rozdział 𝓅𝒾ℯ𝓇𝓌𝓈𝓏𝓎

458 13 2
                                    

𝖓𝖎𝖊𝖗𝖔́𝖜𝖓𝖔𝖘́𝖈́

- Czemu znowu on?! - pytałam raz po raz, czyszcząc konia, całą złość, starałam się przekuć w pracę, by być dalej jak najbardziej pożyteczna.

- Nie zadręczaj się tym... - starał się mnie pocieszyć mój przełożony.

Przełożony jak przełożony, miałam szczęście, że może mnie szkolić sam generał Glozelle. Po wielu latach stał się dla mnie starszym bratem, szkoda że naprawdę nim nie był, wtedy by mój starszy kuzyn...

- Czy naprawdę jest to dla ojca trudne, by traktować i mnie jak swoje dziecko?! Rozumiem, że Kaspian jest rodziną, ale nie musi wymieniać mnie na niego!

- Myślisz, że on to robi specjalnie? - zapytał, chcąc mnie uspokoić.

- To, że on jest dziedzicem, sprawia, że jest lepszy odemnie... - powiedziałam kończąc wyczesywać szyję konia - Co do Kaspiana... Sama nie wiem co mam o nim myśleć... Przecież mu wyraźnie powiedziałam, że mi to przeszkadza, a on na złość, zaczął częściej chodzić na konsultacje!

- Po tym jak go zbiłaś w walce na pięści...

- To była część szkolenia... Nic osobistego!

- Jesteś pewna?

- No... Może trochę mnie poniosło... - przyznałam, odwracając od niego głowę, by nie zobaczył mojego zadowolonego uśmiechu - Ale było warto...

Mężczyzna się zaśmiał.

Podszedł do nas jeden ze służących mojego ojca.

- Namiestnik Miraz chce się z panienką widzieć teraz w swojej komnacie - powiadomił mnie i odszedł.

Popatrzyłam zdziwiona na Glozelle.

- Nie patrz tak na mnie - zaśmiał się - Dokończę pracę przy koniach - powiedział, zachęcając mnie do pójścia do ojca.

Podziękowałam mu uśmiechem i odbiegłam od stajni do wejścia na wieżę.

Była to jedna z najwyższych, znajdowała się tam komnata Miraza, do której nigdy nie miałam wstępu...

Zawsze wzywał tam mojego przełożonego, ponieważ był jego generałem oraz Kaspiana.

Z moim kuzynem spędziłam dzieciństwo, przyjaźniliśmy się, ale poróżniły nas oczekiwania mojego ojca.

On zabierał jego całą uwagę, od tamtego czasu zaczęłam robić to co on, tylko lepiej.

I nareszcie Miraz zauważył mnie...

Chwilę się wachałam, zanim wreszcie otworzyłam drzwi.

Mój ojciec stał plecami do mnie, wpatrując się w widok za oknem.

- Wzywałeś mnie - powiedziałam, stając na baczność.

Powoli się odwrócił.

- Kiedy z tym skończysz? - zapytał, zirytowany.

- N-nie rozumiem? - wyjąkałam, zakłopotana.

Czyli jednak zauważył, ale nie to co chciałam...

Odwrócił się od okna i spojrzał na mnie.

- Chodzisz w zbroi, ubrana jak żołnierz... - wyliczał, lustrując mnie wzrokiem, od stóp do głów - Nie wystarczają ci już lekcje walki z bronią?! - jego oschłość i obojętny ton, przerodził się w krzyk.

Odwróciłam głowę w bok.

- Mam tego dość! Doskonale wiesz, że nie masz po co konkurować z Kaspianem! - wrzasnął.

- Ale to ja jestem twoją córką! Czemu nie możesz choć raz... - zaczęłam, ale jego surowe spojrzenie mnie onieśmieliło.

- On jest Dziedzicem!

- Masz mnie! Czy ja ci nie wystarczam?! Istniały królowe! Mogę być dowódcą straży, a w przyszłości generałem...

- Ty nie zachowujesz się jak królowa!

- W Starej Narnii były! Aż dwie! - krzyknęłam, zdenerwowana.

- On jest mężczyzną! On jest synem króla!

- Jestem od niego lepsza, dlaczego nie możesz poświęcać mi tyle uwagi co jemu? - zciszyłam głos.

- Dobrze wiesz, że czeka go trudne zadanie, muszę go przygotować...

- Nie robię nic złego! Staram się być taka jak ty!

- Dlatego zbiłaś Kaspina?!

Ups. To o to chodziło...

- On ci się uskarża na mnie? Dziewczynę? Takiego wyszkoliłeś sobie króla, który nie potrafi się obronić przedemną? - naprawdę mnie to rozśmieszyło - Jak widzisz jestem od niego lepsza, wiem że nie będę królem, ani królową, to jego rola, ale nie odsuwaj mnie od siebie, ćwicz mnie, tak jak jego... - starałam się go przekonać.

- Nie wystarcza ci mój dowódca? Robisz się zachłanna... - Znów spojrzał za okno.

- Zachłanna? Pierwszy raz ze mną rozmawiasz!

- Widać nie dorosłaś do tego... Jestem Namiestnikiem, masz do mnie mówić z szacunkiem! - spojrzał na mnie ostro.

Z zaciśniętymi pięściami, stanęłam na baczność.

- Przepraszam ojcze.

- Zostaw Kaspiana, warto mieć w nim sojusznika - rozkazał.

Przytaknęłam głową.

- Możesz odejść Johano - pozwolił mi skinieniem dłoni.

Spojrzałam na niego ostatni raz i odwróciłam się do wyjścia.

Za drzwiami zbierało mi się na płacz...

Odetchnęłam głęboko i zaczęłam schodzić w dół wieży.

W drodze powrotnej, szłam przez kamienny korytarz, pełen wąskich, warownych okien.

Przyjżałam się w jednym, mojemu odbiciu.

Tak jak wszyscy Talmarzy, miałam jasną karnację, kontrastującą z czarnymi włosami i oczami.

Patrząc na siebie, chciałam krzyczeć.

Na siebie.

Odwróciłam się od odbicia.

Miałam nadzieję, że zastanę Glozelle w stajni.

Nie myliłam się.

Kończył czyścić uprząż i siodła naszych koni.

- Jak było? - na chwilę przestał nachylać się nad pracą. Był zmęczony, ale cieszył się z rzeczy, o której ciągle marzyłam.

Ale okazała się porażką.

Przecież osiągnęłam cel, ale pogorszyłam wszystko...

Widząc moją minę, zostawił szczotkę i wosk i podszedł do mnie by mnie przytulić.

Pozwoliłam sobie na płacz.

- Co jest ze mną nie tak? Co mogę jeszcze zrobić? - wyrzucałam z siebie pytania, na które nie znałam odpowiedzi, w nadzieji, że Glozelle wie co zrobić.

- Znajdziemy sposób by do niego dotrzeć- pocieszał mnie.

- To wszystko przez Kaspiana! - płakałam.

- Nie jest on winny temu, że jego ojciec nie żyje, ktoś musi go przygotować - starał się go usprawiedliwić.

Wiedziałam, że miał rację. Ale kogo innego miałam obwiniać? Nasza przyjaźń była piękna, do czasu gdy ją oboje popsuliśmy...

- Chcesz postrzelać z kuszy? - zapytał.

Pokiwałam głową, odrywając się od niego.

Sojuszniczka KrólaWhere stories live. Discover now