Część 21.

628 49 103
                                    

Oboje opadliśmy bezwładnie na podłogę. Dysząc i próbując przywrócić nasze tętno do normalności.
-Cholera Harry..
-Chcesz jeszcze raz?
-Chcesz mnie zabić?
-Taki mam plan. - obróciłem się aby móc na niego spojrzeć. Miał zaczerwienioną twarz, na jego czole pojawiły się krople potu. Jego oczy pozostawały zamknięte, więc mogłem się mu przyglądać. I badać jego ciało.
-Louis, jesteś przepiękny.
Delikatnie sie uśmiechnął powoli otwierając oczy.
-Chyba nie widziałeś siebie.
Uniósł się na łokcie. Usiadłem na niego okrakiem.
-Najchętniej zerżnąłbym Cię jeszcze raz. - wyszeptałem całując jego szyję.
-Styles, uspokój się zanim znów będę na baczność.

Wzięliśmy prysznic i zasnęliśmy jak dzieci.

                       ***
(Louis)
-Pamiętasz co mi obiecałeś?
-Obiecałem Ci wiele rzeczy.
Loczkowi zrzedła mina. Musiałem ratować sytuacje. Pocałowałem jego podbródek.
-Pamiętam Harry. Dotrzymam obietnic.
Pocałowałem jego uśmiechające się teraz usta.
Harry przyciągnął mnie do siebie i usadowił na swoich kolanach.
-Jedz śniadanie Styles. Zaraz wychodzimy. - Pocałowałem go w czoło.
-Gdzie?
-Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
Krzyknąłem za sobą wychodząc do pokoju w celu ubrania się.

Harry biegał z łazienki do pokoju. Zrobił z 10 tysięcy kroków w ciągu 15 minut.
-Jak mam się ubrać?
-Tak jak zawsze, kochanie.

Nerwowo krzątał się po garderobie. Przebierając w swoich licznych koszulach.
-Hazz, we wszystkim wyglądasz jak ostatnie bóstwo.
-Tylko tak mówisz.

Złapałem jego biodra, przytulając i całując jego plecy.
-Mówię tak, bo to prawda. Jesteś najpiękniejszym stworzeniem na całym świecie.
-Ale nie w tym pomieszczeniu

Obrócił się na piecie całując mnie namiętnie.
-Zdążymy się jeszcze pokochać?
-Gdybyś nie stroił się dwie godziny, zrobilibyśmy to dwa razy. A teraz wciągaj na siebie tą koszulę. Musimy wychodzić.

*Harry*
Droga niemiłosiernie się dłużyła. Louis milczał, nie mówiąc gdzie mnie zabiera. Próbowałem wszystkiego aby to z niego wydusić.
-Harry, mozesz sie zamknąć?
-Nie!
Próbowałem zaprotestować ale zatkał mi usta swoim językiem.
-Zamknij tą piękna twarz, jesteśmy na miejscu.

Wysiadłem z auta. Droga się kończyła. Nie było tu nic. Puste niezabudowane pola.
-Louis... Co to jest do cholery?

Stanął naprzeciw mnie. Obejmując mnie delikatnie.
-Nie podoba ci się?
-Podoba?
Nie brzmiałem przekonująco.
Otworzył bagażnik wyjmując z niego koc.
-Harry, nie domyślasz się?
-Piknik na pustkowiu?

Wskazał mi miejsce obok siebie.

-Zabrałem Cię na koniec świata. Nie jest to potwierdzony i rzetelny koniec świata. Ale od dziś będzie to nasz koniec świata.

Przyssałem się do jego dolnej wargi.
-Wystroiłem się jak stróż w boże ciało.
Oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
-Wyglądasz przepięknie.
-I nikt nas tu nie znajdzie. - dodałem sięgając ręka do jego rozporka.

Louis wciągnął powietrze przez zęby.
-Aż tak na ciebie działam?
-Nie przekonałeś się wczoraj?

Zacząłem się do niego dobierać, gdy nagle telefon Louisa zaczął dzwonić.
Spojrzał na ekran i odskoczył odemnie.
Odszedł na bok, aby móc z kimś porozmawiać.
Gdy wrócił byłem już w bojowym nastroju.
-Co to było do cholery?
-telefon?
-Znów zaczynają się tajemnice?
-Nie kochanie.
-W takim razie pokaż mi kto dzwonił!

Louis schował telefon do kieszeni.
-Zaufaj mi proszę. - próbował pocałować mnie w usta - proszę. - musnął delikatnie mój policzek.

-nie chce się z tobą kłócić na końcu świata.

Mimowolnie się uśmiechnąłem. Jednak nie byłem spokojny. Nie podobało mi się to zachowanie.

IT WAS ALWAYS YOU. Where stories live. Discover now