymknąłem powieki, wypuszczając cicho powietrze.

- Hazz, na pewno wszystko gra? - usłyszałem nad uchem miękki głos szatyna.

- Tak, kiedy jesteś obok - przyznałem szeptem i delikatnie musnąłem jego ciepłą skórę na klatce piersiowej, ale po chwili podniosłem głowę i pocałowałem z uczuciem mężczyznę. - Tak bardzo cię kocham...

- Ja też cię kocham, Hazz - odpowiedział posyłając mi lekki uśmiech. - I nie mam pojęcia, skąd ten nagły przypływ czułości, ale bardzo mi się to podoba. Chyba powinienem tak znikać częściej - mruknął rozbawiony. Gdyby tylko wiedział...

***

Przebudziłem się jeszcze zanim wzeszło słońce. Na dworze było jeszcze ciemno, ale za oknem dało się zauważyć szare rysy drzew. W domu panowała cisza, a z końca korytarza dobiegało chrapanie. Ostrożnie wyplątałem się z objęć szatyna i, starając się poruszać bezszelestnie, poszedłem się ubrać, a następnie wróciłem do sypialni po spakowaną już torbę, która czekała na mnie w szafie.
Bolało mnie serce, kiedy spojrzałem na smacznie śpiącego i niczego nieświadomego mężczyznę. Miałem nadzieję, że kiedyś to wszystko zrozumie i mi wybaczy. Chciałem tylko, aby był bezpieczny. Wiedziałem, że poradzi sobie beze mnie. Być może pozna też kogoś, z kim będzie szczęśliwy...

Może gdybym wiedział, z kim mam do czynienia, to mógłbym to z kimś skonsultować i odejście nie byłoby konieczne. Tutaj jednak rolę gra coś, co jest dla mnie najcenniejsze - życie Louisa. I jeśli to jest jedyny sposób, w jaki mógłbym zapewnić mu bezpieczeństwo, to zniosę wszystko.

Delikatnie pochyliłem się nad śpiącym szatynem i złożyłem pocałunek na jego policzku.
- Żegnaj, kochany - wyszeptałem.

Wyprostowałem się, ścierając szybko łzę z mojego policzka, po czym wziąłem torbę i po cichu opuściłem pokój, a potem również dom.

***

LOUIS' POV

Czując, że powoli wybudzam się ze snu i odzyskuję świadomość, uśmiechnąłem się mimowolnie. Jako że to ja zazwyczaj wstaję pierwszy, miałem zamiar pójść do kuchni i zrobić loczkowi śniadanie, ale najpierw chciałem się z nim przywitać. Wyciągnąłem dłoń przed siebie, aby objąć chłopaka, jednak jedyne co poczułem, to miękka poduszka obok mnie. Otworzyłem powoli oczy i to, co ujrzałem, a raczej kogo nie ujrzałem, nieco mnie zaskoczyło. Uniosłem brwi i podniosłem się do siadu.

The Prisoner |Larry 2/3 ✓ POPRAWIONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz